Pojawili się przed dużym budynkiem, który wyglądał na opuszczony od wielu lat. Jednak to właśnie w nim Campbell urządził swoją tajną kryjówkę, w której przesłuchiwał i przetrzymywał potwory. W otoczeniu nic się nie zmieniło odkąd byli tu po raz ostatni.
Łowcy spojrzeli na siebie, a następnie wyszli zza sąsiedniego budynku. Po cichu przeszli wzdłuż drogi, mijając samochód Samuela. Dotarli do drzwi.
- Campbell nadal praktykuje anielskie symbole – mruknęła Nicole, krzywiąc się. – Czuję je. Jest ich naprawdę sporo.
Sam zabrał się za otwieranie zamka. Po chwili coś cicho pyknęło i drzwi stanęły przed nimi otworem. Pojedyncza żarówka rzuciła żółtawe, blade światło na wchodzących. Woleli nie uprzedzać Samuela o swoim przybyciu. Byli bowiem pewni, że Campbell nie będzie chciał z nimi rozmawiać, a uprzedzenie go o tym, że się pojawią, spowoduje, że ten ucieknie. Teraz mieli okazję go nieco zaskoczyć swoją obecnością, co według nich powodowało niewielką przewagę nad starszym łowcom.
Łowcy spojrzeli na siebie, a następnie wyszli zza sąsiedniego budynku. Po cichu przeszli wzdłuż drogi, mijając samochód Samuela. Dotarli do drzwi.
- Campbell nadal praktykuje anielskie symbole – mruknęła Nicole, krzywiąc się. – Czuję je. Jest ich naprawdę sporo.
Sam zabrał się za otwieranie zamka. Po chwili coś cicho pyknęło i drzwi stanęły przed nimi otworem. Pojedyncza żarówka rzuciła żółtawe, blade światło na wchodzących. Woleli nie uprzedzać Samuela o swoim przybyciu. Byli bowiem pewni, że Campbell nie będzie chciał z nimi rozmawiać, a uprzedzenie go o tym, że się pojawią, spowoduje, że ten ucieknie. Teraz mieli okazję go nieco zaskoczyć swoją obecnością, co według nich powodowało niewielką przewagę nad starszym łowcom.
Szli wzdłuż pustego obskurnego korytarza. Nad ich głowami migały jarzeniówki, wydając przy tym charakterystyczny dźwięk. Nagle Nicole zamarła i raptownie złapała braci za ramiona. Zatrzymali się wlepiając w nią zdziwione spojrzenia.
- Co jest? – zapytał Dean.
- Słyszeliście? Otworzyły się drzwi, te przy samym wejściu.
- Ale masz dobry słuch – odpowiedział starszy Winchester.
- Nie jesteśmy sami – powiedziała cicho Nicole.
I dopiero po krótkiej chwili to usłyszeli. Złowrogie warczenie, które z każdą sekundą przybierało na sile. Najpierw jedno, potem drugie, aż w końcu trzecie. Sam zerknął zza ramię. Nic nie zobaczył, choć z daleka wyczuł odór zgniłego mięsa, który wydobywał się ich ziejących paszcz. Ogary piekielne powoli zbliżały się do swoich ofiar, które zastygły w bezruchu zastanawiając się, co zrobić.
- Niezłe zabezpieczenie – mruknął Dean. – Na trzy…
- Na trzy, co? – wydusiła Nicole.
- Biegnij!
Ruszyli przed siebie, wyciągając z za pasów pistolety nabite solą. Ogary piekielne poruszały się szybciej od nich. Czuli ich gorące oddechy na swoich plecach. Starali się strzelać, ale niewidoczny przeciwnik im tego nie ułatwiał. W końcu, kiedy dobiegli do dużych, podwójnych metalowych drzwi, odwrócili się w ich stronę i wyrzucili serię strzałów, która skutecznie opóźniła piekielne psy. Korzystając z chwilowej przewagi, otworzyli drzwi i wlecieli do środka. Nicole zatrzasnęła je i zabarykadowała metalową zasuwą, która znajdowała się na drzwiach. Ogary piekielne odbiły się od nich. Zaczęły warczeć i prychać jeszcze bardziej zaciekle niż wcześniej. Watson wiedziała, że to ich nie powstrzyma i w końcu, jakoś się przedostaną.
Nagle zdała sobie sprawę, że żaden z Winchesterów nie stoi obok niej i żaden nie zdołał się odezwać, choć normalnie jakiś komentarz by się pojawił. Szybko zorientowała się, że musieli wpaść w kolejną pułapkę. Zamknęła oczy i zazgrzytała zębami. Następnie powoli odwróciła się. Zobaczyła demony w ciele Marka i Christiana Campbellów. Obydwaj przyciskali srebrne sztylety do szyi braci Winchester. Na ich twarzach widniały szerokie, złośliwe uśmiechy.
- No, no, no – zaczął Christian. – Pewnie myśleliście, że nie zauważymy, jak będziecie się tu kręcić.
- Chcemy pogadać z Samuelam- wydusił Dean.
- Bo uwierzymy. Samuel miał rację. Zaostrzone środki bezpieczeństwa do czegoś się przydały – ciągnął demon.
- Bo zawsze mam rację – odezwał się kolejny głos. Zza rogu wyłonił się Samuel. Spojrzał na swoich wnuków, a następnie utkwił swoje brązowe oczy w Nicole. – Zabierzcie ich.
- Zaczekaj!- krzyknęła Nicole.
- Akurat to nie ty wydajesz tu rozkazy – powiedział Samuel. – Dla ciebie też coś przyszykowałem.
Nicole zrobiła krok do tyłu, znajdując się przy samych drzwiach. Samuel podszedł do jedynego obrazu, jaki w tym pomieszczeniu wisiał. Obraz przedstawiał jakąś polanę o zachodzie słońca. Powoli ściągnął go. Tuż za nim ukryty był odsyłacz aniołów.
- Nie – wydusił Dean. – Samuel nie rób tego.
- Wciskacie nosy w nie swoje sprawy… Knujecie za plecami, utrudniając wszystko. Mam was cholernie dość! –wysyczał i zanim ktokolwiek zdążył jeszcze zaprotestować, przyłożył dłoń do odsyłacza aniołów.
Nicole wrzasnęła. Upadła na kolana, krztusząc się własną krwią. Miała wrażenie, że coś rozrywa jej wnętrzności od środka. Gdzieś w oddali słyszała jeszcze głosy Deana i Sama, które zaczęły się oddalać. Najgłośniejszy był Samuel, który dalej wydawał rozkazy. Ona jednak nie mogła rozróżnić poszczególnych słów. Pulsujący ból w głowie sprawił, że przed oczami miała mlecznobiałą mgłę. Krew płynęła z ust i z nosa, utrudniając oddychanie. W końcu kiedy udało jej się zaczerpnąć trochę tchu, coś uderzyło ją w tył głowy, a ona pogrążyła się w kompletnej ciemności.
Poczuła czyjeś dłonie na twarzy. Z jej gardła wydobył się pełen niezadowolenia pomruk. Bolała ją głowa i jedyne czego teraz chciała, to ponownie zasnąć. Gdzieś, jakby z oddali usłyszała znany głos, który cicho wypowiadał jej imię.
- Nicole?
Powoli otworzyła oczy. Tuż przed jej twarzą, znajdowała się twarz Sama. Winchester uśmiechnął się lekko.
- W porządku?
- Bywało lepiej – odpowiedziała, biorąc głęboki oddech.
- Sam! Co się dzieje, Sam?! – Głos Deana dobiegał z pomieszczenia naprzeciwko. Nicole rozejrzała się. Siedzieli z Samem w ciasnej i ciemnej celi, a naprzeciwko znajdował się Dean. Jego twarz znajdowała się blisko krat. Starał się dojrzeć to, co dzieje się u nich.
- Nic jej nie jest! –odpowiedział Sam.
- Nicole?!
- W porządku!
Sam pomógł jej wstać i oboje podeszli do krat. Tylko jedna jarzeniówka rozjaśniała hol, jednak nie była na tyle mocna, aby jej światło zajrzało do ich cel. W końcu zobaczyli się. Nicole z nich wszystkich wyglądała najgorzej. Miała zakrzepłą krew na policzkach i na ubraniu. Bracia prezentowali się lepiej, ale było widać, że po dobroci wejść do cel nie chcieli. Sam miał rozciętą wargę, a Dean łuk brwiowy. Wszyscy umorusani byli od kurzu, jakby wdali się w bójkę i w jej trakcie znaleźli się na ziemi okładając się pięściami z przeciwnikiem.
- Jak bardzo jest kiepsko? – zapytała Nicole.
- Rozbroili nas – zaczął Sam. – A potem zamknęli tu. Nie wiem ile czasu minęło, ale mam wrażenie, że ze dwie lub trzy godziny. Nikt tu ani razu nie zajrzał.
- Co za kicha – mruknęła Watson, opierając czoło o zimną stal.
Nagle usłyszeli otwierające się drzwi, a następnie kroki. Ktoś schodził po schodach. Między nimi nastała cisza. Po chwili im oczom ukazał się Samuel. Spojrzał na swoich więźniów i uśmiechnął się szeroko. Jego uśmiech był zimny i triumfalny.
- Czego od nas chcesz? – warknęła Nicole.
- Nareszcie mam okazję pozbyć się was raz na zawsze – opowiedział, świdrując ją spojrzeniem. Dziewczyna zmrużyła oczy. – To wasze wtrącanie się w moje sprawy, może mieć dla mnie przykre konsekwencje.
- Och, no tak… Zapomniałem, że działasz na polecenie durnego demona – odparł Dean.
- Crowley obiecał wskrzesić Mary i tylko to się dla mnie liczy. To jest dla mnie najważniejsze.
- Myślisz, że Mary byłaby zadowolona, gdyby zobaczyła, co z nami zrobiłeś? – odezwał się Sam. – Jesteśmy rodziną, nie pamiętasz?
- Rodziną? – prychnął pod nosem Samuel. Przybliżył się do celi Sama i Nicole. – Deana w ogóle nie znam. Jest dla mnie obcą osobą, więc nie pieprz mi tu o jakieś rodzinie. A ty… Ty i ona jesteście zwykłymi potworami. Nie jesteście ludźmi. Nie wiem, czym jesteście, ale z pewnością nie należycie do rodziny.
- Bo się popłaczę – mruknęła Nicole. – Wzruszające. Musiałbyś mi sporo zapłacić, aby wzięła pod uwagę chęć wstąpienia do twojej popieprzonej familii Campbell. Więc proszę nie obrażaj mnie, wciągając mnie do niej.
Samuel zmierzył ją wzrokiem, a następnie splunął jej pod nogi.
- Naprawdę zachowanie godne dorosłej osoby Campbell – warknęła Nicole, kiedy odwrócił się i ruszył w stronę schodów. Nie widzieli, ale usłyszeli, że się zatrzymał. Dopiero wtedy zorientowali się, że w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze.
- Zabrać go na górę. Tak, jak ustaliliśmy – rozkazał Samuel. Znów usłyszeli jego kroki, które kierowały się w stronę drzwi.
Nicole po raz kolejny prychnęła pod nosem. Miała serdecznie dość Campbella i tego cyrku, który ogrywał. Obiecała sobie, że jak tylko się uwolni, to policzy się z nim osobiście. W pewnym momencie znów rozległy się kroki. Mark i Christian zatrzymali się przed celą Deana. Na ich ustach widniał złośliwy uśmiech. Najwidoczniej byli z czegoś bardzo zadowoleni.
- Nadeszła ta chwila – powiedział Mark.
- Spadnie na nas gloria chwały.
- Jeśli zaraz nie zamknięcie jadaczek, to jedyne co może na was spaść to bęcki – warknął poirytowany Dean.
- Ciekawe czy będzie taki cwany, jak spotka się z ghulami – ciągnął Christian. Spojrzał na Deana i zachichotał. – No, bohaterze. Idziesz z nami.
Szybko i sprawnie otworzyli zamek, a następnie wywlekli Deana z klatki. Choć Winchester starał się wyrwać, to jednak dwójka demonów była silniejsza od niego. Powlekli go w stronę schodów i niemalże wciągnęli na górę.
Na górze skrępowali mu ręce, wywijając je do tyłu. Dean szedł z nimi niemalże zgięty w pół. Nie miał pojęcia, jak długo idzie, ale miał wrażenie, że wędrówka ta ciągnie się w nieskończoność.
W końcu demony zatrzymały się przed drzwiami. Mark otworzył je. Weszli do środka. Do jego nosa uderzył metaliczny zapach krwi, a także odór rozkładającego się mięsa. Kiedy podniósł głowę, zobaczył, że są w pokoju, który przypomina gabinet lekarski. Na środku stało mnóstwo metalowych zakrwawionych łóżek. Po boku znajdowała się zaplamiona kotara oraz rząd brudnych szafek. W umywalce tkwiły dziwne narzędzia, których z tej odległości nie mógł zidentyfikować. Przeklął w myślach. Było naprawdę kiepsko.
Bez problemu rzucili go na łóżko i przywiązali skórzanymi pasami. Następnie bez słowa odsunęli się i z uśmiechami na ustach, spoglądali na łowcę.
- Przygotuj się Dean – zaczął Christian.
- Niedługo nadejdzie pora karmienia – dokończył Mark, zerkając na zegarek.
Nicole uderzyła dłońmi w kraty. Razem z Samem próbowali wymyślić, jakiś sposób ucieczki, ale nic nie przychodziło im do głowy. Nie mieli żadnych narzędzi, broni, czegokolwiek. Stali z pustymi rękami, nie wiedząc, jak uratować Deana.
- Musi być, jakiś sposób – mruknął Sam, pochodząc do niej.
- Nie wiem, co wymyślić. Wzywałam Cassa, ale przez te symbole możliwe, że mnie nie słyszy – powiedziała, wskazując na jedyny znak ochronny na ścianie.
- Pieprzony Samuel – warknął Sam, chwytając za kraty. Ścisnął je tak mocno, że pobielały mu palce.
- Musimy dostać się do niego zanim zrobią to te przeklęte potwory.
- Wyżera dla ghuli. Rzadko, kiedy oferuje się im świeże mięso – odparł Sam, drapiąc się po policzku. – Nie chcę by jeden z tych bydlaków zmienił się w mojego brata.
- Gdyby chociaż udało się zniszczyć ten znak- powiedziała pod nosem Nicole. – Chroni pewnie tylko to pomieszczenie. Może wtedy… Poczekaj.
- Co?
- Zobacz. – Złapała go za ramię i przysunęła do siebie. – Spójrz na ten znak.
- Co z nim?
- Widziałam już wiele symboli chroniących przed aniołami, ale ten jest dziwny. – Sam przekrzywił głowę.
- Tak… Coś z nim jest…
- Jedna kreska – powiedziała z uśmiechem Nicole. – Źle narysowali jedną kreskę!
- Myślisz, że…
- Symbol może nadal działać, ale nie w stu procentach. Warto spróbować. – Stanęła przed kratą. Złapała za pręty i ścisnęła je mocno, tak jak wcześniej zrobił to Sam. – Odsuń się.
- Nie musisz mi o tym mówić. Skup się.
- Jasne, jasne.
Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Następnie naparła na kraty całym swoim ciałem. Starała się skupić na tym, co chce osiągnąć. Na tej niewyobrażalnej mocy, która w niej tkwi. Jednak źle namalowany symbol, ją blokował. Nie w stu procentach, ale jednak. Warknęła pod nosem. I przypomniała sobie najbardziej bolesne wydarzenia z jej życia. Frustracja i gniew zawsze potęgowały przypływ adrenaliny i pomagały jej uwolnić to, co w niej drzemało. Przez chwilę poczuła znajome mrowienie w ciele. Z jej oczu błysnęło jasne światło, ale po chwili zgasło.
- Jeszcze trochę Nicole. Wytrzymaj – usłyszała głos Sama za plecami.
Obrazy przesuwały się w jej głowie, przypominając najbardziej przykre zdarzenia. I nagle poczuła, jak coś ciepłego rozlewa się po jej ciele. Naparła na kratę jeszcze mocniej, a z jej ust wydobył się krzyk. Krzyknęła po raz kolejny i wtedy ściana z symbolem pękła. Puściła kratę, która wyleciała z zawiasów i z ciężkim hukiem opadła na ziemię.
Ciężko oddychając, otworzyła oczy. Spojrzała na Sama, który wpatrywał się w nią z podniesionymi brwiami.
- Brawo. To było coś.
- Dzięki.
- Spadajmy stąd. Pewnie słyszeli ten hałas.
Nicole kiwnęła głową i oboje ruszyli w stronę schodów. Wspięli się po schodach. Sam wyważył drzwi, które okazały się być zamknięte na klucz. W końcu znaleźli się na obskurnym korytarzu.
- Wiem, że to nigdy dobrze się nie kończy – zaczęła Nicole.
- Tak. Rozdzielmy się. Mamy większe szanse na znalezienie Deana, zanim skończy jako danie dla ghuli.
- Spotkamy się tu.
- Zgoda.
- Powodzenia.
- Powodzenia.
Odwrócili się i ruszyli w przeciwne strony.
Sam przemierzał korytarze powoli. Starał się wyłapywać jakiekolwiek dźwięki, ale wokół niego panowała cisza. Oprócz tego miął nadzieję, że będzie w stanie zapamiętać drogę powrotną, aby spotkać się z Nicole. Zaglądał do każdego pomieszczenia, na jakie się natknął. W jednym z nich znalazł metalowy łom, który teraz trzymał w ręku. Zawsze to lepsze niż nie mieć żadnej broni.
Przeszedł już spory kawałek, kiedy napotkał rozwidlenie. Postanowił zostać na tym samym piętrze i skręcił w prawo, odwracając się od schodów. Z daleka zamajaczyły mu duże podwójne drzwi. Nawet stąd dało się wyczuć delikatny odór rozkładającego się ciała. Przyspieszył kroku.
Kiedy znalazł się w połowie drogi do drzwi, usłyszał za sobą dwa głosy.
- Jesteście naprawdę nieźli – zaczął Christian, a jego oczy przybrały ciemną barwę. – Ty i ta mała. – Tuż za nim stał Mark.
- Po autograf możecie zgłosić się później.
Demony spojrzały na siebie, a następnie zaczęły się śmiać. Nim Sam zdążył się zorientować, ruszyły w jego stronę. Winchester odskoczył i z całej siły zamachnął się. Łom przeciął powietrze, trafiając jednego z przeciwników w ramię. Mark powalił się na ziemię, jednak szybko dźwignął się na nogi i odrzucił Winchestera na bok.
Rozpętała się szarpanina. Sam czuł smak krwi na ustach. Mimo to nie poddawał się. W pewnym momencie przebił prawie na wylot Christiana. Ten zatoczył się i przewrócił na podłogę. Mark doskoczył do niego, przyciskając go do ściany. Sam zacisnął dłoń na jego gardle i nie wiele myśląc, zaczął wypowiadać egzorcyzm. Demon zaczął się krztusić. Uścisk zelżał i Sam odepchnął go od siebie. Kiedy było po wszystkim, Mark padł na podłogę nieżywy.
Winchester spojrzała Christiana, który powoli wyciągał z siebie łom. Podszedł do niego i kopnął go. Następnie nadepnął na wystające z jego ciała metal i wbił go mocniej. Z ust demona wydobył się charchot. Sam znów zaczął wypowiadać egzorcyzmy.
Po chwili stał sam na środku długiego korytarza. Spojrzał na nieżywych kuzynów, a następnie odwrócił się w stronę drzwi. Powoli ruszył w ich stronę. Kiedy do nich dotarł, otworzył je. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Wyglądał, jak gabinet lekarski prowadzony przez doktora psychopatę. Wszędzie była krew.
- Sam!
- Dean! – Doskoczył do łóżka, na którym leżał jego brat i zaczął rozwiązywać jego dłonie i nogi.
- Nie mamy zbyt wiele czasu – rzucił starszy. – Szybko!
- Co?
- One tu idą – powiedział Dean, wskazując na drzwi, które znajdowały się naprzeciwko nich. – Za chwilę tu będą.
Starszy z braci zeskoczył z łóżka. Sam nerwowo rozglądał się po pomieszczeniu, szukając wzrokiem jakiejkolwiek broni. W końcu natrafił na umywalkę. Podszedł do niej i wyciągnął z niej długi tasak i kawałek metalowej rury. Podał ją Deanowi.
Obaj słyszeli kroki i podniecone głosy dwóch mężczyzn i jednej kobiety. Ghule były już blisko. Kiedy ich cienie pojawiły się w okienku drzwi, obaj wstrzymali powietrze. Widzieli i słyszeli przekręcającą się w drzwiach klamkę. Mieli wrażenie, że w tej ciszy słyszą przyspieszone bicie własnych serc. Szybko spojrzeli na siebie, a następnie kiwnęli głowami. Gdy drzwi otworzyły się, rzucili się w stronę potworów.
Nicole słyszała echo swoich kroków, które odbijały się od pustych ścian. Jarzeniówki migały nad jej głową. Starała się, jak najszybciej znaleźć Deana i wrócić w miejsce, w którym umówiła się z Samem. Potem razem będą mogli rozprawić się z tym sukinsynem Campbellem.
Z daleka zobaczyła metalowe drzwi. Ruszyła w ich stronę powoli, starają się robić, jak najmniej hałasu. Kiedy do nich dotarła, spostrzegła, że ktoś zostawił rozpiętą kłódkę. Na klamkach drzwi wisiał metalowy łańcuch i najprawdopodobniej, kłódka służyła, jako kolejny zamek zabezpieczający. Zrzuciła łańcuch na ziemię. Następnie powoli otworzyła drzwi.
Weszła do środka. Słyszała dziwne dźwięki, które mieszały się z jękami, głosami i warczeniem. W powietrzu unosił się zapach spalenizny i śmierci. Dopiero po chwili zorientowała się, że jest w pomieszczeniu, które wygląda, jak więzienie dla potworów i kreatur, które żyją na tym świecie. Niektóre ciasne klatki miały swoich lokatorów, inne świeciły pustkami.
- Watson! – zasyczał wysoki dżin, którego skórę pokrywały tatuaże. Oczy zalśniły na niebieski kolor. – Ciebie też tu zamknęli? Łowcy, zamykają łowcę.
- Watson! – odezwała się brudna kobieta. – Zabiłaś mojego brata i siostry!
- Syrena – mruknęła.
- Będziesz gryźć ziemię – ciągnęła kobieta.
Ignorując resztę pogróżek, wyzwisk i innych rzeczy kierowanych w jej stronę, przeszła przez całe więzienie dla potworów. Na samym jego końcu znajdywały się kolejne drzwi. Czując się, jak w jakimś pieprzonym labiryncie, nacisnęła na klamkę i weszła do kolejnego pomieszczenia. Nagle wokół niej zapanowała cisza. W pomieszczeniu tym nie było żadnych mebli, tylko drzwi. Jedne naprzeciwko niej, inne z boku. Ruszyła w stronę tych pierwszych. W połowie drogi, usłyszała otwierające się drzwi i ciche warknięcie.
- Znowu?
Ogar piekielny wyłonił się z pokoju obok. Słyszała jego szybki oddech, mlaskanie i warczenie jednocześnie. Czuła jego zapach.
- Mam pieprzonego pecha.
Niewiele myśląc, odwróciła się na pięcie i puściła biegiem w stronę drzwi. Piekielne psisko z każdym krokiem było coraz bliżej. W końcu odepchnęło się mocno od ziemi, a Nicole poczuła, że zadrżała pod nią podłoga. Ogar piekielny naskoczył na jej plecy, zwalając łowczynię z nóg. Uderzyła go łokciem, a on zatopił pazury w jej ramieniu. Krzyknęła, odpychając go od siebie. Z trudem zepchnęła z siebie niewidzialne cielsko i kopnęła ogara z całej siły. Nie zwracając uwagi na cieknącą po jej ramieniu krew, ruszyła przed siebie. Biegła ile sił w nogach. Słyszała, że piekielny pies podniósł się i znów rozpoczął polowanie.
Nie miała gdzie uciec. Przed sobą widziała tylko niewielką klapę w ścianie, która mogła służyć do wywalania śmieci, pomyj lub innych obrzydliwych rzeczy. Była to jednak jej jedyna droga ucieczki. Niemalże skoczyła w jej stronę. Podniosła klapę, usiadła i raz jeszcze rzuciła okiem na korytarz. Szczekanie i warczenie było co raz bliżej. Odwróciła się, odepchnęła i zaczęła zjeżdżać w dół. Klapa z głośnym łoskotem zamknęła się, a ona pogrążyła się w ciemności.
Zjeżdżała coraz szybciej i szybciej. Tunel prowadził cały czas w dół. W końcu po niecałej minucie ujrzała światło. Zrobiła wielkie oczy, a następnie szybko je zamknęła, widząc przed sobą duży zbiornik. Czuła zapach krwi i widziała ją przed sobą. Nabrała powietrza w płuca i z niewielkim pluskiem wpadła do środka.
Posoka wdarła się do jej nosa. Czuła w ustach jej smak. Wynurzyła się i brodząc w pełnym zbiorniku krwi, starała się dostać do jego krawędzi. Była gęsta, co znacznie utrudniało przeprawę. W końcu dotarła do krawędzi i ostatkiem sił, wyskoczyła z niego. Wylądowała na ziemi, a następnie upadła na kolana krztusząc się. Za wszelką cenę chciała pozbyć się smaku krwi.
Nagle tuż nad swoją głową usłyszała jakieś odgłosy. Podniosła się i spojrzała w sufit. Ktoś zacięcie walczył. A ona wiedziała, że walka może toczyć się między konkretnymi przeciwnikami. Na górze był Sam lub Dean, a przy odrobinie szczęścia obaj bracia. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Na stole zobaczyła pistolet. Podeszła do niego. Był naładowany. Wzięła głęboki oddech i pobiegła w stronę drzwi, zostawiając za sobą krwawe odciski podeszw swoich butów.
- Co jest? – zapytał Dean.
- Słyszeliście? Otworzyły się drzwi, te przy samym wejściu.
- Ale masz dobry słuch – odpowiedział starszy Winchester.
- Nie jesteśmy sami – powiedziała cicho Nicole.
I dopiero po krótkiej chwili to usłyszeli. Złowrogie warczenie, które z każdą sekundą przybierało na sile. Najpierw jedno, potem drugie, aż w końcu trzecie. Sam zerknął zza ramię. Nic nie zobaczył, choć z daleka wyczuł odór zgniłego mięsa, który wydobywał się ich ziejących paszcz. Ogary piekielne powoli zbliżały się do swoich ofiar, które zastygły w bezruchu zastanawiając się, co zrobić.
- Niezłe zabezpieczenie – mruknął Dean. – Na trzy…
- Na trzy, co? – wydusiła Nicole.
- Biegnij!
Ruszyli przed siebie, wyciągając z za pasów pistolety nabite solą. Ogary piekielne poruszały się szybciej od nich. Czuli ich gorące oddechy na swoich plecach. Starali się strzelać, ale niewidoczny przeciwnik im tego nie ułatwiał. W końcu, kiedy dobiegli do dużych, podwójnych metalowych drzwi, odwrócili się w ich stronę i wyrzucili serię strzałów, która skutecznie opóźniła piekielne psy. Korzystając z chwilowej przewagi, otworzyli drzwi i wlecieli do środka. Nicole zatrzasnęła je i zabarykadowała metalową zasuwą, która znajdowała się na drzwiach. Ogary piekielne odbiły się od nich. Zaczęły warczeć i prychać jeszcze bardziej zaciekle niż wcześniej. Watson wiedziała, że to ich nie powstrzyma i w końcu, jakoś się przedostaną.
Nagle zdała sobie sprawę, że żaden z Winchesterów nie stoi obok niej i żaden nie zdołał się odezwać, choć normalnie jakiś komentarz by się pojawił. Szybko zorientowała się, że musieli wpaść w kolejną pułapkę. Zamknęła oczy i zazgrzytała zębami. Następnie powoli odwróciła się. Zobaczyła demony w ciele Marka i Christiana Campbellów. Obydwaj przyciskali srebrne sztylety do szyi braci Winchester. Na ich twarzach widniały szerokie, złośliwe uśmiechy.
- No, no, no – zaczął Christian. – Pewnie myśleliście, że nie zauważymy, jak będziecie się tu kręcić.
- Chcemy pogadać z Samuelam- wydusił Dean.
- Bo uwierzymy. Samuel miał rację. Zaostrzone środki bezpieczeństwa do czegoś się przydały – ciągnął demon.
- Bo zawsze mam rację – odezwał się kolejny głos. Zza rogu wyłonił się Samuel. Spojrzał na swoich wnuków, a następnie utkwił swoje brązowe oczy w Nicole. – Zabierzcie ich.
- Zaczekaj!- krzyknęła Nicole.
- Akurat to nie ty wydajesz tu rozkazy – powiedział Samuel. – Dla ciebie też coś przyszykowałem.
Nicole zrobiła krok do tyłu, znajdując się przy samych drzwiach. Samuel podszedł do jedynego obrazu, jaki w tym pomieszczeniu wisiał. Obraz przedstawiał jakąś polanę o zachodzie słońca. Powoli ściągnął go. Tuż za nim ukryty był odsyłacz aniołów.
- Nie – wydusił Dean. – Samuel nie rób tego.
- Wciskacie nosy w nie swoje sprawy… Knujecie za plecami, utrudniając wszystko. Mam was cholernie dość! –wysyczał i zanim ktokolwiek zdążył jeszcze zaprotestować, przyłożył dłoń do odsyłacza aniołów.
Nicole wrzasnęła. Upadła na kolana, krztusząc się własną krwią. Miała wrażenie, że coś rozrywa jej wnętrzności od środka. Gdzieś w oddali słyszała jeszcze głosy Deana i Sama, które zaczęły się oddalać. Najgłośniejszy był Samuel, który dalej wydawał rozkazy. Ona jednak nie mogła rozróżnić poszczególnych słów. Pulsujący ból w głowie sprawił, że przed oczami miała mlecznobiałą mgłę. Krew płynęła z ust i z nosa, utrudniając oddychanie. W końcu kiedy udało jej się zaczerpnąć trochę tchu, coś uderzyło ją w tył głowy, a ona pogrążyła się w kompletnej ciemności.
Poczuła czyjeś dłonie na twarzy. Z jej gardła wydobył się pełen niezadowolenia pomruk. Bolała ją głowa i jedyne czego teraz chciała, to ponownie zasnąć. Gdzieś, jakby z oddali usłyszała znany głos, który cicho wypowiadał jej imię.
- Nicole?
Powoli otworzyła oczy. Tuż przed jej twarzą, znajdowała się twarz Sama. Winchester uśmiechnął się lekko.
- W porządku?
- Bywało lepiej – odpowiedziała, biorąc głęboki oddech.
- Sam! Co się dzieje, Sam?! – Głos Deana dobiegał z pomieszczenia naprzeciwko. Nicole rozejrzała się. Siedzieli z Samem w ciasnej i ciemnej celi, a naprzeciwko znajdował się Dean. Jego twarz znajdowała się blisko krat. Starał się dojrzeć to, co dzieje się u nich.
- Nic jej nie jest! –odpowiedział Sam.
- Nicole?!
- W porządku!
Sam pomógł jej wstać i oboje podeszli do krat. Tylko jedna jarzeniówka rozjaśniała hol, jednak nie była na tyle mocna, aby jej światło zajrzało do ich cel. W końcu zobaczyli się. Nicole z nich wszystkich wyglądała najgorzej. Miała zakrzepłą krew na policzkach i na ubraniu. Bracia prezentowali się lepiej, ale było widać, że po dobroci wejść do cel nie chcieli. Sam miał rozciętą wargę, a Dean łuk brwiowy. Wszyscy umorusani byli od kurzu, jakby wdali się w bójkę i w jej trakcie znaleźli się na ziemi okładając się pięściami z przeciwnikiem.
- Jak bardzo jest kiepsko? – zapytała Nicole.
- Rozbroili nas – zaczął Sam. – A potem zamknęli tu. Nie wiem ile czasu minęło, ale mam wrażenie, że ze dwie lub trzy godziny. Nikt tu ani razu nie zajrzał.
- Co za kicha – mruknęła Watson, opierając czoło o zimną stal.
Nagle usłyszeli otwierające się drzwi, a następnie kroki. Ktoś schodził po schodach. Między nimi nastała cisza. Po chwili im oczom ukazał się Samuel. Spojrzał na swoich więźniów i uśmiechnął się szeroko. Jego uśmiech był zimny i triumfalny.
- Czego od nas chcesz? – warknęła Nicole.
- Nareszcie mam okazję pozbyć się was raz na zawsze – opowiedział, świdrując ją spojrzeniem. Dziewczyna zmrużyła oczy. – To wasze wtrącanie się w moje sprawy, może mieć dla mnie przykre konsekwencje.
- Och, no tak… Zapomniałem, że działasz na polecenie durnego demona – odparł Dean.
- Crowley obiecał wskrzesić Mary i tylko to się dla mnie liczy. To jest dla mnie najważniejsze.
- Myślisz, że Mary byłaby zadowolona, gdyby zobaczyła, co z nami zrobiłeś? – odezwał się Sam. – Jesteśmy rodziną, nie pamiętasz?
- Rodziną? – prychnął pod nosem Samuel. Przybliżył się do celi Sama i Nicole. – Deana w ogóle nie znam. Jest dla mnie obcą osobą, więc nie pieprz mi tu o jakieś rodzinie. A ty… Ty i ona jesteście zwykłymi potworami. Nie jesteście ludźmi. Nie wiem, czym jesteście, ale z pewnością nie należycie do rodziny.
- Bo się popłaczę – mruknęła Nicole. – Wzruszające. Musiałbyś mi sporo zapłacić, aby wzięła pod uwagę chęć wstąpienia do twojej popieprzonej familii Campbell. Więc proszę nie obrażaj mnie, wciągając mnie do niej.
Samuel zmierzył ją wzrokiem, a następnie splunął jej pod nogi.
- Naprawdę zachowanie godne dorosłej osoby Campbell – warknęła Nicole, kiedy odwrócił się i ruszył w stronę schodów. Nie widzieli, ale usłyszeli, że się zatrzymał. Dopiero wtedy zorientowali się, że w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze.
- Zabrać go na górę. Tak, jak ustaliliśmy – rozkazał Samuel. Znów usłyszeli jego kroki, które kierowały się w stronę drzwi.
Nicole po raz kolejny prychnęła pod nosem. Miała serdecznie dość Campbella i tego cyrku, który ogrywał. Obiecała sobie, że jak tylko się uwolni, to policzy się z nim osobiście. W pewnym momencie znów rozległy się kroki. Mark i Christian zatrzymali się przed celą Deana. Na ich ustach widniał złośliwy uśmiech. Najwidoczniej byli z czegoś bardzo zadowoleni.
- Nadeszła ta chwila – powiedział Mark.
- Spadnie na nas gloria chwały.
- Jeśli zaraz nie zamknięcie jadaczek, to jedyne co może na was spaść to bęcki – warknął poirytowany Dean.
- Ciekawe czy będzie taki cwany, jak spotka się z ghulami – ciągnął Christian. Spojrzał na Deana i zachichotał. – No, bohaterze. Idziesz z nami.
Szybko i sprawnie otworzyli zamek, a następnie wywlekli Deana z klatki. Choć Winchester starał się wyrwać, to jednak dwójka demonów była silniejsza od niego. Powlekli go w stronę schodów i niemalże wciągnęli na górę.
Na górze skrępowali mu ręce, wywijając je do tyłu. Dean szedł z nimi niemalże zgięty w pół. Nie miał pojęcia, jak długo idzie, ale miał wrażenie, że wędrówka ta ciągnie się w nieskończoność.
W końcu demony zatrzymały się przed drzwiami. Mark otworzył je. Weszli do środka. Do jego nosa uderzył metaliczny zapach krwi, a także odór rozkładającego się mięsa. Kiedy podniósł głowę, zobaczył, że są w pokoju, który przypomina gabinet lekarski. Na środku stało mnóstwo metalowych zakrwawionych łóżek. Po boku znajdowała się zaplamiona kotara oraz rząd brudnych szafek. W umywalce tkwiły dziwne narzędzia, których z tej odległości nie mógł zidentyfikować. Przeklął w myślach. Było naprawdę kiepsko.
Bez problemu rzucili go na łóżko i przywiązali skórzanymi pasami. Następnie bez słowa odsunęli się i z uśmiechami na ustach, spoglądali na łowcę.
- Przygotuj się Dean – zaczął Christian.
- Niedługo nadejdzie pora karmienia – dokończył Mark, zerkając na zegarek.
Nicole uderzyła dłońmi w kraty. Razem z Samem próbowali wymyślić, jakiś sposób ucieczki, ale nic nie przychodziło im do głowy. Nie mieli żadnych narzędzi, broni, czegokolwiek. Stali z pustymi rękami, nie wiedząc, jak uratować Deana.
- Musi być, jakiś sposób – mruknął Sam, pochodząc do niej.
- Nie wiem, co wymyślić. Wzywałam Cassa, ale przez te symbole możliwe, że mnie nie słyszy – powiedziała, wskazując na jedyny znak ochronny na ścianie.
- Pieprzony Samuel – warknął Sam, chwytając za kraty. Ścisnął je tak mocno, że pobielały mu palce.
- Musimy dostać się do niego zanim zrobią to te przeklęte potwory.
- Wyżera dla ghuli. Rzadko, kiedy oferuje się im świeże mięso – odparł Sam, drapiąc się po policzku. – Nie chcę by jeden z tych bydlaków zmienił się w mojego brata.
- Gdyby chociaż udało się zniszczyć ten znak- powiedziała pod nosem Nicole. – Chroni pewnie tylko to pomieszczenie. Może wtedy… Poczekaj.
- Co?
- Zobacz. – Złapała go za ramię i przysunęła do siebie. – Spójrz na ten znak.
- Co z nim?
- Widziałam już wiele symboli chroniących przed aniołami, ale ten jest dziwny. – Sam przekrzywił głowę.
- Tak… Coś z nim jest…
- Jedna kreska – powiedziała z uśmiechem Nicole. – Źle narysowali jedną kreskę!
- Myślisz, że…
- Symbol może nadal działać, ale nie w stu procentach. Warto spróbować. – Stanęła przed kratą. Złapała za pręty i ścisnęła je mocno, tak jak wcześniej zrobił to Sam. – Odsuń się.
- Nie musisz mi o tym mówić. Skup się.
- Jasne, jasne.
Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Następnie naparła na kraty całym swoim ciałem. Starała się skupić na tym, co chce osiągnąć. Na tej niewyobrażalnej mocy, która w niej tkwi. Jednak źle namalowany symbol, ją blokował. Nie w stu procentach, ale jednak. Warknęła pod nosem. I przypomniała sobie najbardziej bolesne wydarzenia z jej życia. Frustracja i gniew zawsze potęgowały przypływ adrenaliny i pomagały jej uwolnić to, co w niej drzemało. Przez chwilę poczuła znajome mrowienie w ciele. Z jej oczu błysnęło jasne światło, ale po chwili zgasło.
- Jeszcze trochę Nicole. Wytrzymaj – usłyszała głos Sama za plecami.
Obrazy przesuwały się w jej głowie, przypominając najbardziej przykre zdarzenia. I nagle poczuła, jak coś ciepłego rozlewa się po jej ciele. Naparła na kratę jeszcze mocniej, a z jej ust wydobył się krzyk. Krzyknęła po raz kolejny i wtedy ściana z symbolem pękła. Puściła kratę, która wyleciała z zawiasów i z ciężkim hukiem opadła na ziemię.
Ciężko oddychając, otworzyła oczy. Spojrzała na Sama, który wpatrywał się w nią z podniesionymi brwiami.
- Brawo. To było coś.
- Dzięki.
- Spadajmy stąd. Pewnie słyszeli ten hałas.
Nicole kiwnęła głową i oboje ruszyli w stronę schodów. Wspięli się po schodach. Sam wyważył drzwi, które okazały się być zamknięte na klucz. W końcu znaleźli się na obskurnym korytarzu.
- Wiem, że to nigdy dobrze się nie kończy – zaczęła Nicole.
- Tak. Rozdzielmy się. Mamy większe szanse na znalezienie Deana, zanim skończy jako danie dla ghuli.
- Spotkamy się tu.
- Zgoda.
- Powodzenia.
- Powodzenia.
Odwrócili się i ruszyli w przeciwne strony.
Sam przemierzał korytarze powoli. Starał się wyłapywać jakiekolwiek dźwięki, ale wokół niego panowała cisza. Oprócz tego miął nadzieję, że będzie w stanie zapamiętać drogę powrotną, aby spotkać się z Nicole. Zaglądał do każdego pomieszczenia, na jakie się natknął. W jednym z nich znalazł metalowy łom, który teraz trzymał w ręku. Zawsze to lepsze niż nie mieć żadnej broni.
Przeszedł już spory kawałek, kiedy napotkał rozwidlenie. Postanowił zostać na tym samym piętrze i skręcił w prawo, odwracając się od schodów. Z daleka zamajaczyły mu duże podwójne drzwi. Nawet stąd dało się wyczuć delikatny odór rozkładającego się ciała. Przyspieszył kroku.
Kiedy znalazł się w połowie drogi do drzwi, usłyszał za sobą dwa głosy.
- Jesteście naprawdę nieźli – zaczął Christian, a jego oczy przybrały ciemną barwę. – Ty i ta mała. – Tuż za nim stał Mark.
- Po autograf możecie zgłosić się później.
Demony spojrzały na siebie, a następnie zaczęły się śmiać. Nim Sam zdążył się zorientować, ruszyły w jego stronę. Winchester odskoczył i z całej siły zamachnął się. Łom przeciął powietrze, trafiając jednego z przeciwników w ramię. Mark powalił się na ziemię, jednak szybko dźwignął się na nogi i odrzucił Winchestera na bok.
Rozpętała się szarpanina. Sam czuł smak krwi na ustach. Mimo to nie poddawał się. W pewnym momencie przebił prawie na wylot Christiana. Ten zatoczył się i przewrócił na podłogę. Mark doskoczył do niego, przyciskając go do ściany. Sam zacisnął dłoń na jego gardle i nie wiele myśląc, zaczął wypowiadać egzorcyzm. Demon zaczął się krztusić. Uścisk zelżał i Sam odepchnął go od siebie. Kiedy było po wszystkim, Mark padł na podłogę nieżywy.
Winchester spojrzała Christiana, który powoli wyciągał z siebie łom. Podszedł do niego i kopnął go. Następnie nadepnął na wystające z jego ciała metal i wbił go mocniej. Z ust demona wydobył się charchot. Sam znów zaczął wypowiadać egzorcyzmy.
Po chwili stał sam na środku długiego korytarza. Spojrzał na nieżywych kuzynów, a następnie odwrócił się w stronę drzwi. Powoli ruszył w ich stronę. Kiedy do nich dotarł, otworzył je. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Wyglądał, jak gabinet lekarski prowadzony przez doktora psychopatę. Wszędzie była krew.
- Sam!
- Dean! – Doskoczył do łóżka, na którym leżał jego brat i zaczął rozwiązywać jego dłonie i nogi.
- Nie mamy zbyt wiele czasu – rzucił starszy. – Szybko!
- Co?
- One tu idą – powiedział Dean, wskazując na drzwi, które znajdowały się naprzeciwko nich. – Za chwilę tu będą.
Starszy z braci zeskoczył z łóżka. Sam nerwowo rozglądał się po pomieszczeniu, szukając wzrokiem jakiejkolwiek broni. W końcu natrafił na umywalkę. Podszedł do niej i wyciągnął z niej długi tasak i kawałek metalowej rury. Podał ją Deanowi.
Obaj słyszeli kroki i podniecone głosy dwóch mężczyzn i jednej kobiety. Ghule były już blisko. Kiedy ich cienie pojawiły się w okienku drzwi, obaj wstrzymali powietrze. Widzieli i słyszeli przekręcającą się w drzwiach klamkę. Mieli wrażenie, że w tej ciszy słyszą przyspieszone bicie własnych serc. Szybko spojrzeli na siebie, a następnie kiwnęli głowami. Gdy drzwi otworzyły się, rzucili się w stronę potworów.
Nicole słyszała echo swoich kroków, które odbijały się od pustych ścian. Jarzeniówki migały nad jej głową. Starała się, jak najszybciej znaleźć Deana i wrócić w miejsce, w którym umówiła się z Samem. Potem razem będą mogli rozprawić się z tym sukinsynem Campbellem.
Z daleka zobaczyła metalowe drzwi. Ruszyła w ich stronę powoli, starają się robić, jak najmniej hałasu. Kiedy do nich dotarła, spostrzegła, że ktoś zostawił rozpiętą kłódkę. Na klamkach drzwi wisiał metalowy łańcuch i najprawdopodobniej, kłódka służyła, jako kolejny zamek zabezpieczający. Zrzuciła łańcuch na ziemię. Następnie powoli otworzyła drzwi.
Weszła do środka. Słyszała dziwne dźwięki, które mieszały się z jękami, głosami i warczeniem. W powietrzu unosił się zapach spalenizny i śmierci. Dopiero po chwili zorientowała się, że jest w pomieszczeniu, które wygląda, jak więzienie dla potworów i kreatur, które żyją na tym świecie. Niektóre ciasne klatki miały swoich lokatorów, inne świeciły pustkami.
- Watson! – zasyczał wysoki dżin, którego skórę pokrywały tatuaże. Oczy zalśniły na niebieski kolor. – Ciebie też tu zamknęli? Łowcy, zamykają łowcę.
- Watson! – odezwała się brudna kobieta. – Zabiłaś mojego brata i siostry!
- Syrena – mruknęła.
- Będziesz gryźć ziemię – ciągnęła kobieta.
Ignorując resztę pogróżek, wyzwisk i innych rzeczy kierowanych w jej stronę, przeszła przez całe więzienie dla potworów. Na samym jego końcu znajdywały się kolejne drzwi. Czując się, jak w jakimś pieprzonym labiryncie, nacisnęła na klamkę i weszła do kolejnego pomieszczenia. Nagle wokół niej zapanowała cisza. W pomieszczeniu tym nie było żadnych mebli, tylko drzwi. Jedne naprzeciwko niej, inne z boku. Ruszyła w stronę tych pierwszych. W połowie drogi, usłyszała otwierające się drzwi i ciche warknięcie.
- Znowu?
Ogar piekielny wyłonił się z pokoju obok. Słyszała jego szybki oddech, mlaskanie i warczenie jednocześnie. Czuła jego zapach.
- Mam pieprzonego pecha.
Niewiele myśląc, odwróciła się na pięcie i puściła biegiem w stronę drzwi. Piekielne psisko z każdym krokiem było coraz bliżej. W końcu odepchnęło się mocno od ziemi, a Nicole poczuła, że zadrżała pod nią podłoga. Ogar piekielny naskoczył na jej plecy, zwalając łowczynię z nóg. Uderzyła go łokciem, a on zatopił pazury w jej ramieniu. Krzyknęła, odpychając go od siebie. Z trudem zepchnęła z siebie niewidzialne cielsko i kopnęła ogara z całej siły. Nie zwracając uwagi na cieknącą po jej ramieniu krew, ruszyła przed siebie. Biegła ile sił w nogach. Słyszała, że piekielny pies podniósł się i znów rozpoczął polowanie.
Nie miała gdzie uciec. Przed sobą widziała tylko niewielką klapę w ścianie, która mogła służyć do wywalania śmieci, pomyj lub innych obrzydliwych rzeczy. Była to jednak jej jedyna droga ucieczki. Niemalże skoczyła w jej stronę. Podniosła klapę, usiadła i raz jeszcze rzuciła okiem na korytarz. Szczekanie i warczenie było co raz bliżej. Odwróciła się, odepchnęła i zaczęła zjeżdżać w dół. Klapa z głośnym łoskotem zamknęła się, a ona pogrążyła się w ciemności.
Zjeżdżała coraz szybciej i szybciej. Tunel prowadził cały czas w dół. W końcu po niecałej minucie ujrzała światło. Zrobiła wielkie oczy, a następnie szybko je zamknęła, widząc przed sobą duży zbiornik. Czuła zapach krwi i widziała ją przed sobą. Nabrała powietrza w płuca i z niewielkim pluskiem wpadła do środka.
Posoka wdarła się do jej nosa. Czuła w ustach jej smak. Wynurzyła się i brodząc w pełnym zbiorniku krwi, starała się dostać do jego krawędzi. Była gęsta, co znacznie utrudniało przeprawę. W końcu dotarła do krawędzi i ostatkiem sił, wyskoczyła z niego. Wylądowała na ziemi, a następnie upadła na kolana krztusząc się. Za wszelką cenę chciała pozbyć się smaku krwi.
Nagle tuż nad swoją głową usłyszała jakieś odgłosy. Podniosła się i spojrzała w sufit. Ktoś zacięcie walczył. A ona wiedziała, że walka może toczyć się między konkretnymi przeciwnikami. Na górze był Sam lub Dean, a przy odrobinie szczęścia obaj bracia. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Na stole zobaczyła pistolet. Podeszła do niego. Był naładowany. Wzięła głęboki oddech i pobiegła w stronę drzwi, zostawiając za sobą krwawe odciski podeszw swoich butów.
***
Jak widać bracia i Nicole nie mają u mnie sielankowego życia, a to jeszcze nie koniec :) Mam nadzieję, że rozdział ten się wam spodoba. Notka dla tych wszystkich, którzy nie mogli doczekać się kolejnej części. Pozdrawiam :D
świetnie piszesz kocham twój blog <3 z utęsknieniem czekam na kolejny rozdział za ile dodasz :D ten rozdział jest świetny pozdrowienia
OdpowiedzUsuńJuż jestem i już czytam ^^
OdpowiedzUsuńCampbell jest kolejnym świrem do odstrzału, że też tacy łowcy się zdarzają… no chciałam jeszcze dodać, że normalnie Sam po niektórych akcjach też byłby do odstrzału, ale się powstrzymam w końcu to Sammy ;D Ogary piekielne są piekielne, za sam fakt, jak się rozprawiają ze swoimi ofiary są piekielne. W sumie to każdy mógł zajarzyć, że Christian to demon, był dupkiem do kwadratu. Boże ja zamiast łóżek przeczytałam łyżek i już sobie wyobraziłam go ghule nimi robią ;P No pewnie słyszeli, takie coś musiało być słyszalne z kilometra ;) O fuj, dobrze, że powstrzymałam się przed jedzeniem teraz śniadania, bo bym je chyba zwróciła. Nie mów, że ona wpadła do „basenu” z krwią, a przypuszczam, że nie tylko z krwią. O Boziu aż jej współczuje. No… to już wiemy po co im ta krew, gule zrobiły sobie shakea.
Uzmysłowiłam sobie, że coś mało mam u siebie opisów :P No, ale tak czy siak, jestem pewna, że w następnej części czeka nas akcja Winchester/Watson/ Campbell ;D
Ps; na smak-szeptu dodałam ostatni rozdział ;)
Katherine :D
Rozdział jak zawsze świetny.
OdpowiedzUsuńZ Campbellami oczywiście niezła akcja, ale można było się domyślić, że są opętani. Ogary piekielne, zmora każdego :c
A wpadnięcie Nicole do miejsca pełnego krwi musiało być obrzydliwe.
Czekam na więcej ^^
No fakt, Winchesterowie i Nicole jako łowcy nie mają łatwego życia, a ty im to jeszcze utrudniasz:D
OdpowiedzUsuńNienawidzę Samuela i nie rozumiem jak można być taki... no aż zabrakło mi słowa żeby to określić. Mam nadzieję, że jakoś sobie z nim poradzą i bardzo na tym nie ucierpią.
O fuj, podejrzewam, że ten "basen" to własność ghuli, więc podziwiam Nicole, że nie puściła pawia jak tam wpadła;D
Zapraszam do siebie na nowy rozdział:)
UsuńZapraszam na nowy ostatni rozdział http://hunters-of-the-god.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;D
PAdłam. Dobrze, że Nicole zna swoje słabości i wie co w niej potęguje siłę. Inaczej już dawno by zjedli te kraty :D Campbell popieprzony jest jakiś. Widać, że Dean wyrósł z chęci wskrzeszenia i Matki i Ojca. I dla Dziadzi wali takiego umoralniające gadki :D Ostatnie zdanie jakby wyrwane z książek Kinga :)
OdpowiedzUsuńzapraszam na corka-trenera.blogspot.com na kolejny rozdział.
Zapraszam serdecznie na nie-damy-sie.blogspot.com na posłowie i ostatni rozdział :)
OdpowiedzUsuńTaaa to znowu ja ;D
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy rozdział :D
http://wyszeptana-nadzieja.blogspot.com/
corka-trenera.blogspot.com zapraszam na rozdział 17 :)
OdpowiedzUsuńza ile kolejny rozdział bo doczekać się nie mogę :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie na nowy rozdział:)
OdpowiedzUsuńLilith przeczytałam twój rozdział i bardzo mi się podobał. Czekam aż się obudzi i porozmawia z Deanem :)
Usuńza ile rozdział :)
OdpowiedzUsuń