wtorek, 18 września 2012

01 Nowa droga życia


Trzy lata wcześniej
       Jego śmiech… Połączony z niewyobrażalnym bólem. Wypływająca z każdego skrawka ciała krew. Krzyk, który z każdą minutą stawał się coraz słabszy, aż w końcu milkł. Kiedy wydawało się, że wszystko się kończy, że cierpienie minie, w głowie pojawiała się pustka. Po chwili jednak wszystko zaczynało się od nowa. Ciało zrastało się, aby na nowo odczuwać. Znów ten sam ból i myśli, i w kółko powtarzane pytanie oraz odpowiedź, która zawsze była taka sama.
- Przyłącz się. Nie chcesz zmiany?
- Pieprz się! – Mimo iż czas płyną, dzień zlewał się z dniem. W tym miejscu nie można było dojrzeć dnia, ani nocy. I tak przez sześćdziesiąt lat…

       Zachłysnęła się powietrzem, jak topielec, który ostatkiem sił wypłynął z czarnej wody. Zaczęła kaszleć. Starała się wyrównać oddech, który mimo jej woli przyspieszał. Otworzyła oczy. Brązowe tęczówki wbiły się w czarną szatę nieba. Dostrzegła wiszące nad nią gwiazdy. Poczuła suchość w ustach. Złapała się za gardło, które zabolało. Nie wiedziała gdzie jest, ani co się z nią dzieję. Co jakiś czas w głowie pojawiały się obrazy z miejsca, w którym była. Czy to możliwe, że wszystko się skończyło? Najwyraźniej tak. Ale jak? I dlaczego? Jej oddech zwalniał. Poczuła ulgę. Zamknęła oczy i starała się cieszyć świeżym, chłodnym powietrzem.
       Nagle usłyszała czyjeś głosy. Na początku nie były wyraźne. Po chwili jednak rozpoznała je. Raptownie usiadła. Zakręciło jej się w głowie. Położyła dłoń na wilgotnej trawie, aby nie stracić równowagi. Spojrzała na dwóch mężczyzn zmierzających w jej stronę. 
- Witaj wśród żywych – powiedział jeden ze śmiechem. Zwróciła ku niemu głowę, jednocześnie odgarniając z czoła kosmyki włosów, które opadły na jej twarz. Zmierzyła go wzrokiem od czarnych butów, dżinsowych spodni, po granatową koszulę z podwiniętymi rękawami, kończąc na zielonych tęczówkach i jasno brązowych, lekko rozwianych włosach. 
- Baltazar – rzuciła zachrypniętym głosem. 
- Nie łatwo było cię wyciągnąć – poinformował z uśmiechem. – Ale jak to mówią: dla chcącego nic trudnego, prawda? - Nie odpowiedziała. – Jesteś mi winny przysługę – powiedział, odwracając się do drugiego mężczyzny. 
- Dziękuję. Sam nie dałbym rady – odparł blondyn i przeniósł swoje niebieskie oczy na dziewczynę. Następnie podszedł do niej i pomógł jej wstać. Poczuła, że nogi ma jak z waty. Złapała się kurczowo jego białej koszuli. 
– Spokojnie. Nie za szybko. 
- Ile czasu minęło? – zapytała ignorując jego słowa. 
- Sześć miesięcy. 
- Sześć miesięcy? – zwróciła się do niego z niedowierzaniem. Utkwiła wzrok w jego spokojnych oczach oczekując odpowiedzi. 
- Nie mniej, nie więcej. 
- Byłam pewna, że minęło z sześćdziesiąt lat. 
- W piekle czas płynie inaczej – powiedział Baltazar. 
       Kiwnęła głową i puściła koszulę blondyna. Jej ciało powoli zaczynało wracać do normalnego stanu. 
- Więc, co teraz? – zapytała patrząc, to na jednego, to na drugiego. 
- To, że cię wyciągnęliśmy nie spodoba się tym dupkom na dole – skwitował z uśmiechem Baltazar. – Może być ciekawie. 
- Widzę, że jak zawsze masz dobry humor i wszystko cię bawi – odparła z sarkazmem. Mężczyzna przekręcił oczami. 
- Baltazar ma rację. Muszę zrobić jeszcze coś… 
- Co? 
- Nie spodoba ci się to, ale cóż… Siła wyższa – odpowiedział Baltazar i ponownie zaśmiał się. 
- Castiel, co musisz zrobić? – zwróciła się do blondyna, chwytając go za koszulę. Potrząsnęła nim lekko. 
- Muszę cię ukryć – powiedział po chwili ciszy, jak nastała. 
- Ukryć? Po co?
- Po pierwsze dla bezpieczeństwa. Po drugie będziesz miała coś do zrobienie później. Coś ważnego. To przeznaczenie, z którym nie da się walczyć – odpowiedział Castiel. 
- Przeznaczenie? – rzuciła ze śmiechem. – Pieprzę przeznaczenie Cass! Chcę wiedzieć, co się dzieje! 
- I za to ją uwielbiam – powiedział zadowolony Baltazar. 
- Tak musi być – odparł Castiel. 
- Nie uchronisz mnie przed niebezpieczeństwem. Nie po tym, co się wydarzyło w moim życiu. 
- Fakt… - Zaczął Baltazar, udając zamyślonego. – Nie prowadziłaś normalnego trybu życia, jak na kobietę w twoim wieku. – Dziewczyna spojrzała w jego stronę i zmrużyła oczy.
- Widzę, że szykuje się dłuższa rozmowa. Wybaczcie, ale mam swoje sprawy – powiedział mężczyzna i rozpłynął się w powietrzu.  
- Więc? 
- Tak musi być – powtórzył Castiel. 
- Co chcesz zrobić? 
- Najpierw to. 
       Położył swoją dłoń na jej klatce piersiowej. Poczuła przeraźliwy ból. Chciała zgiąć się w pół, aby jakoś sobie ulżyć, jednak Castiel z zadziwiającą siłą przetrzymał ją. Kiedy owy ból minął, otworzyła oczy. 
- Co to do cholery było?!
- Odcisnąłem ci na żebrach pieczęć enochiańską. Dzięki temu żaden anioł nie będzie mógł cię znaleźć. A teraz to. – Wyciągnął z kieszeni maleńki brązowy woreczek. 
- Woreczek złego uroku? 
- Nie tylko demony wiedzą, jak go zrobić. Będzie cię przed nimi chronił.  
- Wiem. Dawaj to – powiedziała nieco zdenerwowana. Włożyła zawiniątko do kieszeni w spodniach. – W dalszym ciągu nie wiem, po co to wszystko. – Castiel spojrzał na nią. 
- Po trzecie… 
- Po trzecie?
- Przepraszam Nicole – odparł zasmucony. 
       Nim zdążyła zareagować, anioł przyłożył jej dłoń do czoła. Po raz kolejny tej nocy, poczuła ból. O wiele mocniejszy od poprzedniego. Przeszył jej całe ciało, ale najbardziej skupił się na głowie. Jej krzyk rozdarł ciszę. Zrobiło jej się niedobrze. Każdy mięsień był napięty. Złapała się za głowę, a następnie upadła na ziemię. 

Teraz
       Dean Winchester podniósł wzrok znad stosu gazet, które przeglądał od ponad godziny. Spojrzał na młodszego brata, który wszedł do ciemnego pokoju. Mała lampka rzucała żółte światło na jego zmęczoną twarz. 
- Gdzie Bobby? – zapytał Sam, stawiając przed bratem brązową butelkę z piwem. 
- Przed chwilą wyszedł. Nie mówił gdzie- powiedział Dean, odkładając gazetę. 
- Znalazłeś coś?
- Praktycznie w każdym miejscu coś się dzieje. 
- Co robimy? 
- Poczekajmy aż wróci Bobby. 
       Sam usiadł na starej kanapie i w dalszym ciągu bacznie obserwował swojego brata. Dean po raz kolejny zerknął w stronę gazet, a następnie głośno westchnął. 
– Jesteśmy w czarnej dupie Sammy. 
- Sam, Dean. – Usłyszeli znany głos tuż przy wejściu do pokoju. Odwrócili się w jego stronę. Do pomieszczenia wszedł niewysoki mężczyzna w długim jasno brązowym płaszczu. Jego brązowe włosy były w lekkim nieładzie. Utkwił w braciach swoje niebieskie oczy. Z jego twarzy nie wiele można było wyczytać. 
- Castiel – powiedział Sam i zerwał się z miejsca. Po chwili to samo zrobił starszy z Winchesterów. – Coś się stało?
- Potrzebna mi wasza pomoc. Nie mamy wiele czasu. 
- Cass możesz przejść do rzeczy? – zwrócił się do niego Dean. 
- Musicie pomóc mi kogoś znaleźć – poinformował braci. 
- Chyba nie muszę ci przypominać, że jesteś aniołem i bez problemu namierzasz innych – odparł Dean, a Sam spojrzał na niego z niedowierzaniem. Przewrócił swoimi zielonymi oczami i pokręcił głową. 
- Tej osobie odcisnąłem na żebrach pieczęć enochiańską. Przez to nie mogę jej znaleźć – odpowiedział spokojnie. - Jest to bardzo ważne, bo nie tylko ja jej szukam. 
- Inni też? – zapytał się Sam. 
- Też. W sytuacji, w jakiej jesteśmy, ona może nam pomóc. 
- Ona?- zainteresował się Dean. 
- Mam jeszcze coś do zrobienia, więc liczę na waszą pomoc – ciągnął dalej anioł. 
- Jasne Cass – powiedział Sam. – Wiesz gdzie ją znajdziemy? 
- Wszystko macie tutaj – odparł i podał Deanowi małą, zgiętą karteczkę. – Powinna tam być. Nikomu nie mówcie, gdzie jedziecie i kogo szukacie. Musicie zabrać ją ze sobą. 
- Tutaj?
- Tak. Wtedy się spotkamy. – Zanim zdążyli się zorientować, Castiel zniknął. 
- Nienawidzę, kiedy tak robi – rzucił Dean i spojrzał na kartkę w swojej dłoni. Powoli otworzył ją, a następnie oboje spojrzeli w zapisane słowa. 
Nicole Watson, Jefferson City – Missouri.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz