Rok później
Jasne słońce
odbijało się od spokojnej tafli jeziora. Intensywnie zielona polana otaczała
wodę. Tuż obok znajdował się drewniany pomost. Gdzieś w oddali majaczył las.
Słychać było jego cichy szum. Na
błękitnym niebie nie było żadnej chmury. Ciepłe promienie słońca osuszały skórę
dwóch wychodzących z wody osób. Ona i on z szerokimi uśmiechami podeszli do
kolorowych ręczników. Przez chwilę dla zabawy popychali się, wybuchając przy
tym głośnym śmiechem. Rozejrzeli się
dookoła i ich oczy napotkały trzecią osobę.
Dean wziął głęboki oddech i ruszył
szybkim krokiem w ich stronę. On także się uśmiechał. Jego brat wskazał na
niego, a następnie na wodę. Nicole pokiwała szybko głową, popierając młodszego
Winchestera. Chcieli, aby i Dean dołączył do wspólnej zabawy. Dean odrzucił na
bok ręcznik, który trzymał w dłoni. Ściągnął szybko koszulkę. Przyspieszył
kroku.
Kiedy zatrzymał się obok, wszystko nagle ucichło. Sam i Nicole zaczęli
się nerwowo rozglądać. Momentalnie zaszło słońce, a na niebie pojawiły się
ciemne chmury. Rozległ się grzmot i błysk.
- Co jest? – odezwał się Dean.
Nicole i Sam zrobili wielkie oczy, kiedy poczuli trzęsienie
ziemi. Instynktownie złapali się za ręce, aby utrzymać równowagę.Dziura pod ich
stopami z każdą sekundą rosła, oddzielając ich od Deana. Dziewczyna wyciągnęła
rękę w stronę starszego Winchestera. On jednak nie mógł jej złapać. Szczelina
była zbyt duża. W końcu podłoże pod stopami Sama i Nicole pękło. Tracąc
równowagę, polecieli w dól. Dean rzucił się na kolana, starając się ich złapać.
- Nie! –
Rozpaczliwy krzyk wydobył się z jego ust. W dalszym ciągu wyciągał dłoń przed
siebie. Jednak ich już nie było.
Raptownie usiadł na łóżku. Poczuł, jak koszulka klei się do jego ciała. Ciężko oddychając, rozejrzał się po pomieszczeniu. Zegar wskazywał trzecią trzydzieści
trzy w nocy. Zasłonił dłońmi twarz, starając się uspokoić oddech. Znów miał ten
sen. I nic od roku się nie zmieniło. Za każdym razem jest tak samo. Obojętnie,
jak by się starał, zawsze koniec jest identyczny. Zawsze ich traci.
Zacisnął
dłonie w pięści. Wziął głęboki oddech i wyprostował się. Otworzył oczy. Lekko
podskoczył i zachłysnął się powietrzem. Jego zielone oczy powiększyły się,
kiedy ujrzał siedzącą obok dziewczynę. Miała długie jasno brązowe włosy. Powoli odwróciła się w jego stronę.
Rozchylił lekko usta ze zdziwienia.
- Nicole? – wyszeptał cicho. Dziewczyna uśmiechnęła się. Choć było ciemno, widział jej
czekoladowe oczy.
- Witaj
Dean- odpowiedziała.
Wyciągnął w jej stronę rękę, ale ta szybko poderwała się z
łóżka. Była ubrana tak samo, jak wtedy, kiedy widział ją po raz ostatni. Przez
chwilę wpatrywał się w nią, a następnie powoli odkrył kołdrę i sam wstał.
- Myślałem…
-Że nie
żyję? Żyję – powiedziała spokojnym głosem. Zrobił krok w jej stronę, ale ta odsunęła
się. – Żyję, ale nie jest łatwo.
- Wróciłaś…
- Nie do
ciebie. Życie nie jest łatwe Dean. Szczególnie tam.
- Tam?
- Jest
jeszcze gorzej niż w piekle – ciągnęła dalej, ignorując jego pytanie. – Lucyfer
i Michał są jeszcze gorsi niż Alastair. Wszędzie jest żywy ogień. Czujesz swąd
spalonego ciała. Płomienie i żar otaczają cię z każdej strony.
- Nicole
proszę przestań – powiedział błagalnym tonem, bo z każdym jej słowem czuł się
gorzej.
- Nawet
teraz Dean.
- Teraz?
Jesteś tu. Nic ci nie grozi. – Dziewczyna pokręciła głową i zaśmiała się cicho.
- Spójrz
Dean – odparła, wskazując na siebie. Powoli rozłożyła ręce, a Winchester zrobił
wielkie oczy. – Ja płonę.
Kiedy to powiedziała, pojawił się ogień.
Czerwono-żółte języki lizały ją od ramion po dłonie.
- I krew –
usłyszał kolejny głos. Odwrócił się i spojrzał na Sama, który wszedł do pokoju.
Jego brązowe włosy oblepione były
posoką. Z zielonych oczu, ust i nosa wypływały stróżki czerwonej cieczy. Krople
krwi spadały na biały dywan, pozostawiając na nim ślady ich obecności.
- Boże Sam –
wydusił z siebie Dean.
- Wszędzie
krew… I krzyki. – Stanęli obok siebie i utkwili w nim wzrok.
- I wszystko
to twoja wina – odezwała się Nicole. – Nic nie zrobiłeś by nam pomóc.
- Twoja wina
– powtórzył Sam. – To ty zacząłeś Apokalipsę. Ty byłeś tym, który złamał
pierwszą pieczęć.
- Gdyby nie
to, że jesteś tak słaby. Nie skończylibyśmy jako zabawki Lucyfera i Michała.
Zbliżyli się do niego, a ten instynktownie odsunął się. Poczuł za plecami
chłodną ścianę. Ból, który czuł w sercu po ich słowach, z każdą chwilą rósł.
Doskonale wiedział, że mają prawo go winić. Gdyby nie on, nigdy nie znaleźli by
się na tym przeklętym cmentarzu.
- Twoja wina
– powtarzali jeden przez drugiego. - Twoja wina, twoja wina, twoja wina…
Usiadł
raptownie na łóżku, przecierając pospiesznie twarz dłońmi. Starał się wyrównać
oddech, który przyspieszył. Stróżka potu spłynęła mu po plecach, kiedy ponownie
przed oczami zobaczył fragmenty koszmaru.
Rozejrzał się po sypialni. Jego wzrok
natrafił na kobietę, która spała obok. Jej czarne włosy, tworzyły na poduszce
coś na kształt wachlarza. Najciszej, jak umiał, wstał i ruszył w stronę drzwi.
Otworzył je i znalazł się na holu. Tu było jeszcze ciemniej. Wiedząc, jak się
poruszać po tym domu, doszedł do schodów, a następnie zszedł na dól. Jego
dłonie lekko się trzęsły, kiedy wchodził do śnieżnobiałej kuchni. Wyciągnął z
szafki szklankę. Podstawił ją pod kran i odkręcił kurek. Zimna woda wypełniła
naczynie do połowy. Za jednym razem wypił całą jej zawartość. Odłożył ją do
zlewu i oparł się o blat.
Te sny, tak realistyczne, ciągle przypominają mu o
tym parszywym dniu sprzed roku. Wtedy, kiedy stracił Sama i Nicole. Choć minął
rok, on w dalszym ciągu pamięta wszystko ze szczegółami. Przestał się łudzić, że
te obrazy kiedykolwiek znikną. Przechodziły na dalszy plan, kiedy on, Dean był
pochłonięty czymś innym. Lecz w chwilach takich jak ta, kiedy nic innego nie
zaprząta jego umysłu, one wracają. I wtedy znów czuje się tak jak na cmentarzu. Poczucie beznadziejności i winy wypełnia każdą komórkę jego ciała.
Gdyby coś zrobił… Gdyby wtedy w piekle się nie złamał… Gdyby wszystko inaczej
się potoczyło. Pragnął tylko tego. Aby to się nigdy nie zdarzyło.
Bardzo dobrze
pamiętał ten dzień, kiedy jego świat się zawalił. Wyjeżdżając z cmentarza,
pojawiła się iskierka nadziei, że może uda się ich wyciągnąć. Przez wiele
tygodni on i Bobby próbowali wszystkiego. Jednak nic nie działało. Wszystkie
rytuały, legendy i doniesienia okazywały się bezużyteczne w praktyce. A Cass… Nawet
Castiel odpuścił. Choć Dean tak pragnął jego pomocy, anioł się nie zjawił. Nie
pokazał się od roku. Winchester miał tylko nadzieję, że nic mu nie jest.
Wnioskował, że Castiel jest zbyt zajęty robieniem porządku w Niebie, że nie ma
czasu dla szarego człowieka, jakim był Dean. Anioł ma swoje sprawy. Nie
przybędzie na jego skinienie.
Mimo tego co się stało, starał się spełnić
obietnicę złożoną bratu. Kiedy wszystko zawiodło i Bobby stanowczo powiedział,
że nic nie da się zrobić, Dean postanowił rozpocząć normalne życie. Porzucił
polowania. Kochana Impala poszła w odstawkę, aby nie przypominała mu tego
drugiego świata. Zamieszkał z Lisą i
Benem. Od tej chwili tworzą rodzinę. Oni pomagają mu się podnieść po tym, co się
stało. Oni odciągają go od tego, co się wydarzyło. I choć Dean wyobrażał sobie,
że zacznie normalne życie w innych okolicznościach, to jednak musiał przyznać,
że czuł się szczęśliwy.
- O której
wracasz?- zapytała Lisa, zawiązując czarne włosy w koński ogon.
- O czwartej
kończę – odpowiedział Dean, odkładając gazetę. – Pospiesz się młody, bo
spóźnisz się na autobus.
- Mamo, a
drugie śniadanie?- zapytał jedenastolatek, wlepiając w rodzicielkę brązowe oczy. Lisa zatrzymała się i przekręciła oczami.
- Zapomniałam.
Co za dzień – powiedziała, zerkając na zegarek. – Zaraz się spóźnię do pracy.
- Na drugie
śniadanie – rzucił Dean i wręczył Benowi banknot. – Tylko to ma być śniadanie,
a nie cukierki, czipsy i czekolada.
- Przecież
wiem – powiedział z uśmiechem. Zeskoczył z krzesła i pobiegł do drugiego
pokoju. Po chwili wrócił z plecakiem. – Czy po szkole pogramy w kosza?
- Pewnie,
jak tylko odrobisz lekcje – odpowiedział Dean.
- Super. –
Odwrócił się i wybiegł z domu.
- Zaraz się
spóźnię – jęknęła Lisa.
Zaczęła pospiesznie zbierać swoje rzeczy, a następnie
niedbale wrzucać je do dużej sportowej torby.
- Pani
zorganizowana ma dziś problemy? – zaśmiał się pod nosem Winchester. Kobieta
obrzuciła go wściekłym wzorkiem. Dean uniósł ręce w geście poddania. Lisa zapięła
zamek i zarzuciła torbę na ramię.
-Do później
skarbie – powiedziała i cmoknęła go w usta. – Zaraz się naprawdę spóźnię –
rzuciła na odchodnym i wybiegła z domu.
Dean pokręcił głową i chwycił za kubek.
Dopił kawę, a następnie sam zaczął szykować się do pracy.
Gorące
promienie słońca ogrzewały całe Cicero. Bezchmurne niebo przepowiadało, że
pogoda nie ulegnie w najbliższym czasie zmiany. Z placu budowy dochodziły
dźwięki pracujących tam maszyn i głosy robotników.
Dean otarł wierzchem dłoni
spocone czoło. Załadował do taczki kolejną porcję gęstego betonu, poprawił grube rękawiczki, które miał
na dłoniach i ruszył w stronę budynku,
który powstawał.
- Niedługo
kończymy panowie! – Usłyszał głos kierownika za plecami.
- I całe
szczęście – odezwał się jeden z pracowników. Spojrzał na Deana. – Ta pogoda
potrafi wykończyć człowieka.
- Racja Sean
– odpowiedział Dean, kiwając głową. Mężczyzna puknął go w ramię.
- Choć
weźmiemy się za dolne okna. TJ dokończysz tu?
- Nie ma
sprawy – odparł TJ i przejął od Deana taczkę.
- Dobra,
sprawdźmy czy wszystko pasuje – zaczął Sean i chwycił za miarkę.Dean złapał z
drugiej strony i zaczęli mierzyć wolne miejsce na okno.
– Wszystko gra. To co,
na trzy?
Już mieli je podnieść, kiedy usłyszeli krzyk kogoś z góry. Dean
raptownie zadarł głowę do góry. Zobaczył jak okno leci w jego stronę.
Instynktownie zasłonił twarz rękami, kiedy przedmiot uderzył w ziemię tuż obok
niego. Szyba rozsypała się na miliony drobniutkich kawałków.
- Dean! – krzyknął mężczyzna z góry. – Jesteś cały?
- Nic mi nie
jest – odpowiedział Winchester nieco zdezorientowany. Był pewny, że przeklęty
przedmiot roztrzaska mu głowę.
-
Przepraszam!
- Naprawdę
nic się nie stało – rzucił Dean.
- Boże stary
– zaczął Sean, kręcąc głową. – Albo masz dobrego anioła stróża, który nie
próżnuje, albo masz po prostu szczęście. – Dean utkwił w nim swoje zielone
oczy. – Mówię ci stary… Miałem wrażenie, że to leci prosto na ciebie i nagle
zmieniło kurs. Wiem gadam bzdury, a to znaczy, że trzeba kończyć na dziś.
Dean upewnił
się, że drzwi wejściowe są dobrze zamknięte. Odwrócił się i pogasił światła na
dole. Następnie powoli wspiął się na górę. Zgasił światło na holu i udał się do
sypialni. Wszedł do środka. Lisa spojrzała na niego i uśmiechnęła się. Odłożyła
książkę na stolik i położyła się. Dean zamknął drzwi i podszedł do łózka.
Wsunął się pod białą kołdrę. Oboje zgasili lampki na szafkach. Położył się, a
Lisa wtuliła się w niego. Bez słowa zamknęli oczy, aby pogrążyć się we śnie.
Tymczasem
lampa uliczna znajdująca się tuż przy domu zamigotała. Na dworze panowała
cisza. Dwie postacie wpatrywały się w okno, w którym przed chwilą zgasło
światło. Spojrzeli na siebie, a następnie znów zwrócili twarze w stronę
budynku.
- Jest
bezpieczny – powiedział mężczyzna. – Dziś mało brakowało, ale nic mu nie jest.
Nie wiedziałem, że zagrażać mu mogą zwykłe codzienne rzeczy.
- Przyciąga
kłopoty niczym magnez.
- Od zawsze
tak było. Możemy wracać. Mamy robotę.
Lampa
uliczna znów zamigotała, kiedy przybysze rozpływali się w powietrzu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz