środa, 19 września 2012

25 Miasto we mgle

       Nicole przez całą drogę do Wyoming nie mogła uwierzyć w to, że Singer i Winchesterowie postanowili współpracować z Crowley'em. Miała też dziwne przeczucie, które mówiło jej, że któregoś dnia tego pożałują. Nie ufała nieznajomym, a o zaufaniu do demona w ogóle nie było mowy.
       - Co jest? - Usłyszała zdziwiony głos Deana. Podniosła głowę i zerknęła na braci, a następnie podążając za ich wzrokiem, przeniosła spojrzenie na przednią szybę. Winchester zwolnił. Całe Greybull wydawało się być ubrane w mlecznobiałą mgłę. Nad nimi wisiały ponure i ciężkie chmury. Trudno było odróżnić od siebie budynki i poszczególne ulice. Kiedy jednak wjechali w głąb miasta, mgła wydawała się mniejsza, lecz nadal delikatnie unosiła się nad drogą.
       Zatrzymali się przed motelem. Nicole wyskoczyła z samochodu i spojrzała na szare niebo.
- Zaraz pewnie lunie - powiedział Sam, podchodząc do bagażnika. Tuż obok nich zatrzymał się samochód Bobby'ego.
- Chyba Crowley miał rację - odparł Dean, podając jej torbę.
- Bo w Greybull jest mgła? - prychnęła pod nosem i pokręciła głową z niedowierzaniem. - To jeszcze o niczym nie świadczy.
- Załatwię nam pokoje - powiedział Sam i oddalił się.
- Koniecznie próbujesz znaleźć, jakiś haczyk - pociągnął temat Winchester.
- Bo demony to zasrani kłamcy, Dean. Nie zdziwiłabym się gdyby się okazało, że to pułapka na nas - odparła Nicole, świdrując go wzrokiem.
- Więcej wiary - powiedział Dean, klepiąc ją po plecach.
- W tego demonicznego dupka? Boże... Czy ty się słyszysz?! - warknęła w jego stronę.
- Miałem na myśli, więcej wiary w nas. Poradzimy sobie z demonami - odpowiedział z pewnością w głosie. - Gdyby to jednak była pułapka.
- Ty akurat powinieneś wiedzieć, jakie są skutki współpracy z demonem - dodała szybko. Bobby, który znalazł się obok, ciężko westchnął, Dziewczyna zmrużyła na niego oczy.
- Oddał nam Colta...
- Boże - syknęła pod nosem. - Ciągle ta sama śpiewka.
- O co ci teraz chodzi? Może rzeczywiście coś tu znajdziemy. Wściekasz się o to, że przyjechaliśmy do Greybull. Ty sama nawet nie znalazłaś Śmierci - powiedział Dean. Nicole zazgrzytała zębami.
- Mam klucze! - krzyknął w ich kierunku Sam. Watson zarzuciła torbę na ramię, odwróciła się i wściekła, jak osa ruszyła w stronę młodszego Winchestera.
- Rany - jęknął Dean. - Nigdy nie zrozumiem kobiet.
- Nawet nie próbuj - powiedział Bobby, wpatrując się w odchodzącą Nicole. - To niewykonalne.
       Nicole podeszła do Sama, który spojrzał na nią z uśmiechem. Wciągnęła głośno powietrze.
- Trzymaj. - Wcisnął jej w rękę niewielki klucz. - Mają tylko pokoje z jednym podwójnym łóżkiem lub dwoma pojedynczymi. Jakby mój brat cię wkurzał, będę za ścianą - powiedział ze śmiechem.
- Dobrze wiedzieć - odpowiedziała. Uśmiech młodszego Winchestera był zaraźliwy, więc nic dziwnego, że szybko go odwzajemniła.
       Następnie podeszła do drzwi. Wsadziła klucz do zamka, przekręciła go i otworzyła je. Weszła do środka. Panował tu pół mrok. Zapaliła światło i rozejrzała się. Było tu nieco cieplej niż na zewnątrz. Na ścianach królowała boazeria, a także różne małe obrazki przedstawiające martwą naturę. Na środku stało duże dwuosobowe łóżko, a przy nim niewielkie szafki z lampkami. Po drugiej stronie na niewielkim stoliczku, ktoś postawił sztuczny bukiet kwiatów w staroświeckim wazonie. Po obu stronach stały krzesła z kolorowymi narzutami. Nad nimi wisiał czarny telewizor. Naprzeciwko wejścia znajdowały się brązowe drzwi do granatowej łazienki. A tuż obok nich stała długa komoda. Nicole poderwała głowę do góry i spojrzała na kwiecisty żyrandol.
       Podeszła do łóżka, odłożyła torbę i usiadła. Wtedy drzwi do pokoju otworzyły się. Do środka wszedł Dean. Odłożył torbę na krzesło i odwrócił się. Ich spojrzenia spotkały się ze sobą. Przez chwilę milczeli.
- Nie chcę się kłócić - powiedział, podchodząc do niej.
- Myślisz, że ja chcę? - odparła, wstając z miejsca.
- Na to mi wygląda. - Prychnęła pod nosem. - Widzisz, znowu zaczynasz.
- Ja zaczynam?!
- A nie?
- Och... Zamknij się.
- Co brakuje ci argumentów?
- Nie, brakuje mi cierpliwości do ciebie - syknęła przez zaciśnięte zęby. - Panie wszystko wiem lepiej.
- Więc to moja wina?!
- Nie zaczynaj!
- Za późno. Ty już zaczęłaś!
- Więc to teraz moja wina?! - Drzwi ponownie otworzył się i stanął w nich Sam. Zerknął na nich.
- Idziemy coś zjeść...
- Nie teraz Sam! - warknął Dean. Młodszy Winchester wzruszył ramionami i zamknął za sobą drzwi, zostawiając ich samych.
- Nie wyżywaj się na swoim bracie - powiedziała, krzyżując ręce na piersiach.
- Ja się wyżywam?!
- Wyżywasz się na wszystkich dookoła.
- To ty od rana na wszystkich warczysz!
- Zgadnij dlaczego!
- Więc to moja wina?!
- Tak Dean! Twoja wina! - krzyknęła, a światło zaczęło migać. Dean spojrzał na żyrandol, a następnie na dygoczącą ze wściekłości Nicole. Jej ręce zaciśnięte były w pięści.
- Ej, ej... - Podszedł do niej i położył dłonie na jej ramionach.
- Odejdź ode mnie - wycedziła, zgrzytając zębami. Dean zamarł w bezruchu, kiedy z jej oczu przez chwilę błysnęło jasne światło.
- Nicole uspokój się - powiedział i niewiele myśląc, przytulił ją. Dziewczyna zaczerpnęła głębokiego oddechu i objęła go. 
- W porządku? - Pokiwała głową. - Boże, wystraszyłaś mnie.
- Przepraszam Dean - odparła cicho.
- Już dobrze.
- Przepraszam. To moja wina - pociągnęła dalej. Dean odsunął ją od siebie i ujął jej twarz w dłoniach.
- Przestań - rzucił stanowczym głosem. - To nie jest twoja wina.
- Właśnie, że tak. Mam do ciebie pretensje, ale są tak naprawdę bezpodstawne i...
- Nicole, przestań - powtórzył. Dziewczyna uniosła głowę do góry i spojrzała w jego zielone tęczówki. - Znów mamy zacząć się kłócić? - Pokręciła głową. - Właśnie. - Uśmiechnął się do niej i odwrócił się.  Podszedł do torby i rozpiął ją.
- Ale ze mnie kretynka - jęknęła.
- Znowu zaczynasz?
- A co nie mam racji?! - Dean ponownie odwrócił się do niej.
- Nie, nie masz. Nie masz tej cholernej racji!
- Zamknij się! - krzyknęła, podchodząc do niego.
       Przez chwilę piorunowali się wzrokiem. W pewnym momencie Nicole szybko zbliżyła się do niego i objęła jego kark rękami. Wpiła się w jego usta, napierając na niego. Dean oddał pocałunek. Jego ręce przejechały po jej udach, zatrzymując się na pośladkach.
       Kiedy jej wargi znalazły się na jego szyi, a ona cicho westchnęła, poczuł, jak po jego plecach przebiega pojedynczy dreszcz. Uniósł ją za pośladki i posadził na komodzie, nie przestając całować. Spojrzała na niego z pożądaniem i zwilżyła usta językiem.
       W szybkim tempie ściągali z siebie ubrania, nie zaprzestając pieszczot. Jęknęła, kiedy on znalazł się w niej. Oparła nogi na jego biodrach i odchyliła głową, kiedy zaczął całować ją po szyi. W końcu zachłannie zatopił się w jej ustach, przyspieszając. Słyszała i czuła, szybki oddech Deana na swojej skórze. Jego ręce znalazły się na jej udach. Jeszcze bardziej przyciągnął ją do siebie, a ona objęła jego plecy, wbijając w nie paznokcie. Kolejny jęk wydobył się z jej ust. Dean ponownie zwiększył tempo, a stróżka potu spłynęła po jego twarzy.
       Kiedy oboje szczytowali, wsunęła palce w jego włosy i przywarła do niego, chcąc zatrzymać tą chwilę na dłużej. Oddychając ciężko, spojrzeli na siebie.
- Jeśli tak mamy się godzić, to chyba polubię nasze kłótnie - powiedział Dean, odgarniając z jej zarumienionej twarzy jasne kosmyki włosów.
- O co nam w ogóle poszło?
- Nie mam pojęcia. A ty wiesz?
- Nie mam pojęcia - wyszeptała ze śmiechem.

       Spojrzeli na nich, kiedy weszli do środka. Pokój Sama i Bobby'ego był niemal identyczny, jak poprzedni. Jedyną różnicą były dwa pojedyncze łóżka stojące po prawej stronie. Niewielki stolik zawalony został różnego rodzaju papierami. Na ziemi przy ich nogach stały dwie, na wpół wypite butelki z piwem.
- Jestem mega głodny - powiedział Dean, wchodząc w głąb pokoju.
- Czas na jedzenie się skończył - odpowiedział Singer. - Trzeba było nie warczeć na siebie, tylko ruszyć tyłki i iść z nami do baru obok.
- To... - zaczął Dean.
- Teraz jest czas na robotę. Nie mamy go za dużo - ciągnął swoje Bobby. - Sądzę, że już ze sobą normalnie rozmawiacie - odparł, spoglądając to na nią, to na niego. Dean kiwnął głową. - Strasznie mnie to cieszy - powiedział z sarkazmem, a Nicole uśmiechnęła się, przewracając jednocześnie oczami.
- Od czego zaczynamy? - zapytała, wkładając ręce do kieszeni kurtki.
- Nie mamy dużo opcji - odpowiedział Sam. - Pierwsze co, to obserwacja miasta.
- Pięknie - rzucił Dean.
- Nicole i Sam pójdą piechotą. Ty i ja weźmiemy samochody i objedziemy je - powiedział Bobby. 
       Sam wstał z miejsca. Chwycił za kurtkę, która była powieszona na krześle i szybko założył ją na siebie.
- Jesteśmy w kontakcie. Gdyby coś wydawało się dziwne, od razu dzwonić.
- Jasne Bobby - odpowiedziała Nicole, kiwając głową.
- Jasne? - zwrócił się do starszego Winchestera.
- Tak... Jasne.

       Lekka mgła unosiła się nad Greybull. W dalszym ciągu było szaro i ponuro. Mimo to na ulicach panował ruch, a przechodnie gnieździli się na wąskich chodnikach. Co jakiś czas, ktoś wchodził lub wychodził z budynków. Nic nie wskazywało na to, by działo się tu coś dziwnego.
       Nicole i Sam szli powolnym krokiem przed siebie. Nie mieli wybranego celu. Ich zadaniem było mieć oczy szeroko otwarte i dostrzec coś, co by nie pasowało do tego sennego miasta.
- To jest cholernie irytujące - jęknęła Nicole, wsadzając ostatni kawałek rogala z czekoladą do ust. - W Cicero przynajmniej było wiadomo, że coś się dzieje. Ludzie padali, jak muchy na dziwaczne choroby. A tu... Tu nic. Po prostu mgła. Żadnych nagłych i zwielokrotnionych zgonów. Nic. Po prostu cholerne zero - powiedziała, wywalając papierek do kosza, który mijali. Przechodzący obok mężczyzna ściągnął brwi i spojrzał na nich zaskoczony i nieco przerażony. Sam zerknął na nią i zaśmiał się.
- Jak widzę dobry humor cię nie opuszcza.
- Nie powiem, ale brakuje mi normalnych rozmów. Takich, w których nie chodziłoby o Jeźdźców i Apokalipsę.
- Coś typu: kupiłam sobie w sobotę wystrzałową kieckę, to jak lecimy na tą imprezę? - zapytała ze śmiechem Nicole.
- Coś w tym stylu - odparł z uśmiechem.
- Wiesz... Właśnie doszłam do tego, że tak naprawdę nigdy nie zaznałam normalnego życia.
- A w Jefferson City?
- Wtedy nawet nie wiedziałam, kim jestem, więc to się nie liczy. Od dziesiątego roku życia byłam szkolna na łowcę. Od tamtej pory wszystko kręci się w ogół tej pieprzonej pracy. Teraz po tylu latach nie jestem pewna, czy umiałabym żyć normalnie.
- Na pewno byś umiała. Ja idąc na studia, jakoś dałem radę i nie powiem, ale był to dość dobry i ciekawy okres w moim życiu. Wtedy głównym problemem było to, czy zaliczę kolejny egzamin. Nie zastanawiałem się nad tym, czy przypadkiem jakieś widmo nie skopie mi tyłka.
- O rany kosiarz - powiedziała Nicole, raptownie zatrzymując się.
- Gdzie?
- Nigdzie - odparła ze śmiechem. - Sprawdzam cię.
       Sam uśmiechnął się i pokręcił głową. Puknął ją lekko w ramię i ruszył do przodu. Nicole szybko go dogoniła. Między nimi zapanowała chwila ciszy. Nagle Nicole po raz kolejny zatrzymała się.
- Chyba go znam- powiedziała bardziej do siebie, niż do Winchestera.
- Nie, nie nabierzesz mnie drugi raz - rzucił przez ramię. Jednak dziewczyna wpatrywała się w kogoś. Odwrócił się i spojrzał na mężczyznę, który zawzięcie grzebał w plecaku. Był wysoki i szczupły. Jego blond włosy były lekko rozwiane. Winchester wywnioskował, że mógł być w jego i Nicole wieku. 
        W końcu wyprostował się i jakby czuł, że ktoś na niego zerka, spojrzał prosto na nich. Jego błękitne oczy zrobiły się większe, a na ustach pojawił się szeroki uśmiech.
- Nicole! - krzyknął i machnął w jej kierunku.
- Justin dobrze cię widzieć - odpowiedziała i podeszła do niego. Objął ją, jak serdeczną przyjaciółkę. Sam znalazł się obok niej.
- Co ty robisz w Greybull?
- O to mogłabym zapytać i ciebie - odparła z uśmiechem.
- Mam teraz taki etap, że jeżdżę po kraju i pstrykam zawzięcie fotki.
- Widziałam niektóre twoje dzieła w internecie. Jesteś rewelacyjny w tym, co robisz - powiedziała z uśmiechem.
- Masz chwilę? Może pójdziemy na kawę?
- Jasne, z chęcią. Tylko daj mi minutkę- odpowiedziała. Justin skinął głową, wskazał na kawiarnię obok i odszedł. Nicole odwróciła się do Sama.
- Justin?- zapytał ze śmiechem.
- Znajomy z Jefferson City - odpowiedziała. - Chcesz dołączyć?
- Naprawdę masz teraz zamiar pić kawę? - spytał z niedowierzaniem.
- Tak - rzuciła szybko. - Justin jest świetnym obserwatorem. Skoro łazi po mieście i strzela fotki, to może zauważył coś dziwnego. Jeśli tak, to na pewno mi o tym powie.
- On wie, że ty...
- Że jestem w połowie aniołem? - Sam kiwnął głową. - Nie i wolę żeby tak zostało. Więc, jak? Idziesz?
- Połażę jeszcze po mieście. Daj znać, jak czegoś się dowiesz.
- I nawzajem.
       Sam uśmiechnął się i ruszył przed siebie. Nicole wzięła głęboki oddech i poszła w stronę wybranej przez Justina kawiarni. Przeszła kilka kroków i zatrzymała się przed szklanymi drzwiami. Pchnęła je i weszła do środka. Było ty ciepło, a w powietrzu unosił się zapach gorących napojów i ciasta. Dziewczyna pomyślała, że Deanowi by się tu spodobało. W końcu miałby swoje ulubione słodkości na wyciągnięcie ręki.
       Przejechała wzrokiem po sali. Większość stolików była pusta. Przy szybie siedział blondyn. Pomachał jej i wskazał miejsce obok siebie. Podeszła do niego, ściągając kurtkę. Powiesiła ją na krześle i usiadła naprzeciwko chłopaka.
- Co dla ciebie?
- Herbata - powiedziała.
- W takim razie zaraz wracam. - Wstał z miejsca i podszedł do lady. Nicole obserwowała każdy jego ruch, starając się ułożyć w głowie schemat tej rozmowy. Musiała tak go podejść, aby nie zaczął czegoś podejrzewać. Choć wątpiła w to, by odgadł czym się zajmuje. Justin tak, jak reszta ludzi żyła w błogiej nieświadomości o tym, co dzieje się na świecie.
       Po chwili wrócił, stawiając przed nią białą filiżankę.
- Od jak dawna jesteś w Greybull? - zapytała, przykładając dłonie do gorącego naczynia.
- Kilka dni. A ty, co tu robisz? - Dziewczyna przez chwilę zamyśliła się.
- Mieszkam teraz u chorej ciotki. Przyjechałam tu, aby załatwić dla niej kilka spraw.
- Wyjechałaś z Jefferson City?
- Nie miałam wyjścia - powiedziała zgodnie z prawdą. Podniosła filiżankę i delikatnie podmuchała w jej zawartość. Następnie przyłożyła naczynie do ust i upiła niewielki łyk. Poczuła, jak gorąca herbata rozchodzi się po jej ciele.
- Ten wysoki, to twój chłopak? - zapytał, wlepiając w nią swoje błękitne oczy. Nicole uśmiechnęła się i pokręciła głową.
- To przyjaciel. Pomaga mi.
- Czy... - Zaczął, ale Nicole szybko mu przerwała.
- Nie wchodźmy w strefę uczuciową Justin. Rozstaliśmy się jakiś czas temu. Skończyło się i musimy iść dalej.
- Po prostu myślę, że dalibyśmy radę...
- Związki na odległość nie mają szans przetrwać. Wielokrotnie ci to powtarzałam.
- Może i masz racje - odpowiedział i wyprostował się.
- Przejdźmy na neutralny teren - rzuciła Nikki, zerkając na niego. - Jak ci się tu podoba? Bo mnie to miasto powoli zaczyna denerwować. - Justin zaśmiał się.
- Jest koszmarnie. Od dwóch dni jest szaro i mglisto.
- To pewnie ze zdjęć nici?
- Nie ukrywam, że pogoda krzyżuje moje plany. Ale zauważyłem coś ciekawego - zaczął tajemniczo, a Nicole przybliżyła się do niego. - Zaraz na końcu centrum znajduje się dość duża sala sportowa.
- I co z nią?
- Kruki - powiedział z uśmiechem. - Mnóstwo kruków.
- I te ptaki mają być takie ciekawe?
- Dużo już widziałem, Nicole - zaczął z uśmiechem. - Ale jeszcze nigdy nie widziałem żeby ptaki zachowywały się tak dziwnie. To miejsce wygląda, jak z jakiegoś filmu Hitchcocka. Są na każdym centymetrze budynku. I możesz mi nie wierzyć, ale wyglądają, jakby na coś czekały.
- Odbiło ci - powiedziała ze śmiechem.
- Może, ale jak będziesz mijać sale, zwróć ma to uwagę, a przekonasz się, że to jest dziwne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz