Starszy mężczyzna we flanelowej koszuli wszedł do pokoju. Poprawił
czapkę z daszkiem, którą miał na głowie, przejechał dłonią po brązowej
lekko siwawej brodzie i spojrzał na pakujących się braci.
- Co wy robicie? – zapytał i utkwił w nich swoje brązowe oczy. Oboje wyprostowali się i spojrzeli na Bobby’ego.
- Musimy pilnie wyjechać – powiedział Dean.
- Coś się stało?
- Był tu Cass i… Sam wiesz – odpowiedział wymijająco Sam. Bobby uważnie przyjrzał się Winchesterom.
- Nie możecie nic zdradzić, tak? – zapytał mężczyzna, a bracia przez chwilę zmieszali się.
- To nie tak – zaczął Sam. – Cass zabronił mówić o szczegółach.
- Więc nie mów o szczegółach – powiedział Bobby. Sam i Dean wymienili spojrzenia. Młodszy kiwnął głową.
- Musimy kogoś znaleźć. Jest to ponoć bardzo ważne. Zresztą wszystkiego się dowiesz, jak ją przywieziemy – poinformował Dean.
- Tutaj? Do mojego domu? To nie jakiś cholerny hotel, dla pupilków tego waszego anioła – odparł lekko poirytowany Bobby.
- To kobieta – rzucił Dean z uśmiechem.
- Oczywiście panie Casanovo, to zmienia postać rzeczy – powiedział mężczyzna.
- Naprawdę? – wypalił starszy z braci.
-
Nie – skwitował poważnie Bobby.
Dean momentalnie przestał się
uśmiechać. Przez chwilę spoglądali na siebie. W końcu Bobby machnął
ręką.
– Załatwcie to szybko i wracajcie. Jest robota. – Dean kiwnął
głową, chwycił za torbę i minął go. Po chwili usłyszeli zamykające się
drzwi wejściowe. – Mam nadzieję, że kiedyś jakaś panienka skopie mu
tyłek.
- Niedługo będziemy z powrotem – powiedział Sam ze śmiechem i wyszedł z pokoju.
Jefferson City- Missouri
Nicole
podniosła głowę i spojrzała w swoje odbicie. Oparła się o umywalkę i
przybliżyła twarz do gładkiej powierzchni lustra. Jej czekoladowe oczy
bacznie ją obserwowały. Poprawiła makijaż. Westchnęła i odsunęła się.
Poprawiła związane, jasno brązowe włosy. Raz jeszcze spojrzała w stronę
lustra. Wzięła głęboki oddech i ruszyła w stronę drzwi.
Weszła do
zatłoczonego pomieszczenia. W powietrzu unosił się zapach dymu i
alkoholu. Większość klientów lokalu stanowili mężczyźni. Przecisnęła się
przez stoliki i podeszła do baru.
- Nicole – odezwała się
blondynka, wlepiając w nią swoje brązowe oczy. – Niezłe tłumy, co?-
Dziewczyna nachyliła się w stronę koleżanki, aby lepiej ją słyszeć.
- Jak na piątek – odpowiedziała szybko. - Nienawidzę piątków.
- Nie tylko ty – powiedziała Jodie i uśmiechnęła się.
- Gdzie Max?
- Na zapleczu. Jak tylko wróci, wracam do swojej roboty. Nie lubię stać za barem.
-
Lepsze to niż zachlani w trupa faceci – rzuciła Nicole. Odwróciła się i
spojrzała na klientów. Westchnęła. – Trzeba zrobić rundkę.
-
Zaraz do ciebie dołączę – powiedziała Jodie i podeszła do mężczyzny,
który stanął na końcu niedługiego baru. – Co podać?
Nicole zaczesała
niesforne kosmyki włosów, które opadły jej na policzki. Poprawiła
czerwony fartuch, który miała przywiązany w tali i ruszyła w tłum
klientów.
- Myślisz, że o tym barze mówił
tamten mężczyzna? – zapytał Sam, spoglądając na czarny budynek. Przez
okna widać było tłumy osób, które gromadziły się przy niewielkich
stolikach.
- Tak. Może teraz się uda.
- O ile dalej tu pracuje – rzucił Sam. Dean przekręcił oczami.
-
Wiesz, jak poprawić humor – odparł sarkastycznie, a następnie zaparkował
na wolnym miejscu. Zgasił silnik i wysiadł z auta. Spojrzał na swój
ukochany samochód, czarnego Chevroleta Impalę z 1967 roku. Przejechał
dłonią po drzwiach.
- Stary… Weź z nią ślub – powiedział rozbawiony zachowaniem brata, Sam. Dean zmrużył zielone oczy. – To tylko samochód.
-
Nie słuchaj go skarbie – odparł Dean.
Sam parsknął śmiechem i ruszył w
stronę drzwi. Minął się z wychodzącymi mężczyznami w czerwonych
czapkach. Po chwili obok niego zjawił się Dean. Otworzył drzwi i oboje
weszli do środka. Rozejrzeli się po pomieszczeniu. Dean puknął go w
ramię i podszedł do wolnego stolika. Usiedli naprzeciwko siebie. Zaraz
obok nich pojawiła się kelnerka.
- Co podać ? – zapytała,
spoglądając na notes, trzymany w ręku. Starszy z braci zmierzył ją
wzrokiem od góry do dołu, zatrzymując się dłużej na jej ciemniejszej
karnacji, biuście, czekoladowych oczach i jasno brązowych włosach.
Spojrzał na Sama, który pokręcił głową.
- Piwo poproszę i
twój numer telefonu – powiedział, opierając się o stolik. Dziewczyna
oderwała wzrok od notesu. Zerknęła to na jednego, to na drugiego.
- A dla twojego brata? – zapytała. Dean i Sam wymienili spojrzenia, a na ich twarzach pojawiło się zdziwienie.
- Skąd wiesz, że to mój brat? – wypalił młodszy. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego.
- Macie identyczne oczy. Nie każdy zauważa takie szczegóły – odpowiedziała. – Więc co dla ciebie?
- Piwo – wydusił z siebie Sam. Kelnerka kiwnęła głową i ruszyła w stronę baru.
- To było dobre –odezwał się po chwili ciszy Dean. – Jak jakieś medium czy co.
-
Daj spokój. Czysty przypadek – rzucił Sam i utkwił wzrok w plecach
dziewczyny. Po chwili na ich stolikach pojawiło się zamówione piwo.
–
Myślisz, że to któraś z nich?
- Trzeba będzie zapytać. Tak z innej beczki, ta kelnerka jest całkiem, całkiem…
-
Dean – syknął Sam. – Możesz zacząć myśleć mózgiem? - Jego brat spojrzał
na niego i wzruszył ramionami. Następnie złapał za kufel i wypił kilka
łyków zimnego piwa.
Kiedy ich naczynia były puste, oboje podnieśli się
ze swoich miejsc. Rozejrzeli się raz jeszcze po pomieszczeniu. Ku
niezadowoleniu Deana, nigdzie nie było widać kelnerki, która ich
obsługiwała. Sam puknął go w ramię i wskazał blondynkę, która właśnie
zmierzała w stronę baru. Dean kiwnął głową i jako pierwszy ruszył w
stronę kolejnej kelnerki w tym lokalu.
- Przepraszam – zaczął Dean. Dziewczyna natychmiast odwróciła się w jego stronę.
- Tak, w czym mogę pomóc – powiedziała i spojrzała na nich z uśmiechem.
- Szukamy kogoś – odezwał się młodszy. Blondynka kiwnęła głową czekając aż odezwie się ponownie. – Pracuje tu Nicole Watson?
- Tak, a coś się stało? – zapytała, unosząc brwi do góry.
-
Nie. Wszystko w porządku, chcemy z nią tylko porozmawiać – rzucił
szybko Dean. Dziewczyna wspięła się na palce i rozejrzała się po sali.
-
Tam jest.
Bracia podążyli wzorkiem w miejsce, które wskazała. Kiedy
Dean zobaczył osobę, którą pokazała im blondynka, na jego ustach pojawił
się szeroki uśmiech.
- Mówię ci stary to jest przeznaczenie –
rzucił cicho starszy, tak by tylko Sam mógł go usłyszeć, a następnie
ruszył w stronę kelnerki.
- Dziękuję –
powiedziała Nicole i odwróciła się. Podskoczyła, kiedy stanęła twarz w
twarz z Deanem. Zacisnęła zęby i zamknęła oczy. Następnie przyjrzała się
im uważniej.
- Musimy pogadać. To ważne - rzucił szybko
Dean.
Dziewczyna przez chwilę spoglądała to na jednego, to na drugiego. W
końcu kiwnęła głową i bez słowa ruszyła w stronę drzwi. Wyszła na
zewnątrz. Poczuła lekki wiatr na swojej twarzy. Zatrzymała się i
odwróciła w stronę braci.
- Więc? – odezwała się. Po raz
kolejny przyjrzała się im uważniej. Byli braćmi, ale tylko ich oczy były
na to dowodem. Jeden z nich był wysoki z dłuższymi brązowymi włosami.
Jego twarzy była nieco jaśniejsza i jakby spokojniejsza. Drugi nieco
niższy, wyglądający na starszego. Kolor włosów wpadał w odcień ciemnego
blondu. Na jego twarzy widniał szeroki uśmiech.
- Jestem Sam, a to jak zgadłaś jest mój brat Dean – powiedział szybko.
- Nicole – rzuciła od niechcenia. – Mogę wiedzieć, dlaczego przeszkadzacie mi w pracy?
- Jaka zadziorna – odparł Dean. Dziewczyna spojrzała na niego i pokręciła głową. – Mamy pewną sprawę.
- Która, jak widzę nie może poczekać?
-
To ważne – powiedział spokojnie Sam. Nicole skrzyżowała ręce na klatce
piersiowej. – Chodzi o to, że… Nie wiem, jak ci to powiedzieć.
- Najlepiej szybko – wtrąciła się lekko poirytowana. Nienawidziła owijania w bawełnę.
- Trochę to trwało zanim cię znaleźliśmy. Przysłał nas Castiel – poinformował ją Dean.
- Kto?
- Castiel – powtórzył starszy. Nicole uniosła brwi do góry.
-
Nie znam żadnego Castiela – odparła przyglądając się im. Choć z drugiej
strony miała wrażenie, że już gdzieś to imię słyszała. Nie mogła sobie
tylko przypomnieć gdzie i kto je nosił. Zagryzła wargę.
- No, to utrudnia sprawę – odezwał się po chwili ciszy Sam. – Na pewno go nie znasz?
- Nie – odpowiedziała szybko. – Czy ten cały Castiel was nasłał? Czego on ode mnie chce?
- Chce byś pojechała z nami – powiedział powoli Dean. Nicole zrobiła wielkie oczy, a następnie roześmiała się.
-
Macie mnie za idiotkę? – Bracia wymienili spojrzenia. Dziewczyna
zaśmiała się po raz kolejny. – Słuchajcie nie jestem kretynką i nigdzie z
wami nie pojadę. Musiałabym być nienormalna.
- Ale… - Zaczął Sam.
- Nie znam was. Skąd niby mam wiedzieć, że nie zmyślacie z tym całym, jak mu tam...
- Castiel – wtrącił się Dean.
-
Nie ważne. Znajdzie sobie inną naiwną dziewczynę, która kupi te wasze
bajeczki. A teraz żegnam – rzuciła rozdrażniona i odwróciła się.
-Poczekaj. –Dean złapał ją za rękę. Nicole spojrzała na niego wściekłym wzorkiem i wyrwała dłoń z jego dłoni.
-
Posłuchaj – odparła i podeszła do niego. Wspięła się na palce, aby choć
trochę dorównać mu wzrostem. – Zostawcie mnie w spokoju, albo nie ręczę
za siebie. – Mówiąc to pukała go palcem w klatkę piersiową. Następnie
odwróciła się i zanim którykolwiek z nich zareagował, wróciła do
lokalu.
- Nieźle poszło- odparł Dean. – Mamy dar przekonywania ludzi.
-
Schrzaniliśmy sprawę – stwierdził Sam i poszedł do samochodu. Dean
spojrzał w stronę drzwi, w których przed chwilą znikła Nicole. Pokręcił
głową i ruszył za bratem.
Wyszła z łazienki i
rzuciła się na łóżko. Zakryła twarz rękami i zamknęła oczy. Była
zmęczona, ale mimo to jej mózg pracował na pełnych obrotach. W głowie
pojawiało się ciągle to samo imię. Castiel. Skąd je znała? Gdzie je
słyszała? Kto się tak nazywał? Starając się przypomnieć, choć jakiś
szczegół, poczuła ból w okolicy skroni. Przeklęła cicho pod nosem i
podciągnęła się wyżej. Położyła głowę na białej poduszce. Przykryła się
kołdrą i wlepiła brązowe oczy w sufit. Następnie wzięła głęboki oddech i
odwróciła się na bok. Chciała zasnąć, ale to przeklęte imię nie dawało
jej spokoju. Castiel… Kim ty do cholery jesteś?
Siedziała
przy stole i przeglądała gazetę. Co i rusz sięgała po niebieski kubek,
aby wypić kolejny łyk kawy. Oderwała wzrok od czasopisma i spojrzała w
stronę okna. Przez chwilę wpatrywała się w szare chmury, które zawisły
nad Jefferson City.
Nagle usłyszała dzwonek. Wzięła głęboki oddech,
odstawiła kubek i ruszyła w stronę drzwi. Niewiele myśląc otworzyła je.
Zrobiła zdziwioną minę. Przyjrzała się przybyszom i pokręciła głową.
- Czego chcecie? – warknęła, spoglądając na Winchesterów, stojących w progu.
- Też się stęskniłem – powiedział Dean i uśmiechnął się szeroko.
- Co wy tu robicie i jak mnie do cholery znaleźliście?- zapytała poirytowana.
- Śledziliśmy cię- odpowiedział przepraszającym tonem Sam.- Chcemy porozmawiać.
- Znowu? – jęknęła i przeniosła wzrok na zegarek, który wskazywał czwartą. – Za chwilę muszę być w pracy.
-
To nie potrwa długo- powiedział Sam. Nicole bacznie go obserwowała. Nie
wiedzieć, czemu poczuła, że może mu choć odrobinę zaufać. Przez chwilę
między nimi zapanowała cisza.
- Dobra wejdźcie – rzuciła, odsuwając się. Bracia weszli do środka. – Więc?
- Wiem, że nam nie ufasz – zaczął Sam.
- Amerykę odkryłeś – wtrąciła Nicole. Dean zachichotał.- Kim naprawdę jesteście?
-
Wczoraj mówiliśmy prawdę. Jestem Sam Winchester, a to mój brat Dean –
powiedział młodszy. Nicole ściągnęła brwi i zagryzła wargę. To nazwisko…
Znów miała wrażenie, że skądś je zna, że gdzieś już je słyszała.
- Winchester? – zapytała, aby mieć pewność, że usłyszała je dobrze.
- Tak – potwierdził Dean.
- Nie ważne – rzuciła szybko. – Więc znów będziecie się upierać, że mam z wami gdzieś iść?
- To ważne byś z nami poszła. Nie tylko my cię szukamy – wyjaśnił Sam.
- Kto mnie jeszcze szuka?
-
Nie mamy pewności, ale może ci grozić niebezpieczeństwo – poinformował
ją Dean. Dziewczyna zrobiła wielkie oczy, a następnie zaśmiała się.
- Dobre sobie. Jestem tylko kelnerką, więc co mogą ode mnie chcieć ci „inni”?
- Tego nie wiemy – powiedział zgodnie z prawdą Sam. – Ale to ważne być poszła z nami.
- Słuchajcie fajnie się gada, ale ja naprawdę muszę iść do pracy.
- Ale – zaczął Dean.
-
Musieliście mnie z kimś pomylić – rzuciła i chwyciła za torebkę. Dean
westchnął i przekręcił oczami. Zerknął w kierunku brata. – Nic mi nie
grozi. Jestem tego pewna.
- Jesteś uparta – skwitował Dean. – Ale spokojnie. Mamy cię na oku.
- Zostawcie mnie w spokoju – powiedziała i wskazała im drzwi. Niechętnie ruszyli w ich stronę, a następnie otworzyli je.
-
I tak będziemy cię pilnować – rzucił na odchodnym Dean i zamknął za
sobą drzwi.
Nicole wzięła głęboki oddech. Podeszła do stolika i dopiła
kawę. Ci dwaj byli dla niej wielką zagadką. Przestała rozumieć cokolwiek
z tej wymiany zdań, która miała miejsce przed chwilą. Potrząsnęła
głową, chcąc przestać o tym myśleć.
Wyszła z
mieszkania na zielonkawą klatkę schodową. Zamknęła drzwi. Wrzuciła
klucze do torebki i zeszła schodami na dół. Kiedy znalazła się na
zewnątrz, poczuła chłodny powiew wiatru. Okryła się szczelniej kurtką i
ruszyła szarym chodnikiem. Wsłuchiwała się w równy rytm swoich kroków,
które dzięki obcasom były nieco głośniejsze.
Po jakiś dziesięciu
minutach zatrzymała się. Poprawiła torebkę, która zjechała jej do
łokcia. Nagle poczuła, że ktoś ją obserwuje. Podniosła głowę i zerknęła
na drugą stronę ulicy. Ludzie zmierzali w różne strony, ale oni stali
naprzeciwko i wpatrywali się w nią. Było ich trzech. Wszyscy ubrani w
czarne garnitury. Jeden z nich uśmiechnął się złośliwie i ruszył w jej
stronę. Pozostali poszli w jego ślady. Nicole rozejrzała się. Przez
chwilę miała wrażenie, że tylko ona ich widzi.
Kiedy o mało co
rozpędzony samochód nie wjechał w jednego z nich, odwróciła się i
puściła się pędem przez ciasną uliczkę. Miała nadzieję, że szybko dotrze
do baru. Chciała znaleźć się, jak najdalej od nich. Jej oddech
przyspieszył. Wytężyła słuch, aby sprawdzić czy biegną za nią.
Zatrzymała się. Lekko zdyszana, odwróciła się. Zobaczyła pustą uliczkę.
Nie wiedziała, co się dzieje. W głowie pojawiły się słowa Deana: może
ci grozić niebezpieczeństwo. Wzięła kolejny głęboki oddech i odwróciła
się ponownie. Zrobiła wielkie oczy. Serce o mało, co nie wyskoczyło z
jej piersi. Stanęła naprzeciwko owej trójki, przed którą uciekała.
-
Niespodzianka- powiedział jeden zachrypniętym głosem. Zobaczyła jego
oczy. Były czarne, jak węgiel. Odskoczyła, nie utrzymała równowagi i
przewróciła się.
– Bierzcie ją.
- Zostawcie mnie!
Kiedy do
niej podeszli, zaczęła się szarpać. Jej krzyki roznosiły się po uliczce,
ale nikły gdzieś wśród innych odgłosów miasta. Chwycili ją mocno pod
ramiona. Nie miała na tyle siły by się wyrwać. Nie umiała walczyć,
jednak nie chciała się poddać. Nadepnęła jednemu na stopę. Przez to
poluzował uścisk. Zamachnęła się i uderzyła go w twarz. Mężczyzna lekko
się zachwiał, a następnie zaśmiał się. Spojrzała na drugiego i z całej
siły kopnęła go w brzuch. Zgiął się w pół, a następnie wyprostował się z
powrotem. Ich oczy, podobnie jak u pierwszego, zrobiły się czarne.
– Co
jest do cholery? – powiedziała sama do siebie.
- No,
maleńka… Koniec zabawy – odparł jeden i wskazał na dziewczynę.
Odwróciła
się i już chciała biec, kiedy ktoś powalił ją na ziemię. Poczuła w
łokciu przeszywający ból. Jeden z nich złapał jej dłonie.
– Nie będzie
bolało, o ile zaczniesz współpracować.
- Pieprz się – syknęła
przez zaciśnięte zęby. Mężczyzna zacmokał.
Nagle usłyszała czyjeś
kroki. Zorientowała się, że napastnicy zainteresowali się czymś innym.
- Nicole! – Poznała ich głosy. Wzięła głęboki oddech.
-
Dean! Sam! – Poczuła, że jeden z nich puszcza jej dłonie. Przeturlała
się na plecy, a następnie przysunęła bliżej ściany budynku. Oparła się o
nią i spojrzała na wbiegających do uliczki braci.
Zaczęła się bijatyka.
Dean złapał jednego z napastników i wbił mu srebrny, powykrzywiany
sztylet w klatkę piersiową. Mężczyzna krzyknął, dostał lekkich drgawek,
przewrócił oczami i upadł na ziemię.
- Dean! – zawołał Sam,
który walczył z pozostałą dwójką. Zjawił się zaraz obok niego i ponownie
wbił w jednego z nich sztylet. Mężczyzna upadł na ziemię.
- Zostałeś sam – powiedział Dean. Bracia zbliżyli się do ostatniego, który pozostał.
-
Innym razem chłopcy – odpowiedział zachrypniętym głosem. Poderwał głowę
do góry. Rozległ się jego krzyk. Nicole zrobiła wielkie oczy, kiedy z
jego ust wydobył się czarny dym, który po chwili zniknął z jej pola
widzenia. Ciało mężczyzny upadło na ziemię. Dziewczyna przyjrzała się
mu. W porównaniu do pozostałej dwójki, oddychał.
Złapała się za głowę,
starając się zanalizować wszystko to, co widziała. Otworzyła oczy i
spojrzała na braci, którzy podeszli do niej. Dean kucnął.
-Nic ci nie jest? – zapytał.
- Nie.– Pomógł jej wstać. Poczuła, że nogi ma jak z waty. Przytrzymał ją. – Co to było? Czy to byli ci „inni”?
- Można tak powiedzieć – odpowiedział Sam. – Za rogiem jest nasz samochód.
- Można tak powiedzieć? Kim oni byli?
- Demony – rzucił Dean i zaczął się rozglądać.
- Demony?
- Teraz nam wierzysz? – zapytał Sam. Dziewczyna wlepiła w niego swoje brązowe oczy. Jej oddech powoli zwalniał.
- Wierzę – powiedziała cicho.
-
Chodźmy do samochodu. Zawieziemy cię w bezpieczne miejsce – powiedział
Dean, a następnie oboje ruszyli za Samem. Jednak w połowie drogi, Nicole
zatrzymała się.
- Poczekajcie.
- Co się stało? – zwrócił się do niej Sam.
- Muszę zadzwonić do pracy. Wrócić do domu. Zabrać kilka rzeczy.
-
Nie ma sprawy – powiedział młodszy.
Kiwnęła głową i już zamierzała
pójść dalej, kiedy poczuła ból głowy. Dotknęła dłonią skroni i cicho
syknęła.
- Co się dzieje?- zapytał zaniepokojony Dean.
Nicole
nie odezwała się. Jej mózg wrzucił szybsze obroty. Przed oczami stanął
jej uśmiechnięty, lekko zarośnięty mężczyzna. Coś do niej mówił, ale nie
rozumiała co. Wyłapała tylko dwa słowa. Kiedy ból minął, obraz
zniknął.
- Nicole? – Ocknęła się. Zobaczyła, że bracia pochylają się w jej stronę. Dean w dalszym ciągu podtrzymywał ją.
- John Winchester – wyszeptała cicho.
- Co powiedziałaś?
-
John Winchester – powtórzyła głośniej. Bracia wymienili spojrzenia. –
Nie wiem kto to, ale znam go. Muszę go znać. To ktoś spokrewniony z
wami? – zapytała i podniosła głowę. Spojrzała na nich. Ich twarze pełne
były zaskoczenia, smutku, niepewności.
- To nasz ojciec – odpowiedział Sam.
- Nie wiem czemu, ale chyba powinnam z nim porozmawiać.
- To niemożliwe – powiedział Dean. – On nie żyje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz