środa, 19 września 2012

18 Spłata długu

Kilka dni później
New Harmony – Indiana
       - Gdzie Zaraza? – zapytała, robiąc kilka kroków w stronę demona. Spojrzał na nią, a jego brązowe oczy zmieniły się w czerń. Uśmiechnęła się złośliwie. Zerknęła na namalowaną przez siebie, czerwoną farbą, diabelską pułapkę. Był to pentagram z różnymi symbolami. Na jego środku stało krzesło, a do niego przywiązany był czarnowłosy mężczyzna. Rozejrzała się po magazynie, zatrzymując wzrok dłużej na metalowych półkach wokół siebie.
- Nie wiem – wysyczał przez zaciśnięte zęby. Zbliżyła się do niego i nachyliła nad nim. Ich twarze prawie się stykały.
- Słuchaj Paul – powiedziała, pukając palcem w metalową plakietkę z imieniem. – Mogę ci mówić Paul? W końcu masz jego ciało.
- Odwal się – odpowiedział i szarpnął rękami. Krzesło zaskrzypiało.
- Radzę ci podjąć tę współpracę- ciągnęła dalej, prostując się. Powolnym krokiem zaczęła okrążać demona. – Jeśli nie wiesz gdzie jest Zaraza, to może wiesz gdzie jest Śmierć?
- Nic nie wiem!
- Tyle, że ja – zaczęła i ponownie nachyliła się w jego stronę – ci nie wierzę.
       Odwróciła się i podeszła do szafki. Chwyciła za odkręconą butelkę z wodą święconą.
– Demony kłamią Paul, a ty jesteś jednym z nich. – Ujęła butelkę pewnie w dłoniach i wylała połowę na mężczyznę. Jego krzyk rozniósł się po pomieszczeniu, odbijając się od ścian i przeradzając w echo, które jeszcze przez chwilę śpiewało w jej uszach.
– Więc, jak będzie? Przecież wiesz, jak to się skończy.
- To nic w porównaniu z tym, co ON mi zrobi – powiedział, ciężko oddychając.
- Masz na myśli Lucyfera? – Skinął głową i splunął w jej kierunku. – Więc wszystkie demony trzęsą przed nim portkami.
- Nie masz pojęcia, co on zrobi z łowcami. O tak – odparł Paul z uśmiechem. Dziewczyna wzruszyła ramionami i ponownie odwróciła się do szafki.
- Szczerze mało mnie to teraz interesuje –ciągnęła bezbarwnym tonem. Chwyciła za worek z solą i podeszła do demona. 
– Zapytam raz jeszcze. Gdzie Śmierć lub Zaraza?
- Nie powiem – odpowiedział, szybko wlepiając w nią swoje ciemne oczy.
       Nicole uniosła brwi do góry i podeszła do niego. Złapała go za włosy i pociągnęła do tyłu. Warknął, a ona wsypała mu prosto do gardła białą sól. W powietrzu uniósł się szary, śmierdzący dym. Demon zaczął się krztusić. Nie wielkie ilości krwi znalazły się na podłodze. Odeszła od niego odkładając sól na miejsce.
– Odwal się suko – powiedział przez zaciśnięte zęby. Jego słaby głos ledwo był słyszalny przez jego ciężki i szybki oddech. Dziewczyna sięgnęła po niewielki, lekko zakrzywiony nóż, który został zrobiony przez Bobby’ego z żelaza.
– Co ty robisz?! Co ty kurwa robisz?! – Słyszała krzyki demona za swoimi plecami.
- Zaraz zobaczysz – odpowiedziała spokojnym głosem. Wylała na nóż trochę wody święconej, a następnie zanurzyła go w soli. Odwróciła się i podeszła do niego.
- Powiesz mi w końcu gdzie są pozostali Jeźdźcy? – Zapytała, przystawiając mu nóż do twarzy.
- Spierdalaj – wysyczał, mrużąc oczy.
- Jak chcesz – powiedziała i wzruszyła ramionami.
       Nim zdążył zareagować, ostrze noża zatopiło się w jego udzie. Ponownie krzyk wypełnił magazyn. Wyprostowała się i odeszła. Przekleństwa z ust demona leciały w jej stronę. Wzięła głęboki oddech i już zamierzała chwycić za kolejny nóż, kiedy zadzwonił telefon. Odgarnęła z czoła opadające jasne kosmyki włosów i wyciągnęła komórkę z kieszeni. Spojrzała na wyświetlacz i odebrała.
- Co jest? – zapytała, spoglądając w stronę podłużnych okien z kratami.
- Zaraz Sam przywiezie Deana ze szpitala. Właśnie dojeżdżam do domu – usłyszała po drugiej stronie głos Bobby’ego.
- I jak? – Singer ciężko westchnął.
- Te dupki nie chcą mówić. A jak u ciebie?
- To samo – odpowiedziała, zerkając w stronę demona.
- Za ile będziesz?
- Za chwilę. Muszę tu tylko posprzątać.
- W takim razie zaraz się widzimy.
- Jasne – odpowiedziała i odłączyła się. Wsunęła telefon z powrotem do kieszeni i podeszła do Paula.
– Koniec zabawy. Masz ostatnią szansę – powiedziała i wyciągnęła nóż z jego nogi. Krzyknął po raz kolejny.
- Wal się. 
       Nicole przewróciła oczami, a następnie zaczęła wypowiadać egzorcyzm. Z ust mężczyzny wydobył się czarny dym. Słyszała, jak demon się dławi, starając się powstrzymać to, co się działo. W końcu dotarł do podłogi i pochłonęło go piekło. Dziewczyna podeszła do metalowej szafki. Złapała za zieloną torbę i zaczęła w nią wrzucać wszystkie swoje rzeczy. Zapięła zamek, zarzuciła torbę na ramię i zamknęła oczy, rozpływając się w powietrzu.


       Otworzyła oczy i rzuciła torbę na kanapę. W salonie Bobby’ego, jak zwykle panował bałagan. Wszędzie walały się książki, mapy i wycinki z gazet. Podniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko słysząc dochodzące z kuchni głosy. Szybkim krokiem ruszyła w ich stronę.
- Cześć chłopcy –rzuciła, wchodząc do środka. Cała trójka podskoczyła na krzesłach.
- Dostanę przez to zawału – powiedział Dean, a na jego ustach pojawił się uśmiech.
- Ciężko nie wykorkować, jak skrada się tak po cichu – odparł Bobby. 
        Nicole machnęła na niego ręką i podeszła do starszego Winchestera. Wyglądał dużo lepiej, ale nadal widać było ślady po tym, co zrobił mu Alastair. Nachyliła się nad nim i pocałowała go szybko w usta. Kątem oka dostrzegła, jak Bobby przewraca oczami. Wyprostowała się i oparła o blat.
- Gdzie byłaś? – zapytał Sam.
- Złapałam demona w Indianie – zaczęła, a ten spojrzał na nią, jak na kosmitkę.
- Jesteśmy w Północnej Dakocie, jak… - Sam widząc spojrzenia innych, klepnął się otwartą dłonią w czoło. – Tak. Anioł. Ciężko się przestawić. Dowiedziałaś się czegoś?
- Nie – odpowiedziała, robiąc minę obrażonego dziecka. – Wiem tylko tyle, że Lucyfer ich przeraża.
- Więc wracamy do punktu wyjścia – rzucił Bobby i złapał za szklankę.
- Co powiedział ci lekarz? – zwróciła się do Deana, Nicole. Mężczyzna wzruszył ramionami i spojrzał na nią swoimi zielonymi oczami.
- Ma odpoczywać. Niedługo będzie, jak nowy – odpowiedział Sam.
- Świetnie – powiedziała Nicole i przeniosła wzrok na Bobby’ego. – Masz te notatki, które zrobiliśmy wczoraj? Chciałabym jeszcze raz rzucić na nie okiem.
- Leżą na biurku.
- Szykuje się robota? – zapytał zaciekawiony Dean.
- Nie. Zresztą nawet jakby, to ty byś został w domu – odpowiedziała, wpatrując się w niego. Winchester zacisnął usta i skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
- Bo? – wydusił z siebie.
- Chyba nie muszę ci przypominać, że właśnie przed chwilą wyszedłeś ze szpitala –powiedziała, opierając dłonie na tali. Dean przez chwilę coś mamrotał pod nosem, a następnie wzruszył ramionami i z obrażoną miną odwrócił się. Nicole przekręciła oczami.
– Oprócz tego- ciągnęła dalej. – Przeniesiesz się do mojego pokoju. Spanie na materacu nie będzie dla ciebie lecznicze.
- Teraz zamieniłaś się w moją matkę? – jęknął i zerknął w jej kierunku.
- To się nazywa troska Dean, a zresztą określaj to jak tam sobie chcesz – odpowiedziała i ruszyła w stronę salonu.
- Och, przestań – usłyszała za plecami głos Sama. – Ja się z nią zgadzam. Też bym cię nie puścił, gdyby była robota.
- Ciekawe jak? – prychnął Dean.
- Bez obawy, ja bym mu pomógł unieruchomić cię na trochę – odpowiedział ze śmiechem Bobby.


       - Chyba pójdę się położyć – powiedział Dean, wstając z kanapy. Skrzywił się lekko, kiedy lekki ból przeszył jego klatkę piersiową. Poczuł na sobie wzrok pozostałych.
 – Nic mi nie jest. – Kątem oka dostrzegł, jak Bobby i Sam wymieniają szybkie spojrzenia. No, tak… Teraz będą obchodzić się z nim, jak z jajkiem. 
       Ruszył w kierunku schodów. Chciał pogrążyć się we śnie, aby choć na trochę oderwać się od tego cyrku. Czuł, jak odprowadzają go wzrokiem. Zacisnął usta i wspiął się po schodach, które cicho zajęczały pod jego stopami. Kiedy znalazł się na górze, ruszył do ostatniego pokoju.


       Tymczasem Nicole odwróciła się od regału z książkami. Podeszła do biurka, przy którym siedzieli pozostali i podała im kilka pozycji, o które poprosił Bobby. Następnie odwróciła się i ruszyła do kuchni, aby wyciągnąć z lodówki, zimne piwo.
       Jednak, kiedy tylko weszła do środka, jej wzrok przykuła niewielka kartka leżąca na stole. Zerknęła przez ramię upewniając się, że nikt za nią nie idzie i podeszła bliżej. Wzięła głęboki oddech i sięgnęła po nią. Spojrzała na zgrabne, pochyłe słowa wypisane czarnym atramentem. Przełknęła ślinę i przeczytała wiadomość.

Spotkajmy się w pobliskim parku o szóstej. Czas spłacić dług. Zachariasz.

       Zacisnęła dłoń, jednocześnie miażdżąc papier. Zamknęła oczy starając się, aby jej oddech wrócił do normalności. Oparła się o krzesło, a przed jej oczami stanęła postać anioła. Anioła, który uratował Deana, a ona w dalszym ciągu nienawidziła go z całego serca.
       Otworzyła oczy i szybko spojrzała na zegarek. Było dwadzieścia po piątej. Poczuła dreszcz, który przebiegł po jej plecach. Wzięła głęboki oddech i odwróciła się, wpychając pogniecioną kartkę do kieszeni dżinsów. Wyszła z kuchni i przeszła przez salon. Bobby i Sam nadal zajęci byli lokalizowaniem Jeźdźców, dlatego nie zwrócili na nią uwagi. Wspięła się szybko po schodach, przeszła przez korytarz i zatrzymała się przed ostatnimi drzwiami. Wiedziała, że zadanie zlecone przez Zachariasza może mieć dla niej przykre konsekwencje, dlatego chciała go zobaczyć. Może będzie to ostatnia chwila, kiedy będzie przy nim tak blisko.
       Otworzyła cicho drzwi i weszła do pokoju. Dean, jak na komendę odwrócił się w jej stronę.
- Nie chciałam cie obudzić – powiedziała przepraszającym tonem.
- Nie spałem. – Nicole uśmiechnęła się lekko i podeszła do niego. Dean usiadł na łóżku. Po chwili ona zajęła miejsce naprzeciwko niego.
- Mam nadzieję, że się nie wściekasz o te słowa w kuchni – rzuciła starając się przybrać naturalny ton głosu. Choć w środku czuła, że każda jej komórka krzyczy, aby z nim zostać i nigdzie nie iść.
- Nie. Tak naprawdę nie jestem przyzwyczajony, że ktoś o mnie dba – powiedział i uśmiechnął się.
- A Sam i Bobby?
- To, że oni zrzędzą to zdążyłem się przyzwyczaić i najnormalniej w świecie się nie słuchać. – Dziewczyna zaśmiała się. – Z tobą jest inaczej.
- Czyżby?
- Wiem, że łatwo mogłabyś mnie przerobić na mielone. – Uśmiechając się do niego, delikatnie dotknęła jego dłoni. Przejechała palcem po jej wewnętrznej stronie. 
– Ale chyba nie po to tu przyszłaś?
- Dean – zaczęła i podniosła głowę, aby na niego spojrzeć. Wpatrywała się w jego oczy, starając się zapamiętać go całego. Takim, jakiego uwielbiała go najbardziej. Porywczego żartownisia, który tak szybko się irytował. Jego szeroki uśmiech, zapach i dotyk, od których dostawała gęsiej skórki.
- Nikki? – Ocknęła się, wyrwana ze swoich myśli.
- Idę się przejść – powiedziała szybko. – Niedługo wrócę. Teraz masz okazję o coś poprosić, bo wątpię żeby Sam i Bobby ci usługiwali.
- Na pewno nie będą- stwierdził ze śmiechem. - Wiesz, na co miałbym ochotę? – dodał, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Jeśli o to chodzi, to nie chciałabym cię na nowo połamać.
- No, wiesz nic mi nie jest – powiedział i wyprostował się. Natychmiast jednak skrzywił się, kiedy znów poczuł dokuczliwy ból. Dziewczyna uniosła brwi do góry.
- Tak… Właśnie widzę, że nic ci nie jest. – Winchester wzruszył ramionami i ponownie spojrzał w jej czekoladowe oczy.
– Dean – odezwała się ponownie, kiedy między nimi zapanowała cisza.
- Co?
- Wiesz, że cię kocham – powiedziała cicho.
- Wiem. Ja też cię kocham.
       Uśmiechnęła się lekko i przybliżyła do niego. Ich wargi złączyły się ze sobą w delikatnym pocałunku. Odsunęła się i dotknęła jego twarzy. Ponownie uśmiechnęła się.
- Pamiętaj o tym – wyszeptała. Złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. – Będziesz pamiętać? – Ponowiła pytanie, kiedy ten obejmował ją. Puścił ją i znów spojrzał na nią.
- Dlaczego to brzmi, jak pożegnanie? – Nicole na chwilę wstrzymała oddech. Następnie pokręciła głową i roześmiała się.
- Pożegnanie? O rany… Chyba się zagalopowałam. Za dużo oglądałam komedii romantycznych w Jefferson City. – Dean nadal ją obserwował.
– Nigdzie się nie wybieram – powiedziała z pewnością w głosie. Wiedziała, że jeśli coś się stanie, Dean nigdy jej nie wybaczy tego kłamstwa. – No, może oprócz tego spaceru. Muszę trochę odetchnąć od tego siedzenia w papierach.
- Jasne. Iść z tobą?
- Odpoczywaj, ok? Masz znów być w świetnej formie– powiedziała ze śmiechem. – Jak wrócę mają być już widoczne efekty.
- Teraz to się zagalopowałaś – odparł i uśmiechnął się. – Ja nie regeneruje się w takim tempie, jak ty. – Kiwnęła głową i wstała z łóżka.
- Prześpij się – rzuciła i podeszła do drzwi.
- Jasne. - Posłała mu raz jeszcze szeroki uśmiech i wyszła z pokoju. Zamknęła drzwi, biorąc głęboki oddech. Czuła upływający czas, a miała go coraz mniej.
       Podniosła głowę i pewnym krokiem ruszyła przez hol. Zeszła po schodach i zatrzymała się przy biurku.
- Zaraz się tu uduszę – powiedziała, a Sam i Bobby podnieśli głowy, aby na nią spojrzeć.
- Mam ci włączyć klimatyzację księżniczko? –odezwał się Singer.
- Idę się przejść. Może wpadnie mi do głowy jakiś genialny pomysł.
- Jasne- rzucił Bobby, bacznie obserwując dziewczynę. – Obyś coś wymyśliła.
- Mam nadzieję.
       Odwróciła się i wyszła z salonu. Podeszła do drzwi i otworzyła je. Poczuła na twarzy chłodny wiatr. Zamknęła oczy biorąc głęboki oddech. Kolejny dreszcz przebiegł jej po plecach. Zagryzła wargę i ruszyła przed siebie. Skręciła w prawo, wchodząc w rząd starych samochodów. Starała się nie przyspieszać, aby nie wyglądać podejrzanie. Miała, bowiem pewność, że Sam i Bobby zerkają przez okno. Kiedy dom Singera został daleko w tyle, zacisnęła usta. Zamknęła ponownie oczy i rozpłynęła się w powietrzu.


       Kiedy zamknęły się za nią drzwi, Bobby podniósł się z miejsca. Podszedł do okna i delikatnie odsłonił szarą firankę. Widział Nicole, która skręciła w stronę starych samochodów. Odwrócił się i spojrzał na Sama.
- Co? – zapytał Winchester. Bobby zerknął na sufit, a następnie znów wlepił w niego oczy. Sam zmarszczył czoło. Bez słowa wstał i podszedł do niego. – Co?
- Idź za nią.
- Co?
- Idź za nią – powtórzył Bobby. – Coś się święci. Nagle zachciało jej się spaceru. Uważaj żeby cię nie widziała.
- To teraz nie ufamy Nicole?
- Ufamy, ufamy. Jest po naszej stronie w stu procentach.
- To, o co chodzi?
- Myślę, że mogła wpakować się w jakieś gówno. Poszła na prawo – odpowiedział. Sam kiwnął głową i ruszył w stronę drzwi.
       Wyszedł na zewnątrz i szybko poszedł we wskazanym kierunku. Z daleka zamajaczyła mu sylwetka dziewczyny. Schował się za starym niebieskim samochodem. Wychylił się lekko i zobaczył, jak Nicole znika. Uniósł brwi do góry i wrócił do domu.
– Miałeś za nią iść – powiedział cicho Bobby, kiedy Sam wszedł do salonu.
- Sorry, ale nie umiem przemieszczać się tak, jak ona – odpowiedział poirytowany. Singer zacisnął zęby i pokręcił głową.
- Można było to przewidzieć.
- Co?
- Że Nicole wpakowała się jednak w jakieś gówno. Mam dziwne wrażenie, że jest to powiązane z tym dupkiem Zachariaszem.


       Rozejrzała się po prawie pustym parku. Oprócz niej i pary zakochanych, nikogo nie było. Co i rusz wiatr muskał jej twarz, a nad głową szumiały cicho liście. Wyciągnęła z kieszeni cienką gumkę i szybko związała włosy w niedbały warkocz.
       Nagle za plecami usłyszała znajome cmokanie. Raptownie odwróciła się, przełykając ślinę.
- Dobrze znów cię widzieć Nicole – powiedział Zachariasz, wlepiając w nią swoje szare oczy.
- Niestety ja tego powiedzieć nie mogę – odparła, unosząc brwi do góry. Anioł zaśmiał się kręcąc głową.
- Nie mniej do mnie urazy Watson, zgodziłaś się na taki układ, nie pamiętasz?
- Bardzo dobrze pamiętam – warknęła cicho w jego kierunku. Skrzyżowała ręce na piersiach. – Będziemy tak tu stać i gadać, czy może przejdziemy do konkretów?
- W takim razie zapraszam ze mną – powiedział i podszedł do niej. – Musimy zmienić miejsce – poinformował ją z uśmiechem. Nicole westchnęła. Zachariasz dotknął jej czoła i oboje zniknęli.


       Stali na środku dzikiej łąki. Za jej plecami znajdowała się ściana ciemnego lasu. Cisza otaczała ich z każdej strony. Spojrzała na Zachariasza, który nadal uśmiechał się z wyższością.
       Zerknął na coś na ziemi. Podążyła wzrokiem za nim. Między nimi znajdował się niewielki, zardzewiały właz.
- Co to jest? – zapytała, wskazując na niego głową.
- Twoje zadanie.
- Co mam powybijać pływające tam pijawki? – odparła z kpiną. Anioł zaśmiał się i pokręcił głową.
- To zejście do bunkra. A tam będzie twoje zadanie. Oczywiście najpierw będziesz musiała go przywołać.
- Możesz przestać się bawić w te twoje gierki i powiedzieć mi wprost, o co chodzi?! –warknęła poirytowana.
- Skąd w tobie tyle agresji Nicole – powiedział, cmokając.
- Tak na mnie działasz.
- Jestem pod wrażeniem.
- Oj, przestań!
- Ale przejdźmy do konkretów.
- Nareszcie – syknęła przez zaciśnięte zęby. Anioł przewrócił oczami i momentalnie przestał się uśmiechać.
- Może Castiel ci mówił, że w naszych szeregach pojawiły się puste miejsca. – Spojrzała na niego zdezorientowana. – Kilku moich braci, a także sióstr zostało zamordowanych.
- Ktoś zabija anioły? - Kiwnął głową. – Co związku z tym?
- Domyślam się, z jakich powodów to robi. Wiem też, kto to jest.
- Kto?
- Uriel – powiedział wyraźnie, a Nicole zrobiła wielkie oczy. Odszukała w pamięci obraz czarnoskórego anioła, z którym spotkała się ten jeden raz, kiedy Castiel oddał jej wspomnienia. Pamiętała jego głęboki głos i ciemne oczy, które wpatrywały się w nią z ciekawością. Nie mogła uwierzyć, że ktoś taki mógł działać na innym froncie niż reszta skrzydlatych.
– Tak… Niestety to on – ciągnął dalej Zachariasz. – I to jest twoje zadanie.
- Zadanie?
- Masz go zgładzić. 
       Spojrzała na niego z niedowierzaniem. To, czego chciał było prawie niewykonalne. Nigdy nie walczyła z aniołem. Nie wiedziała, czego się spodziewać. Była przekonana, że nic z tego nie wyjdzie i więcej nie zobaczy Deana, Sama, Bobby’ego i Castiela.
- Czemu sam tego nie zrobisz?
- Po prostu nie chce brudzić sobie rąk – odparł, a na jego twarzy na nowo zagościł nieszczery uśmiech. – Jak zejdziesz na dół, przywołasz go. Na pewno się pojawi.
- Skąd ta pewność?
- Można powiedzieć, że go fascynujesz. Na pewno się na to skusi.
- Wie, że przyjdę? Wie, co go czeka?
- Nie, ale z pewnością się dowie.
       Nicole zacisnęła usta i kiwnęła głową. Wiedziała, że nie ma już odwrotu. Nie mogła złamać tej umowy, która zawiązała się w Grecji. Ma tylko jedno wyjście. Musi tam zejść i spróbować przeciwstawić się śmierci, która najwidoczniej postanowiła jej nie opuszczać. Choć tak często udawało jej się wyrwać z jej czarnych szponów, tym razem była pewna, że tego starcia nie wygra. Widziała Uriela. Wie, że jest aniołem wyższej rangi. Jest silniejszy i na pewno doskonale walczy. Zamknęła na chwilę oczy. Pogodziła się z losem. Od razu wiedziała, że zadanie przygotowane przez Zachariasza nie będzie łatwe. Nie żałowała jednak decyzji. Dean żył… I to było najważniejsze.
       Spojrzała na anioła.
– Myślę, że może ci się przydać – powiedział, wyciągając w jej stronę Miecz Lucyfera. Wzięła sztylet, starając się powstrzymać drżenie rąk.
- Każdy z aniołów go ma? – Kiwnął głową. – Świetnie – odparła, podchodząc do włazu.
- Daj znać, jak będzie już po wszystkim.
- Nie będzie cię tu?
- Nie chcę by wiedział, że to ja za tym stoję. – Nicole przekręciła oczami i prychnęła pod nosem, wkładając sztylet za pasek w spodniach. – Do zobaczenia – powiedział i zniknął.
- Zasrany dupek – syknęła, rozglądając się.
       Wzięła głęboki oddech i spojrzała na właz. Wyciągnęła rękę i delikatnie poruszyła nią. Otworzył się, przeraźliwie skrzypiąc. Ukucnęła i chwyciła za drabinkę. Zaczęła po niej schodzić pogrążając się w ciemności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz