piątek, 28 lutego 2014

24 Uwierz w ducha

        Dean odwrócił twarz od nieprzytomnej dziewczyny. Nie chciał patrzeć na nią w takim stanie. Nie chciał by ten obraz wyrył się w jego pamięci, a potem w najmniej oczekiwanym momencie powrócił na nowo w jego głowie.
        Podniósł się z łóżka, delikatnie ocierając swoją dłoń o jej dłoń i spojrzał na Sammy’ego, który starał się znaleźć rozwiązanie zagadki w internecie. Wiedział też, że jego brat włamał się do bazy danych policji licząc na to, że tam mu się poszczęści. On natomiast zdążył kupić plan miasta, odwiedzić urząd miejski i wrócić do motelu. Niestety wrócił z niczym. Informacje o miejscu pochówku Todda były nieznane. Nic więc dziwnego, że mieszkańcy Bulder zrobili z tego prawdziwą legendę.
         Cicho odchrząknął i odwrócił się od leżącej Nicole. Utkwił wzrok w plecach brata i czekał. Nie musiał nawet zadawać tego pytania. Ono i tak za często pojawiało się w tym pokoju.
- Nic nie mam – westchnął ciężko Sam. – Jakby jego zwłoki rozpłynęły się w powietrzu albo nigdy nie istniały.
         Dean zwiesił głowę. Nie chciał takiej odpowiedzi. Liczył, że może jego brat będzie miał więcej szczęścia i uda im się na czas wyciągnąć Nicole z tego koszmaru. Obszedł jej łóżko, starając się na nią nie patrzeć. Ukucnął przy swojej torbie.
- Chcesz do niego dzwonić? – zapytał Sam.
- Mamy jakiś wybór? – odpowiedział Dean. – Jesteśmy w ciemnej dupie. Może Bobby na coś wpadnie. Chociaż nie za bardzo uśmiecha mi się angażowanie go w to wszystko. Znów będzie…
- Że cała nasza trójka to – odchrząknął, a następnie dodał udając głos Singera – nieostrożne półgłówki.
          W innej sytuacji oboje wybuchli by śmiechem, ale teraz sytuacja była zbyt poważna, aby choć jeden z nich się uśmiechnął. Żaden nie wyobrażał sobie, aby Nicole mogło spotkać to samo, co pierwsze ofiary Todda. Że mogłaby tego nie przeżyć.
          Nagle drzwi od ich pokoju otworzyły się, a w środku zrobiło się zimno. Z ich ust wydobyły się małe obłoczki pary. Winchesterowie zareagowali tak, jak każdy łowca by zareagował. Jednym zgrabnym ruchem wyciągnęli pistolety i zaczęli mierzyć w przestrzeń naprzeciwko siebie. Każdy z nich bacznie obserwował pomieszczenie starając się wyłapać najmniejszy ruch, najmniejszy hałas. Wtedy otworzyli by ogień.

         - Miłe powitanie panowie – powiedziała Nicole, starając się nie ruszać. Wolała uniknąć pocisku z soli. Wtedy zapewne wylądowałaby gdzieś, gdzie nie koniecznie chciałaby się znajdować. Na przykład wróciłaby do celi Todda.
         Instynktownie wyciągnęła ręce, jakby pokazywała im, że nie ma wobec nich złych zamiarów. Jednak oni nie mogli tego zobaczyć. W dalszym ciągu bacznie obserwowali pokój, przyjmując obronne pozy. Nicole miała wrażenie, że oddycha coraz szybciej. Gorączkowo starała się, jakoś pokazać Winchesterom, że to ona. Ale jeden mały zły ruch i mogą ją trafić, a to nie będzie przyjemne i z pewnością zaboli.
         Spojrzała na stół, w dalszym ciągu nie poruszając się. Obok komputera Sama znajdowały się ich notatki. Wyszeptała pod nosem prośbę o to, by udało się jej to za pierwszym razem, a następnie skupiła się i delikatnie poruszyła lewą ręką. Notatki poruszyły się na stole. Była pewna, że może to jakoś uprzedzi ich, że w pokoju też znajduje się łowca i to z tej konkretnej sprawy.
         Bracia jednak odebrali to zupełnie inaczej. Rozległy się huki, a notatki spadły ze stołu. Nicole zrobiła unik, omijając pocisk z soli, wysłany w jej kierunku przez Deana. Cieszyła się, że ma dość dobry refleks, bo wyszła z tej małej akcji bez szwanku.
- O matko… Kurwa mać – zasyczała, kuląc się w kącie. – Prawie padłam na zawał popaprańcy! Chociaż duch nie może paść na zawał – sprostowała, prostując się.
- Trafiliśmy czy to coś nadal tu jest? – odezwał się Sam, rozglądając się po pokoju.
- Mam nadzieję, że nie – odpowiedział Dean. – Jeszcze jedna seria strzałów, a właściciel motelu zadzwoni na policję.
         Nicole wychyliła się i wtedy zobaczyła siebie leżącą na łóżku. Jej nieruchome ciało było blade, zupełnie bezbronne. Z pewnością gdyby mogła, poczułaby w tej chwili gęsią skórkę na plecach. Nie było to coś, co chciało się oglądać. Człowiek tuż przed śmiercią, będący prawie na krawędzi.
- Boże – wydusiła z siebie, robiąc krok do przodu. Winchesterowie patrzyli w zupełnie inną stronę. Raz jeszcze rozejrzała się po pokoju. Tuż obok Sama znajdowało się lustro. 
A gdyby tak… - pomyślała, robiąc jeszcze jeden krok do przodu. Bracia dalej wpatrywali się w inne miejsce niż te, w którym stała.
         Plan Watson na pewno ocierał się o czyste szaleństwo. Wiedziała bardzo dobrze, że sporo ryzykuje, ale w danym momencie nie widziała innej opcji, aby pokazać braciom, że to ona nawiedza ich motelowy pokój. Wzięła głęboki oddech i zaciśniętymi ustami ruszyła przed siebie. Krok za krokiem. Powoli i bez pośpiechu, aby ich nie sprowokować. Musiała przejść między nimi, aby dotrzeć tam gdzie chciała. Lustro było coraz bliżej, a ona co raz bardziej wierzyła w to, że jej się uda.
- Proszę nie strzelajcie, proszę nie strzelajcie, proszę nie strzelajcie – mamrotała w trakcie wędrówki. W końcu kiedy była między nimi, jeszcze bardziej zwolniła, aby ich czasami nie dotknąć.
- Czujesz – mruknął Dean, rozglądając się.
- Przemieszcza się – odpowiedział Sam.
- Nic nie róbcie! – warknęła.
- Słyszałeś? – odezwał się ponownie Dean, a Nicole zatrzymała się.
- Słyszałeś mnie? – zapytała.
- Co słyszałeś?
- Ty nie słyszałeś?
- Co miałem słyszeć? – dopytywał się Sam.
- O Boże, bo będziemy tu stać przez najbliższy miesiąc – rzuciła Nicole. Dean machnął ręką.
– Kurewsko zimno –odparł i poprawił pistolet w swojej dłoni.
- Poczekaj – zaczął Sam. – Może to chce nam coś powiedzieć.
- Dzięki Sam – rzuciła Nicole. – Jednak myślisz.
- Albo nas zabić – prychnął pod nosem Dean.
- Z pewnością was zabiję, jak mnie trafcie. A jak już umrę, to przysięgam, że będę was nawiedzać przez całe wasze życie! – powiedziała Nicole przez zaciśnięte zęby.
- Dean… poczekaj. Jeszcze chwilę.
- Ma pięć sekund – warknął Dean.
         Kiedy to powiedział, Nicole dotarła do lustra. Wiedziała, że starszy Winchester nie żartuje i gdy upłynie czas, znów zacznie działać. Dlatego niewiele myśląc, przeszła do realizacji planu. Skoncentrowała się i szybko położyła dłoń na ramieniu Sama. Ten czując lodowaty chód odwrócił się i stanął twarzą w twarz z lustrem. A w lustrze zobaczył ją.
- Nicole! – krzyknął Sam, prawie przewracając się o swoje długie nogi.
- Gdzie?!
- Tu!
- Gdzie?
- No, tu!
- Gdzie?
- Tu!
- Jezu… - jęknęła Nicole. – To trudniejsze niż myślałam.
- Widziałem ją w lustrze!
- To ona?- zapytał Dean i znów zaczął gorączkowo rozglądać się po pomieszczeniu. Nicole przewróciła oczami, a następnie skupiła wzrok na wyłączonym telewizorze. Po chwili ekran rozjaśnił się, a do ich uszu doszły pierwsze słowa prezentera wiadomości.
- Ona! – krzyknął Sam. Nicole zadowolona wyłączyła telewizor, a łowców znów otoczyła cisza.
- Co teraz?
- Musimy się z nią jakoś skontaktować – ciągnął Sam.
- Niby jak? Nie mam przy sobie przenośnej tabliczki ouija – odparł Dean.
- Mogę coś powiedzieć? –zapytała Nicole, mimo iż wiedziała, że bracia jej nie odpowiedzią. – Ruszcie głową. Nie potrzebujemy tabliczki.
- To co teraz? – odezwał się ponownie Sam.
- Boże, jak wam się udało przeżyć pracując we dwójkę – mruknęła Nicole, podchodząc do lustra. 
         Stanęła tak blisko niego, że na jego tafli pojawił się delikatny szron. Zwróciła tym uwagę braci, którzy spojrzeli w jej stronę. Wyciągnęła palec i powoli zaczęła przesuwać nim po lustrze. Kiedy skończyła, widniało na nim tylko jedno słowo: laptop.
- Dobry pomysł – odpowiedział Sam, rzucając się w stronę swojego komputera. Otworzył pusty plik tekstowy.
- Dziękuję – powiedziała Nicole, podchodząc do niego.
- Myślisz, że duchy mogą komunikować się przez komputer? – zapytał Dean.
- Nie jesteśmy w średniowieczu – odpowiedziała Nicole. Sam spojrzał na brata, unosząc brwi do góry.
- Nie udawaj, sam dobrze wiesz, że mogą wykorzystać wszystko do komunikacji. Jeśli oczywiście są na tyle silne, by to zrobić.
- O moją krzepę się nie martw – skwitowała Watson.
- Racja. Ale – Dean zamyślił się. – Jaką mamy pewność, że to na pewno Nicole, a nie jakiś popapraniec który się pod nią podszywa?
         Nagle na ekranie zaczęły pojawiać się pojedyncze słowa. Bracia nachylili się bardziej w stronę monitora.

Mam ci udowodnić? Mogę opowiedzieć, co szeptałeś mi do ucha ostatniej nocy, którą spędziliśmy razem.

- Dobra! To ona! – krzyknął Dean, a na jego twarzy pojawiło się zmieszanie i lekki rumieniec.
- Lepiej nie opowiadaj, bo ja nie chcę tego wiedzieć – powiedział rozbawiony Sam.
- Gdzie jesteś? – zapytał Dean. Nicole uniosła brwi do góry i delikatnie położyła mu dłoń na ramieniu. – Ok… Jezu dziwne i przerażające uczucie.
- Co się stało po tym, jak zasnęłaś? – odezwał się ponownie Sam.

Obudziłam się w jakieś piwnicy. Reszta też tam była.

- Te inne kobiety? – dopytywał Sam, a ekran dwa razy zamrugał.
- Wiesz gdzie jest Todd? – zapytał Dean.

Miałam okazję go poznać. Nie jest to przyjemny gość. Zawsze zjawia się o północy, aby nas torturować.
- Torturować- powiedział Dean, napinając wszystkie mięśnie. Ochota na zbicie go podwoiła się i Dean miał wrażenie, że zaraz straci nad sobą kontrolę.
- Wiesz, gdzie jest jego ciało?- Ekran monitora znów zamrugał dwa razy, udzielając twierdzącej odpowiedzi na pytanie młodszego z braci. – Wiesz dokładnie gdzie je znaleźć?

Ta sama piwnica. Zamurowany pod podłogą.
- Znasz drogę? – odezwał się ponownie Dean.

Plac budowy. Dokładnie nowe osiedle przy College Avenue. Ostatni dom na końcu ulicy.

- Jedziemy – zakomunikował Dean, odwracając się od komputera i pospiesznie podchodząc do swojej torby.
- Nicole jedzie z nami – oznajmił Sam.
- Co?
- Tak napisała. 
        Dean przekręcił oczami. Wolałby, aby już więcej nie mieszała się w tą sprawę i czekała na nich grzecznie w tym motelowym pokoju. Ale z drugiej strony wiedział, że Nicole jak się uprze, to nie popuści. Prychnął cicho pod nosem, pakując w mniejsza torbę najpotrzebniejsze rzeczy. Nie wiedział, że Nicole uśmiechnęła się z triumfem tuż nad jego głową.

         Wyszli z motelu. Dean rzucił torbę do bagażnika, a następnie obszedł swoje ukochane auto, aby zasiąść za kierownicą. Sam zatrzymał się przy samochodzie i już miał zamiar otworzyć drzwi, kiedy coś uderzyło go w plecy.
- Co?
- Drzwi łosiu – mruknęła Nicole. – Nie będę iść tam piechotą!
- Co się dzieje?- zainteresował się Dean.
- Nicole – odparł Sam. – Coś chce.
- Nie będę tracić energii na głupie zmuszanie drzwi do ruchu, kiedy mamy stawić czoła Toddowi – odpowiedziała, mimo iż żaden z braci nie mógł tego usłyszeć. – Och, Jezu…
        Przekręciła oczami i odsunęła się kawałek. Zamknęła oczy i machnęła ręką. Drobne kamienie leżące na ziemi, utworzyły słowo: drzwi.
- Serio?- wydusił młodszy Winchester, ale posłusznie otworzył tylne drzwi.   Nicole weszła do środka i przesunęła się na sam środek siedzenia, aby mogła lepiej widzieć braci. Sam zamknął drzwi i wgramolił się na swoje miejsce – tuż obok Deana.
- Pamiętacie plan? – zapytał starszy.
- Iść i skopać mu tyłek – rzuciła Nicole.
- Zrobić to szybko i bez dodatkowych ofiar – odpowiedział Sam.
- No, przecież mówię – mruknęła Watson. – Życie ducha jest do dupy.
          Oparła ramiona o fotele jej współpasażerów i spojrzała w lusterko. Widziała w nim kawałek twarzy Deana. A to co rzucało się najbardziej, to jego zielone oczy, które tak uwielbiała. Nagle i on spojrzał w lusterko.
- Matko!
- Co?! – zapytał Sam, rozglądając się po samochodzie.
- Właśnie widziałem ją w lusterku.
- Upiorne, nie?
- Tak – odpowiedział, pragnąc zobaczyć ją raz jeszcze. Ale gdy znów spojrzał w lusterko, już jej nie było. Nicole uśmiechnęła się lekko i delikatnie palcami dotknęła jego ramienia, dając mu do zrozumienia, że mimo iż jej nie widzi, to ona nadal tu jest i będzie do końca. Zauważyła, że wyjeżdżając z parkingu i on się uśmiechnął.

         W drodze do domu natrafili na przeszkodę, której Nicole szybko się pozbyła. Nie patrząc na nic niemalże wysadziła bramę w powietrze, powodując przyspieszoną akcję serca u braci. Wiedziała, że muszą jak najszybciej dostać się do piwnicy i uwolnić pozostałe kobiety. Niektóre z nich tkwiły tam zbyt długo.
          Komunikując się z braćmi za pomocą telefonu komórkowego Sama, wskazała odpowiedni dom. Zresztą nie ciężko go było nie zauważyć. Wyróżniał się na tle pozostałych niedokończonych budynków. Jeszcze zanim wysiedli przedyskutowali szybko plan działania. Nie mogli popełnić błędów.
          Sam wypuścił z samochodu Nicole, a ta ruszyła w stronę budynku, zostawiając Winchesterów za plecami. Zbiegła schodami na dół i zatrzymała się przy otwartych drzwiach.
- Nicole! – Usłyszała drżący głos kobiety.
- Mówiłam, że wrócę – powiedziała szybko, zerkając w stronę schodów. Następnie znów przeniosła wzrok na kobiety. – Zaraz przybędzie pomoc. Odsuńcie się i zróbcie im miejsce. Pod żadnym pozorem nie podchodzie zbyt blisko, a tym bardziej nie dotykajcie ich, bo jeszcze zejdą na zawał – dodała z lekkim śmiechem. – To nie jest zbyt przyjemne.
- Co będzie z Toddem? – zapytała jedna z nich.
- Tu jest jedna wielka niewiadoma. Nie mam pojęcia, czy zorientuje się, że ktoś próbuje go odkopać.
- Odkopać?
- Aby pozbyć się go raz na zawsze, trzeba posypać solą, a potem spalić jego ciało. Prawdopodobnie będzie się bronił, dlatego zostanę po tej stronie i postaram się go nie wpuścić do środka, aby chłopaki mogli się skupić tylko na kopaniu.
          Nagle usłyszała kroki. Kobiety zrobił krok do przodu. Winchesterowie zbiegli po schodach i zatrzymali się przy wejściu. Z ich ust znów wydostał się mały obłoczek pary.
- Nicole? – Machnął telefonem Sam. Watson zbliżyła się do niego. Sam spojrzał na wyświetlacz. – Jest tu.
- Przekazałaś wiadomość? – odezwał się Dean.
- Tak – odczytał Sam.
- Do roboty – zarządził starszy Winchester i ruszył w stronę drzwi. Kobiety odsunęły się od wejścia i stanęły obok ściany. Bracia weszli do pomieszczenia i poczuli zimno.
- Dużo tych duchów – mruknął Dean, podchodząc do klapy. 
          Położył torbę na ziemi, a następnie ukucnął. Przez chwilę wpatrywał się w uchwyt, a następnie złapał za niego i pociągnął. Klapa zaskrzeczała, ale posłusznie otworzyła się. Bracia spojrzeli na nierówne czerwone cegłówki, które obsypane były piaskiem. Sam z torby wyciągnął dwa kilofy i jeden z nich podał Deanowi.
- Do roboty. Odkopmy sukinsyna – rzucił Dean i uderzył w cegły.
          Kiedy tylko kilof uderzył w prowizoryczną mur, oddzielający zwłoki Todda od reszty świata, gdzieś nad nimi rozległ się krzyk. Z każdą sekundą ten męski, rozwścieczony głos był coraz bliżej. Sam podniósł głowę i spojrzał w stronę drzwi.
- Dean – powiedział, pukając brata w plecy. – Widzę je wszystkie.
          Starszy Winchester również poderwał głowę do góry. Widział przestraszone kobiety stojące rządkiem tuż przy wejściu do ich celi. Dostrzegł też Nicole, która stała na zewnątrz. Miała zadartą głowę do góry i wpatrywała się w schody.
- Jest wściekły – powiedział Dean. – Szybciej. Musimy rozwalić te cegły!
          Nicole spojrzała w stronę drzwi. Kobiety przyciskały się do siebie, jakby bały się wykonać najmniejszy ruch. Była zdana tylko na siebie. Musiała dać radę. Chłopaki potrzebowali czasu, a ten czas musiała zapewnić im ona. Krzyk Todda był coraz bliżej. Przenosił się z przedniej części domu na tylną, a następnie jakby wędrował niedokończonymi pokojami wzdłuż piwnicy. Nagle głos zatrzymał się tuż przy schodach. Zapanowała cisza. Nicole nabrała powietrza, kiedy usłyszała jego kroki na schodach.
- Jest! – krzyknęła w stronę braci.
- Przebijamy się! – odpowiedział Dean.
          Odwróciła się ponownie w stronę schodów i znów go zobaczyła. Na jego szarej twarzy widniała wściekłość mieszana z obłędem. Jego usta zaciśnięte były w wąską linię. Coś huknęło, kiedy wyciągnął żylaste ręce w jej stronę.
- Ty – wysyczał, prawie nie otwierając ust.
- Tylko ty i ja pięknisiu – powiedziała i niewiele myśląc rzuciła się w stronę ducha.
- Nicole! – krzyknęły kobiety, kiedy Todd z dziecięcą łatwością przerzucił ją na drugi koniec pomieszczenia. Watson ciężko dźwignęła się na nogi. Mimo iż była duchem, to uderzenie to bolało, jak każde inne, które doświadczyła w swoim życiu. Ten ból upewnił ją, że ma jeszcze kontakt ze swoim ciałem.
          Mężczyzna zwrócił swoją straszną twarz w kierunku pozostałych kobiet. Nicole warknęła pod nosem i rzuciła się na jego plecy, przygniatając go do podłoża. Zepchnął ją z siebie i uderzył prosto w twarz. Jego siła była tak duża, że Nicole przeturlała się po podłodze, jak szmaciana lalka. Miała wrażenie, że nie toczy walki z duchem, a z normalnym silnym mężczyzną. Oboje byli po tej drugiej stronie i oboje czuli się nawzajem tak samo.
           Todd po raz kolejny zwrócił się w stronę wejścia do pomieszczenia, w którym szybko pracowali bracia. Pot ciekł po ich czołach i policzkach, ale oni nie zwalniali tempa. Dean starał się nie patrzeć na to, co dzieje się na zewnątrz. Nie chciał tego widzieć. Przerażało go to, że jak na razie w żaden inny sposób nie jest w stanie pomóc Nicole. Mógł tylko dalej rozbijać cegły, starając się, jak najszybciej dotrzeć do ciała. Sam natomiast co i rusz kontrolował sytuację na zewnątrz, aby we właściwej chwili odeprzeć atak Todda.
          Nicole po raz kolejny oderwała Todda od zaatakowania pozostałych kobiet. Wypchnęła go na drugi koniec pomieszczenia, a następnie odskoczyła od niego. Czuła się zmęczona. Walka była niemalże równa. Mężczyzna utkwił w niej wściekłe spojrzenie i obrzucił potokiem przekleństw. Dziewczyna ciężko westchnęła i podniosła obie ręce do góry. Była skupiona tylko na nim. Widziała tylko jego. Żelazne pręty pozostawione przez robotników uniosły się nad ziemią. Nicole niczym pianistka powoli poruszała palcami, aby wznieść przedmioty jeszcze wyżej. Następnie szybkim ruchem wystrzeliła prętami w jego stronę. Todd nie spodziewał się takiego ataku. Nie zdążył odskoczyć. Żelazo uderzyło w jego ciało, a następnie wśród jego krzyków opadło na podłogę.
          Ledwo stojąc na nogach, doszła do wejścia. Spojrzała na przestraszone kobiety i braci, który wyciągali cegły.
- Długo jeszcze? – zapytała, opierając się o drzwi.
- Nie. Prawie kończymy. Wytrzymaj – polecił Dean, a ona wyczuła w nim ciepłą nutę.
- Jasne. Kaszka z mleczkiem – odpowiedziała, rozglądając się po pomieszczeniu.
- To jeszcze nie koniec? – zapytała jedna z nich. – On wróci tak?
- Tak – wyszeptała Nicole. – Mamy małą kilkunastosekundową przerwę zanim znów pojawi się tu jego zgniłe dupsko.
- Jest mamy go! – krzyknął Sam i w tym momencie znów porządnie huknęło.   Nicole raptownie odwróciła się. Todd pojawił się tuż przed nią. Złapał ją za koszulkę i cisnął przez całe pomieszczenie. Nicole po raz kolejny poczuła się, jak niechciana zabawka odrzucana przez znudzone dziecko w najdalszy kąt.
         Duch ponowił próbę wejścia do pomieszczenia, jednak napotkał kolejny problem. Kobiety mimo strachu na twarzy, zabarykadowały wejście swoimi ciałami. Złapały się za ręce i zagrodziły mu drogę.
- Skupcie się – powiedział Sam. – Uda wam się go zatrzymać – ciągnął, nurkując w torbie.
         Na ich twarzach pojawiło się skupienie. Każda para oczu wpatrzona była w Todda, który zrobił krok do tyłu. Nicole miała wrażenie, że duch przestraszył się siły, jaką okazały kobiety. Zawsze drżały przed nim ze strachu. Teraz połączyły się, aby się mu przeciwstawić. Mężczyzna zrobił kolejne kroki do tyłu, kiedy Nicole zbliżyła się do nich.
- Nie przejdziesz – powiedziała, wpatrując się w ducha.
- Nie przejdziesz – powtórzyły pewnym głosem kobiety. Todd zatrzymał się i warknął.
- Chcesz dostać się do środka? – ciągnęła Nicole. – Musisz pokonać dwie bariery.
- Jest! – krzyknął Dean.
- To koniec – powiedziała jedna z kobiet. 
         Sam szybko posypał solą to, co zostało z ciała Todda, a Dean zapalił zapałki. Kiedy tylko płomień dotknął ciała Todda, ten rozpaczliwie krzyknął, a następnie rzucił się w kierunku Nicole i pozostałych kobiet, pragnąc chociaż ostatkiem sił zatrzymać to, co działo się w środku.
         Po raz ostatni cicho huknęło, a w pomieszczeniu momentalnie zrobiło się cieplej. Bracia spojrzeli na płonące ciało Todda, a następnie na wejście do pomieszczenia. Nie zobaczyli tam ani Nicole, ani pozostałych więzionych przez tego psychopatę kobiet.
- Udało się? – zapytał Dean.
- Jest tylko jeden sposób, aby się o tym przekonać.

         Winchesterowie, jak burza wpadli do pokoju motelowego robiąc przy tym mnóstwo hałasu. Nicole podskoczyła i spojrzała na braci. Była w trakcie sprzątania pobojowiska, jakie urządzili strzelając do niej.
- Jesteś – powiedział Dean z ulgą w głosie.
- Cała i zdrowa – odpowiedziała Nicole z uśmiechem.
- Całe szczęście – dodał Sam.
- Nie było za ciekawie, ale daliśmy radę – rzuciła, a następnie podeszła do Winchesterów i przytuliła ich. – Moi bohaterowie.
- Tylko o tym tak szybko nie zapominaj – powiedział Dean, uśmiechając się.  Nicole oderwała się od nich, a następnie odwzajemniła uśmiech.
- Ciekawe, co z resztą – odparł Sam, podchodząc do stołu.
- Zadzwonię do szpitala i się dowiem. Dam dziewczyną jednak jeszcze chwilę na dojście do siebie – powiedziała Nicole i nie tylko ona usłyszała, jak zaburczało jej w brzuchu. – Jeny… Po tej walce z Toddem naprawdę zgłodniałam.
- Burger i frytki? – zapytał Dean.
- Burger i podwójna porcja frytek. Jestem tak głodna, że mogłabym wciągnąć konia z kopytami. – Dean spojrzała brata.
- Dobra. Dla mnie to samo.
- Alleluja – powiedział Dean, wznosząc ręce do góry. – Mój brat i śmieciowe żarcie.
- Spadaj.
          Dean zaśmiał się i szybko wyszedł z pokoju. Nicole przekręciła oczami. Ich zachowanie chyba nigdy się nie zmieni. Zgarnęła resztę papierzysk z podłogi i ułożyła je na stole. Nagle poczuła wzrok Sama na sobie. Cicho westchnęła i powoli odwróciła się w jego stronę. Młodszy Winchester przyglądał się jej, jakby badając, czy na pewno wszystko z nią w porządku.
- No? – zapytała, unosząc brwi do góry. – Wyduś to z siebie.
- Dobrze się czujesz?
- Mam wrażenie, że od dawna nie czułam się tak dobrze – powiedziała z lekkim uśmiechem. – Życie ducha jest kiepskie i ciężkie. – Sam zaśmiał się. – Dobrze wrócić do swojego ciała.
- Todd nie porwał cię dlatego, że zaczęłaś mieszać w tej sprawie – stwierdził, nie spuszczając z niej wzroku.
- Nie – odpowiedziała ciszej. – Można powiedzieć, że ukarał mnie za to, co zaszło między nami po wyjściu z klatki. 
         Sam kiwnął głową i spojrzał gdzieś w dal. Nicole widziała w jego oczach poczucie winy. Zacisnęła lekko usta i podeszła do niego.
- To nie twoja wina.
- Moja. Gdybym miał swoją cholerną duszę wszystko wyglądałoby inaczej. W życiu bym nie tknął kobiety mojego brata.
- To nie byłeś ty Sam. Winę ponoszę za to tylko ja. Byłam przekonana o tym, że Dean już nie wróci. Że to zakończony rozdział. I dałam się porwać…
- Dałaś się porwać – powtórzył z lekkim uśmiechem.
- Wiele razy – poprawiła ze śmiechem. – Jesteśmy tylko ludźmi. – Sam ponownie kiwnął głową. – Czy Dean…
- Nie wie – odpowiedział szybko Sam. – Nic mu nie mówiłem.
- I dobrze. Wystarczy już tych kar i złamanych serc… - Sam już chciał jej odpowiedzieć, ale Nicole uciszyła go machnięciem ręki. – Zostawmy to za sobą.


***
I kolejny rozdział za nami. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. Długością trochę nadrobiłam poprzednią krótszą notkę. Mam tylko nadzieję, że mi przy czytaniu nie zaśniecie :) Pozdrawiam!