Otworzyła oczy, kiedy poczuła, że stoi po kolana w wodzie.
Jęknęła, przekręciła oczami i podniosła jedną nogę. Chciała dać krok do
przodu, jednak jej druga stopa zakopała się w piasku. Zakołysała się,
nie złapała równowagi i poleciała do tyłu.
- Cholera! – warknęła. Usłyszała śmiechy Winchesterów. Jej usta bezdźwięcznie
wyrzucały z siebie przekleństwa. Wstała i poczłapała w stronę brzegu.
Kiedy stanęła na rozgrzanym piasku, odgarnęła mokre kosmyki włosów z policzków. Spojrzała wilkiem na Sama i Deana.
- Wyglądasz naprawdę pociągająco w tych mokrych ciuszkach – skwitował starszy.
- Dla twojego dobra, radzę ci się nie odzywać – powiedziała przez zaciśnięte zęby.
- Ale upał – odparł Sam i zaczął się rozglądać dookoła. Nicole musiała przyznać mu rację. Żar lał się z nieba, wprost na nich.
- Mieliśmy być niedaleko miasta, a nie znaleźć się na jakimś totalnym zadupiu – powiedział Dean.
-
Ej… Słuchajcie… - Zaczął Sam, a pozostała dwójka spojrzała na niego. –
Cass mówił, że mamy się cofnąć TROCHĘ w czasie. – Pokiwali twierdząco
głowami. – To czemu ci ludzie wyglądają, tak? – Nicole i Dean odwrócili
się.
Niedaleko nich stała niewielka grupa osób. Na ich
twarzach malowało się przerażenie. Jednak to ich strój przyciągał
uwagę. Wszyscy byli zawinięci w długie materiały w różnych odcieniach
brązu, a na nogach mieli klasyczne sandały z rzemieniami. Oprócz tego
mieli ciemne, długie włosy.
- Co do cholery... – Zaczął Dean, kiedy nieznajomi zaczęli się powoli do nich zbliżać. – Myślicie, że to greckie demony?
- Wątpię – odpowiedziała Nicole.
Cała trójka zastygła w miejscu. Grecy zbliżyli się do nich, a następnie upadli na kolana. Dean zrobił wielkie oczy.
-
Bądźcie pochwaleni ci, którzy swą boskością trzymają pieczę nad
światem! – powiedzieli chórem i nachylili się, dotykając czołami
rozgrzanej ziemi.
- Nie jesteśmy godni spoglądać na wasze boskie oblicza! – zawołał jeden z nich.
- Nie jesteśmy godni! – zawtórowała mu reszta.
- Bądźcie łaskawi w swoich sądach!
- Bądźcie łaskawi!
Nicole wymieniła szybko spojrzenia z Samem. Jednak zanim się zorientowali, Dean odezwał się pierwszy.
- Nie no, bez jaj wstawajcie – powiedział. Nieznajomi, jak na komendę poderwali się z miejsc.
- Bądź dla nas łaskawy Aresie, potężny bogu wojny! – odezwał się kolejny mężczyzna z grupy.
- Bądź łaskaw! – zawołała reszta.
- Jak on mnie nazwał? – zapytał ciszej Dean, odwracając się do Sama i Nicole.
- Czy ty myślisz o tym samym, co ja? – zwróciła się do Sama, Nicole. Odpowiedział jej kiwnięciem głowy.
- O co wam chodzi? – dopytywał się Dean.
- Chyba biorą nas za bogów z Olimpu – poinformował go Sam.
- Bogów? Czad – skwitował starszy Winchester i wyprostował się. Dziewczyna przekręciła oczami.
- Wiecie może którędy do miasta? – zapytał Sam mężczyznę, który odezwał się ostatni. Pokiwał głową. – Zaprowadzisz nas?
- Będzie to dla mnie zaszczyt, Hermesie bogu kupców i wędrowców– wyrecytował mężczyzna.
Jeden z Greków odwrócił się i ruszył pędem przed siebie. Widząc, że bracia i Nicole to zauważyli, mężczyzna dodał.
– Poszedł powiadomić króla, że się zjawiliście. Proszę chodźcie za mną. - Wymienili spojrzenia, a następnie poszli za nimi.
- Ej, koleś – zaczął Dean. Nicole odwróciła się i uderzyła go pięścią w ramię. – Co?
- Weź się zachowuj – syknęła cicho. Dean przekręcił oczami.
-
Przepraszam człecze – powiedział starszy, a Sam o mało, co nie parsknął
śmiechem. Nicole otworzyła lekko usta i spojrzała na niego z
niedowierzaniem.
- Jesteś beznadziejny – skwitowała.
- Tak, panie – odezwał się nieco przestraszony mężczyzna.
- Daleko do miasta?
- Nie-odpowiedział.
- Czemu oni się tak nas boją? – zwrócił się do Sama i Nicole.
-
Podejrzewam, że ciebie boją się najbardziej. Mają cię za Aresa, a to
bóg wojny, który też symbolizuje różnego rodzaju konflikty, nikczemność i
okrucieństwo – poinformował go Sam.
- A ciebie mają za… - Zaczął Dean.
- Hermes, bóg kupców i wędrowców – odpowiedział szybko Sam.
-
A ty? – zwrócił się do Nicole, starszy Winchester. Dziewczyna wzruszyła
ramionami. –Przepraszam, tak dla ścisłości – powiedział Dean, wlepiając
swoje zielone oczy w mężczyznę. – Kim ona jest? – Wskazał na Nicole.
- Najjaśniejsza bogini miłości i piękna, Afrodyta – odpowiedział mężczyzna i ukłonił się dziewczynie.
- Tak tylko sprawdzałem – rzucił Dean. –Teraz wszystko jasne – dodał nieco ciszej, tak aby reszta go nie słyszała.
- Myślę, że powinniśmy pociągnąć ten cyrk dalej – stwierdziła Nicole, spoglądając na swoich towarzyszy. – Zyskamy ich zaufanie.
- Racja – poparł ją Sam. – Nie wiem tylko, jakim cudem udaje nam się z nimi rozmawiać. O rany…
- Co? – zapytała jednocześnie pozostała dwójka.
- Nie słyszycie? My mówimy po grecku- syknął Sam i pokręcił głową. – To nie możliwe.
-
Odpowiedź jest jedna. Castiel – powiedziała Nikki. - Wnioskuję też, że
znaleźliśmy się w starożytnej Grecji. – Zerknęła na Winchesterów, a ci
pokiwali głowami.
Z daleka zamajaczyło
im wysokie, kamienne przejście. Rozglądając się dookoła, dalej podążali
za Grekami. W końcu minęli olbrzymi łuk i znaleźli się w mieście. Zaraz
obok nich pojawiło się zbiegowisko innych ludzi, którzy padali na
kolana, dotykali ich stóp i wychwalali ich po sam Olimp.
Kroczyli
piaskową drogą, mijając różnorodne domy i domki, kupców sprzedających
towar, dorożki i bogate świątynie. Wszystkie oczy skierowane były w ich
stronę. Nicole zerknęła na braci. Sam wyglądał na
zdezorientowanego, a Deanowi najwyraźniej spodobała się rola, jaką grał.
Ona sama nie za bardzo mogła odnaleźć się w tym wszystkim. Teraz
zaczęła się zastanawiać, czy to, że biorą ich za bogów nie utrudni im
szukania klejnotu. Z rozmyślań wyrwał ją czyjś głos.
- Stać!
Podniosła głowę i spojrzała na wojownika przed sobą. Stał z
wyciągniętym mieczem, a wokół niego stali pozostali z armii króla.
Grecy, którzy prowadzili ich do miasta odsunęli się na bok.
– Bogowie
tak? – zapytał, robiąc kilka kroków do przodu, jednocześnie śmiejąc się
szyderczo. –Brać ich! – Nim się obejrzeli zostali otoczeni przez innych
wojowników.
- Ej, ej naprawdę jesteśmy bogami! – krzyknął Dean.
- Zabieraj te łapy! – warknęła Nicole, starając się wyswobodzić z mocnego uścisku napastnika.
- Spokojnie – syknął do nich Sam, a oni spojrzeli na niego z niedowierzaniem. – Dokąd nas zabieracie?!
- Król chce was widzieć – powiedział wojownik i zacisnął dłoń na mieczu.
- Nie jest tak źle – rzucił cicho Sam, kiedy ruszyli ulicą.
- Nie jest źle? – jęknął Dean i potrząsnął głową. – Mamy przerąbane.
- A może nie – powiedziała tajemniczo Nicole i uśmiechnęła się. - Niech zaprowadzą nas do tego króla.
- A potem? – dopytywał się Sam.
- Zobaczysz – odpowiedziała i spojrzała na przerażonych mieszkańców, którzy nie spuszczali z nich wzroku.
Po dość krótkim marszu dotarli w samo serce miasta. Przed ich
oczami wyrósł olbrzymi jasny budynek, przypominający świeżo wybudowany
pałac. Razem z wojownikami wspięli się po licznych marmurowych schodach.
Przeszli przez duże, ciężkie drewniane drzwi, pozostawiając za plecami
ciekawskie spojrzenia.
Kiedy znaleźli się w środku, drzwi zamknęły się za nimi z głuchym trzaskiem. Było tu o wiele chłodniej.
- Nie zatrzymywać się! – warknął jeden z nich z tyłu i popchnął ich do przodu.
Przeszli przez długi korytarz. Na samym końcu zamajaczyła im
okrągła komnata, wyłożona bordowym dywanem. Promienie słońca wdzierały
się do pomieszczenia przez wąskie podłużne okna.
- Najjaśniejszy panie, przyprowadziliśmy tych oszustów! – powiedział wojownik z przodu.
W końcu wszyscy dotarli do środka. Nicole spojrzała w stronę
młodego mężczyzny, z brązowymi loczkami na głowie. Jego ubiór bogato
zdobiony, wydawał się być lekki, jak piórko. Wstał z tronu i pospiesznie
zbliżył się do nich.
- A więc to oni- odezwał się melodyjnym
głosem. – Wyglądają dość dziwnie. – Przekrzywił głowę. Wtedy poczuła
mocniejszy ucisk na swoim ramieniu. Odwróciła się raptownie i spojrzała w
twarz mężczyzny, który ją trzymał.
- Puszczaj mnie do cholery! – syknęła przez zaciśnięte zęby, akcentując wyraźnie każde wypowiedziane słowo.
- Co ty wyprawiasz? – zapytał zaskoczony Sam.
-Improwizuje – odpowiedziała szeptem.
-
Puść, albo przerobię cię na mielone – powiedziała, uśmiechając się
jadowicie. Wojownik puścił ją, ale w dalszym ciągu bacznie obserwował.
–
A teraz z drogi! Olimp chce porozmawiać z królem!
- Olimp? –
Usłyszała kpiący głos Deana. Przekręciła oczami i zrobiła krok do
przodu.
W tym momencie wszyscy wyciągnęli swoje bronie i zaczęli w nią
mierzyć. Nicole uniosła brew do góry, a następnie machnęła ręką. Dwóch
mężczyzn stojących najbliżej niej odleciało i uderzyło z hukiem o
ścianę.
- Powiedziałam, że macie zejść nam z drogi! – warknęła i utkwiła wzrok w pozostałych.
-
Boski Zeusie – odezwał się król. –Toż to prawdziwi bogowie!
Kiedy to
powiedział, jego armia padła na kolana i zaczęła oddawać im hołd.
Dziewczyna spojrzała na władcę, który nie do końca wiedział, jak się ma
zachować. Bez słowa podeszła do niego. Jej kroki rozbrzmiewały głuchym
echem.
- Bądź pozdrowiony – powiedziała i uśmiechnęła się.
-
To dla mnie zaszczyt najpiękniejsza Afrodyto, bogini miłości i piękna –
wyrecytował i ukłonił się. – Że ja Aleksander mogę was gościć w mych
progach. – Zaraz obok niej pojawili się Winchesterowie.
- Ja
Hermes bóg kupców pozdrawiam cię Aleksandrze – odezwał się Sam, a
następnie razem z Nicole spojrzeli na Deana. Ten uniósł brwi do góry,
odchrząknął i odezwał się.
- Ja Arnold też cię pozdrawiam.
- Ares- syknął Sam.
- Ja Ares też cię pozdrawiam – poprawił się szybko Dean. Nicole zdusiła w sobie śmiech.
- Co was tu sprowadza? – zapytał król, spoglądając po kolei na każdego.
- Mamy coś do zrobienia. Chcielibyśmy, aby takie sytuacje, jak ta już się nie powtórzyły – odpowiedział Sam.
-
Nikt was nie tknie – zapewnił Aleksander. –Proszę pozwólcie się
ugościć. Należycie wypełnię swój obowiązek. Będzie to dla mnie
zaszczyt.
- Dziękujemy z chęcią skorzystamy- powiedziała
Nicole.
Aleksander uśmiechnął się i trzy razy zaklaskał w dłonie. Zaraz
obok pojawiło się dwóch niewolników- służących. Podnieśli głowy i bez
słowa spojrzeli na swojego pana.
- Zaprowadźcie ich do górnych komnat i odpowiednio odziejcie. Niech nikomu nic nie brakuje – rozkazał. Ci skinęli głowami.
- Dziękujemy – powiedział Sam.
-
To dla mnie zaszczyt Hermesie, bogu kupców i wędrowców- wyrecytował
Aleksander i ukłonił się. Cała trójka odwróciła się i ruszyła za
niewolnikami.
-Wyglądam, jak palant…
Jak debil – jęknął Dean. Przejeżdżał dłońmi po czarnym, lekkim
materiale, w który został ubrany. Na ramionach spięty był złotymi
okrągłymi spinkami. Na nogach miał klasyczne sandały. Sam zachichotał.
Starszy podniósł głowę i spojrzał na brata, który był ubrany podobnie
tyle, że jego szata była w kolorze rdzawej miedzi.
– I jakie to kurestwo
niewygodne – powiedział, wskazując na swoje stopy.
- Przestań przeżywać. Nie będziemy się tak wyróżniać. To tylko na jakiś czas.
-
Stary przewiewa mi tam, gdzie normalnie nie wieje – odparł Dean i
spojrzał na brata. Sam ryknął śmiechem.
– Wyglądam, jak kretyn.
-
Tak, wyglądasz idiotycznie – usłyszeli głos Nicole.
Spojrzeli w stronę
wejścia. Dziewczyna zrobiła kilka kroków do przodu. Dean lekko otworzył
usta. Jej jasno brązowe włosy spięte były w wysoki kok, a przy
policzkach wychodziły niewielkie pasma skręcone w sprężynkę. Ubrana była
w granatową szatę do kolan. Warstwa materiału na ramionach spięta była
złotymi podłużnymi spinkami. Nadgarstki i szyja, a także włosy ozdobione
były drobną biżuterią. Na nogach miała sandały, wiązane aż do kolan.
Dean nie mógł oderwać od niej wzroku. Wyglądała przepięknie, jak anioł…
Jego anioł.
- Łał… Nikki wyglądasz rewelacyjnie. Starożytność ci służy – odezwał się Sam.
-
Raczej tutejsza moda – powiedziała i zaśmiała się. – Choć czuję się w
tym dziwnie. Nigdy nie lubiłam kiecek.
Zaśmiała się po raz kolejny i
spojrzała na Deana. Ten w dalszym ciągu wpatrywał się w nią, nie mogąc
wydusić z siebie słowa. Nicole uniosła brwi do góry.
– Nic ci nie jest? –
Winchester pokręcił głową, aby móc znów normalnie funkcjonować.
- W porządku – powiedział i uśmiechnął się. – Dopadło mnie zmęczenie.
- Wcale się nie dziwię. Długo wracaliśmy z Minnesoty i nie mieliśmy okazji się zdrzemnąć – odparł Sam.
-
Fakt – rzuciła Nikki. – Ale niestety musimy wziąć się za robotę.
Starszy Winchester westchnął i raz jeszcze zerknął w jej stronę. Myślał,
że już mu przeszło, ale nadal wyglądała niesamowicie i gdyby chciała,
przyprawiłaby go o zawrót głowy.
- Od czego zaczynamy? – zapytał Sam, siadając na olbrzymim łóżku z białym baldachimem.
- Ciężko znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia – stwierdziła Nicole i zaczęła się przechadzać po pokoju.
Jej kroki cicho odbijały się echem. Dean podążał za nią wzrokiem,
starając się skupić na zadaniu, jakie mają do wykonania.
– Na pewno nic
ci nie jest? – zapytała, wlepiając w niego swoje czekoladowe oczy.
- Na pewno. To przemęczenie.
Nagle po drugiej stronie pokoju pojawił się Castiel. Cała trójka
dostrzegła, że jest w fatalnym stanie. Oparty o ścianę, zjechał po niej
do pozycji siedzącej. Z nosa i kącika jego ust wypłynęła cienka stróżka
krwi.
- Castiel! – krzyknęła Nicole, a następnie rzuciła się w jego stronę, wyprzedzając Winchesterów. – Co się stało?
- To przez tą podróż. Czuje się zmęczony – odpowiedział słabym głosem anioł.
-
Choć przetransportujemy cię– powiedział Dean i złapał go pod ramiona.
Sam asekurował ich w drodze do łóżka. Castiel usiadł i ciężko westchnął.
Nicole podała mu białą cienką chustkę.
- Musiałem sprawdzić,
czy wszystko się udało – odezwał się anioł, spoglądając po kolei na
każdego z nich. – Nie mam tyle mocy, co wcześniej. Bałem się, że coś
mogło pójść nie tak.
- I chyba poszło – odparł Sam. – Nie wysłałeś nas za daleko?
-
Nie. Mieliście się znaleźć w 335 roku przed naszą erą – odpowiedział.
Dean przekręcił oczami. – Mam też dla was pewną wskazówkę.
- Odnośnie klejnotu? – zapytała Nicole. Anioł kiwnął głową.
- Starożytni już o nim pisali. Kiedy znajdziecie odpowiedni fragment, od razu domyślicie się, że o niego właśnie chodzi.
- Uwielbiam, jak mówisz do mnie zagadkami – prychnął Dean. Castiel zignorował jego słowa.
- Postarajcie się nie zmienić zbytnio historii – ciągnął swoje anioł.
- Chyba już na to za późno – odparł Sam robiąc przepraszającą minę. Castiel wziął głęboki oddech.
-
Jak na razie historia nie tak bardzo się zmieniła. Trzymajcie tak
dalej, a nie będzie trzeba niczego naprawiać. Pamiętajcie o upływającym
czasie.
- Pamiętamy Cass- odezwała się Nikki.
- Wierzę, że wam się uda. Powodzenia – powiedział i rozpłynął się w powietrzu.
- Fatalnie wyglądał – stwierdził Dean, a pozostała dwójka pokiwała głowami. – Jeśli tak dalej pójdzie, to się wykończy.
- Musimy znaleźć ten klejnot – powiedziała Nicole.
- Na szczęście wiemy gdzie szukać – odezwał się z uśmiechem Sam.
Aleksander udostępnił im swój bogaty zbiór ksiąg i zwojów, które
posiadał. Pogrążyli się, więc w monotonnym poszukiwaniu, jakiejkolwiek
wzmianki na temat klejnotu Kayohes.
Dean spojrzał w
stronę okna, przez które wdzierały się gorące promienie słońca. Zdążył
już znienawidzić ten upał. Oprócz tego dawało mu się we znaki zmęczenie.
Po raz kolejny przeczytał to samo zdanie, a sens wypisanych słów w
ogóle do niego nie dochodził. Podniósł głowę i spojrzał na stojącą przed
nim Nicole. Pochylona była w stronę zwoju i najwidoczniej nie czuła, że
Dean się w nią wpatruje. Przejechał wzrokiem po jej smukłych,
odsłoniętych ramionach, dekolcie, szyi i twarzy. Momentalnie przestało
dla niego istnieć wszystko dookoła. W centrum jego świata była tylko
ona. Przyciągała go z siłą niewidzialnego magnesu. Zdarzyło mu się to
tylko raz, ale to uczucie nie było tak silne, jak to. Czuł, że obdarza
Nikki czymś więcej. Czymś dużym. Nie… Pokręcił szybko głową. To nie
możliwe… Takie rzeczy, takie uczucia nie przydarzają się Deanowi
Winchesterowi, łamaczowi damskich serc. A może? A jednak? Już teraz
wiedział, że przed tym się nie obroni. Nawet tego nie chciał.
Nagle zdał sobie sprawę, że Nicole wpatruje się w niego z szerokim
uśmiechem na twarzy. Ten uśmiech sprawił, że zrobiło mu się jeszcze
bardziej gorąco. Wyprostowała się i wolnym krokiem podeszła do niego.
Szybko rozejrzał się dookoła. W środku byli tylko oni. Sam musiał gdzieś
wyjść. Teraz nie obchodziło go to, gdzie poszedł jego młodszy brat.
Nicole zatrzymała się obok niego.
- Wiesz, że Ares był kochankiem Afrodyty – powiedziała i ponownie uśmiechnęła się promiennie.
-
T…tak? Ciekawe – odparł czując, jak stróżka potu spływa po jego karku.
Dziewczyna nachyliła się. Jej usta znalazły się przy jego uchu.
-
Była bardzo niegrzeczną boginią – wyszeptała, a następnie zachichotała.
Dean przełknął ślinę. Nicole objęła jego kark dłońmi i usiadła na nim.
Poczuł, jak jego serce przyspiesza.
– Będziesz moim Aresem? – zapytała z
uśmiechem. Nie umiał wydusić z siebie żadnego słowa, dlatego uśmiechnął
się i niepewnie objął ją w pasie.
– Więc, jak będzie? – dopytywała się.
Kiwnął pospiesznie głową. Rozpromieniła się i przybliżyła twarz do jego
twarzy. Poczuł jej ciepłe usta na swoich. Oddał pocałunek, obejmując ją
ciaśniej ramionami. Delikatnie dotknęła jego twarzy i cicho jęknęła,
kiedy ten zaczął całować jej szyję.
- Słuchasz mnie? – Usłyszał jej głos. Wyprostował się i spojrzał na nią zdezorientowany.
- Co?
-
Dean czy ty słyszysz, co ja do ciebie mówię? – Ocknął się i spojrzał na
zniecierpliwioną twarz Nicole. Obok niej siedział Sam i wpatrywał się w
niego pytająco.
- Musiałem odpłynąć – powiedział, łapiąc się za głowę.
-
Masz tutaj – wskazała na swoje czoło- coś takiego, jak mózg. Dobrze by
było gdybyś zaczął go teraz używać.
Bez słowa przekręcił oczami. W
dalszym ciągu czuł jej delikatne dłonie na swojej twarzy. Jednak to był
tylko krótki, chwilowy sen. Sen, który bardzo mu się spodobał.
Uśmiechnął się szybko i spojrzał na swojego brata.
- Co jest takie ważne? – zapytał.
-
Znalazłem coś, co może dotyczyć klejnotu – zaczął Sam i utkwił swoje
zielone oczy w tekście. – Jakiś kamień bez nazwy pochodzi z Hadesu.
Strzeże go symbol słońca i księżyca.
- I tyle?- westchnął Dean, przecierając oczy.
- Tyle? Ciekawe, co ty masz Sherlocku – odparł Sam i zacisnął usta.
-
Przekładając to na nasze – odezwała się ponowne Nicole. – Opisany
kamień, przyjmijmy, że jest to nasz klejnot, pochodzi z piekła. Hades,
czyli piekło. Piekło wiąże się z Lucyferem i demonami, a także miejscem
na dole. Myślę, że wskazówką dla nas jest to, że Kayohes może być ukryty
gdzieś w podziemiach.
- Tak myślisz? – zapytał Dean, a
dziewczyna przeniosła na niego swoje czekoladowe oczy i kiwnęła głową. –
W takim razie musimy poszukać, jakiś podziemi. Mam nadzieje, że będzie
tam chłodniej niż tu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz