środa, 19 września 2012

01 Aniele Boży, stróżu mój, Ty zawsze przy mnie stój...

Rok później
       Jasne słońce odbijało się od spokojnej tafli jeziora. Intensywnie zielona polana otaczała wodę. Tuż obok znajdował się drewniany pomost. Gdzieś w oddali majaczył las. Słychać było jego cichy szum.  Na błękitnym niebie nie było żadnej chmury. Ciepłe promienie słońca osuszały skórę dwóch wychodzących z wody osób. Ona i on z szerokimi uśmiechami podeszli do kolorowych ręczników. Przez chwilę dla zabawy popychali się, wybuchając przy tym  głośnym śmiechem. Rozejrzeli się dookoła i ich oczy napotkały trzecią osobę. 
       Dean wziął głęboki oddech i ruszył szybkim krokiem w ich stronę. On także się uśmiechał. Jego brat wskazał na niego, a następnie na wodę. Nicole pokiwała szybko głową, popierając młodszego Winchestera. Chcieli, aby i Dean dołączył do wspólnej zabawy. Dean odrzucił na bok ręcznik, który trzymał w dłoni. Ściągnął szybko koszulkę. Przyspieszył kroku.
       Kiedy zatrzymał się obok, wszystko nagle ucichło. Sam i Nicole zaczęli się nerwowo rozglądać. Momentalnie zaszło słońce, a na niebie pojawiły się ciemne chmury. Rozległ się grzmot i błysk.
- Co jest? – odezwał się Dean. 
       Nicole i Sam zrobili wielkie oczy, kiedy poczuli trzęsienie ziemi. Instynktownie złapali się za ręce, aby utrzymać równowagę.Dziura pod ich stopami z każdą sekundą rosła, oddzielając ich od Deana. Dziewczyna wyciągnęła rękę w stronę starszego Winchestera. On jednak nie mógł jej złapać. Szczelina była zbyt duża. W końcu podłoże pod stopami Sama i Nicole pękło. Tracąc równowagę, polecieli w dól. Dean rzucił się na kolana, starając się ich złapać.
- Nie! – Rozpaczliwy krzyk wydobył się z jego ust. W dalszym ciągu wyciągał dłoń przed siebie. Jednak ich już nie było.

        Raptownie usiadł na łóżku. Poczuł, jak koszulka klei się do jego ciała. Ciężko oddychając, rozejrzał się po pomieszczeniu. Zegar wskazywał trzecią trzydzieści trzy w nocy. Zasłonił dłońmi twarz, starając się uspokoić oddech. Znów miał ten sen. I nic od roku się nie zmieniło. Za każdym razem jest tak samo. Obojętnie, jak by się starał, zawsze koniec jest identyczny. Zawsze ich traci. 
        Zacisnął dłonie w pięści. Wziął głęboki oddech i wyprostował się. Otworzył oczy. Lekko podskoczył i zachłysnął się powietrzem. Jego zielone oczy powiększyły się, kiedy ujrzał siedzącą obok dziewczynę. Miała długie jasno brązowe  włosy. Powoli odwróciła się w jego stronę. Rozchylił lekko usta ze zdziwienia.
- Nicole? – wyszeptał cicho. Dziewczyna uśmiechnęła się. Choć było ciemno, widział jej czekoladowe oczy.
- Witaj Dean- odpowiedziała. 
       Wyciągnął w jej stronę rękę, ale ta szybko poderwała się z łóżka. Była ubrana tak samo, jak wtedy, kiedy widział ją po raz ostatni. Przez chwilę wpatrywał się w nią, a następnie powoli odkrył kołdrę i sam wstał.
- Myślałem…
-Że nie żyję? Żyję – powiedziała spokojnym głosem. Zrobił krok w jej stronę, ale ta odsunęła się. – Żyję, ale nie jest łatwo.
- Wróciłaś…
- Nie do ciebie. Życie nie jest łatwe Dean. Szczególnie tam.
- Tam?
- Jest jeszcze gorzej niż w piekle – ciągnęła dalej, ignorując jego pytanie. – Lucyfer i Michał są jeszcze gorsi niż Alastair. Wszędzie jest żywy ogień. Czujesz swąd spalonego ciała. Płomienie i żar otaczają cię z każdej strony.
- Nicole proszę przestań – powiedział błagalnym tonem, bo z każdym jej słowem czuł się gorzej.
- Nawet teraz Dean.
- Teraz? Jesteś tu. Nic ci nie grozi. – Dziewczyna pokręciła głową i zaśmiała się cicho.
- Spójrz Dean – odparła, wskazując na siebie. Powoli rozłożyła ręce, a Winchester zrobił wielkie oczy. – Ja płonę.
        Kiedy to powiedziała, pojawił się ogień. Czerwono-żółte języki lizały ją od ramion po dłonie.
- I krew – usłyszał kolejny głos. Odwrócił się i spojrzał na Sama, który wszedł do pokoju. Jego brązowe  włosy oblepione były posoką. Z  zielonych oczu, ust i nosa  wypływały stróżki czerwonej cieczy. Krople krwi spadały na biały dywan, pozostawiając na nim ślady ich obecności.
- Boże Sam – wydusił z siebie Dean.
- Wszędzie krew… I krzyki. – Stanęli obok siebie i utkwili w nim wzrok.
- I wszystko to twoja wina – odezwała się Nicole. – Nic nie zrobiłeś by nam pomóc.
- Twoja wina – powtórzył Sam. – To ty zacząłeś Apokalipsę. Ty byłeś tym, który złamał pierwszą pieczęć.
- Gdyby nie to, że jesteś tak słaby. Nie skończylibyśmy jako zabawki Lucyfera i Michała. 
        Zbliżyli się do niego, a ten instynktownie odsunął się. Poczuł za plecami chłodną ścianę. Ból, który czuł w sercu po ich słowach, z każdą chwilą rósł. Doskonale wiedział, że mają prawo go winić. Gdyby nie on, nigdy nie znaleźli by się na tym  przeklętym cmentarzu.
- Twoja wina – powtarzali jeden przez drugiego. - Twoja wina, twoja wina, twoja wina…

        Usiadł raptownie na łóżku, przecierając pospiesznie twarz dłońmi. Starał się wyrównać oddech, który przyspieszył. Stróżka potu spłynęła mu po plecach, kiedy ponownie przed oczami zobaczył fragmenty koszmaru. 
       Rozejrzał się po sypialni. Jego wzrok natrafił na kobietę, która spała obok. Jej czarne włosy, tworzyły na poduszce coś na kształt wachlarza. Najciszej, jak umiał, wstał i ruszył w stronę drzwi. Otworzył je i znalazł się na holu. Tu było jeszcze ciemniej. Wiedząc, jak się poruszać po tym domu, doszedł do schodów, a następnie zszedł na dól. Jego dłonie lekko się trzęsły, kiedy wchodził do śnieżnobiałej kuchni. Wyciągnął z szafki szklankę. Podstawił ją pod kran i odkręcił kurek. Zimna woda wypełniła naczynie do połowy. Za jednym razem wypił całą jej zawartość. Odłożył ją do zlewu i oparł się o blat. 
       Te sny, tak realistyczne, ciągle przypominają mu o tym parszywym dniu sprzed roku. Wtedy, kiedy stracił Sama i Nicole. Choć minął rok, on w dalszym ciągu pamięta wszystko ze szczegółami. Przestał się łudzić, że te obrazy kiedykolwiek znikną. Przechodziły na dalszy plan, kiedy on, Dean był pochłonięty czymś innym. Lecz w chwilach takich jak ta, kiedy nic innego nie zaprząta jego umysłu, one wracają. I wtedy znów czuje się tak jak na cmentarzu. Poczucie beznadziejności i winy wypełnia każdą komórkę jego ciała. Gdyby coś zrobił… Gdyby wtedy w piekle się nie złamał… Gdyby wszystko inaczej się potoczyło. Pragnął tylko tego. Aby to się nigdy nie zdarzyło. 
        Bardzo dobrze pamiętał ten dzień, kiedy jego świat się zawalił. Wyjeżdżając z cmentarza, pojawiła się iskierka nadziei, że może uda się ich wyciągnąć. Przez wiele tygodni on i Bobby próbowali wszystkiego. Jednak nic nie działało. Wszystkie rytuały, legendy i doniesienia okazywały się bezużyteczne w praktyce. A Cass… Nawet Castiel odpuścił. Choć Dean tak pragnął jego pomocy, anioł się nie zjawił. Nie pokazał się od roku. Winchester miał tylko nadzieję, że nic mu nie jest. Wnioskował, że Castiel jest zbyt zajęty robieniem porządku w Niebie, że nie ma czasu dla szarego człowieka, jakim był Dean. Anioł ma swoje sprawy. Nie przybędzie na jego skinienie. 
        Mimo tego co się stało, starał się spełnić obietnicę złożoną bratu. Kiedy wszystko zawiodło i Bobby stanowczo powiedział, że nic nie da się zrobić, Dean postanowił rozpocząć normalne życie. Porzucił polowania. Kochana Impala poszła w odstawkę, aby nie przypominała mu tego drugiego świata.  Zamieszkał z Lisą i Benem. Od tej chwili tworzą rodzinę. Oni pomagają mu się podnieść po tym, co się stało. Oni odciągają go od tego, co się wydarzyło. I choć Dean wyobrażał sobie, że zacznie normalne życie w innych okolicznościach, to jednak musiał przyznać, że czuł się szczęśliwy.

       - O której wracasz?- zapytała Lisa, zawiązując czarne włosy w koński ogon.
- O czwartej kończę – odpowiedział Dean, odkładając gazetę. – Pospiesz się młody, bo spóźnisz się na autobus.
- Mamo, a drugie śniadanie?- zapytał jedenastolatek, wlepiając w rodzicielkę brązowe oczy. Lisa zatrzymała się i przekręciła oczami.
- Zapomniałam. Co za dzień – powiedziała, zerkając na zegarek. – Zaraz się spóźnię do pracy.
- Na drugie śniadanie – rzucił Dean i wręczył Benowi banknot. – Tylko to ma być śniadanie, a nie cukierki, czipsy i czekolada.
- Przecież wiem – powiedział z uśmiechem. Zeskoczył z krzesła i pobiegł do drugiego pokoju. Po chwili wrócił z plecakiem. – Czy po szkole pogramy w kosza?
- Pewnie, jak tylko odrobisz lekcje – odpowiedział Dean.
- Super. – Odwrócił się i wybiegł z domu.
- Zaraz się spóźnię – jęknęła Lisa. 
       Zaczęła pospiesznie zbierać swoje rzeczy, a następnie niedbale wrzucać je do dużej sportowej torby.
- Pani zorganizowana ma dziś problemy? – zaśmiał się pod nosem Winchester. Kobieta obrzuciła go wściekłym wzorkiem. Dean uniósł ręce w geście poddania. Lisa zapięła zamek i zarzuciła torbę na ramię.
-Do później skarbie – powiedziała i cmoknęła go w usta. – Zaraz się naprawdę spóźnię – rzuciła na odchodnym i wybiegła z domu. 
       Dean pokręcił głową i chwycił za kubek. Dopił kawę, a następnie sam zaczął szykować się do pracy.

       Gorące promienie słońca ogrzewały całe Cicero. Bezchmurne niebo przepowiadało, że pogoda nie ulegnie w najbliższym czasie zmiany. Z placu budowy dochodziły dźwięki pracujących tam maszyn i głosy robotników. 
       Dean otarł wierzchem dłoni spocone czoło. Załadował do taczki kolejną porcję gęstego  betonu, poprawił grube rękawiczki, które miał na dłoniach  i ruszył w stronę budynku, który powstawał.
- Niedługo kończymy panowie! – Usłyszał głos kierownika za plecami.
- I całe szczęście – odezwał się jeden z pracowników. Spojrzał na Deana. – Ta pogoda potrafi wykończyć człowieka.
- Racja Sean – odpowiedział Dean, kiwając głową. Mężczyzna puknął go w ramię.
- Choć weźmiemy się za dolne okna. TJ dokończysz tu?
- Nie ma sprawy – odparł TJ i przejął od Deana taczkę.
- Dobra, sprawdźmy czy wszystko pasuje – zaczął Sean i chwycił za miarkę.Dean złapał z drugiej strony i zaczęli mierzyć wolne miejsce na okno. 
– Wszystko gra. To co, na trzy?
       Już mieli je podnieść, kiedy usłyszeli krzyk kogoś z góry. Dean raptownie zadarł głowę do góry. Zobaczył jak okno leci w jego stronę. Instynktownie zasłonił twarz rękami, kiedy przedmiot uderzył w ziemię tuż obok niego. Szyba rozsypała się na miliony drobniutkich kawałków.
- Dean! – krzyknął mężczyzna z góry. – Jesteś cały?
- Nic mi nie jest – odpowiedział Winchester nieco zdezorientowany. Był pewny, że przeklęty przedmiot roztrzaska mu głowę.
- Przepraszam!
- Naprawdę nic się nie stało – rzucił Dean.
- Boże stary – zaczął Sean, kręcąc głową. – Albo masz dobrego anioła stróża, który nie próżnuje, albo masz po prostu szczęście. – Dean utkwił w nim swoje zielone oczy. – Mówię ci stary… Miałem wrażenie, że to leci prosto na ciebie i nagle zmieniło kurs. Wiem gadam bzdury, a to znaczy, że trzeba kończyć  na dziś.

       Dean upewnił się, że drzwi wejściowe są dobrze zamknięte. Odwrócił się i pogasił światła na dole. Następnie powoli wspiął się na górę. Zgasił światło na holu i udał się do sypialni. Wszedł do środka. Lisa spojrzała na niego i uśmiechnęła się. Odłożyła książkę na stolik i położyła się. Dean zamknął drzwi i podszedł do łózka. Wsunął się pod białą kołdrę. Oboje zgasili lampki na szafkach. Położył się, a Lisa wtuliła się w niego. Bez słowa zamknęli oczy, aby pogrążyć się we śnie.

       Tymczasem lampa uliczna znajdująca się tuż przy domu zamigotała. Na dworze panowała cisza. Dwie postacie wpatrywały się w okno, w którym przed chwilą zgasło światło. Spojrzeli na siebie, a następnie znów zwrócili twarze w stronę budynku.
- Jest bezpieczny – powiedział mężczyzna. – Dziś mało brakowało, ale nic mu nie jest. Nie wiedziałem, że zagrażać mu mogą zwykłe codzienne rzeczy.
- Przyciąga kłopoty niczym magnez.
- Od zawsze tak było. Możemy wracać. Mamy robotę.
       Lampa uliczna znów zamigotała, kiedy przybysze rozpływali się w powietrzu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz