wtorek, 18 września 2012

02 Bracia

       Starszy mężczyzna we flanelowej koszuli wszedł do pokoju. Poprawił czapkę z daszkiem, którą miał na głowie, przejechał dłonią po brązowej lekko siwawej brodzie i spojrzał na pakujących się braci. 
- Co wy robicie? – zapytał i utkwił w nich swoje brązowe oczy. Oboje wyprostowali się i spojrzeli na Bobby’ego.
- Musimy pilnie wyjechać – powiedział Dean. 
- Coś się stało? 
- Był tu Cass i… Sam wiesz – odpowiedział wymijająco Sam. Bobby uważnie przyjrzał się Winchesterom. 
- Nie możecie nic zdradzić, tak? – zapytał mężczyzna, a bracia przez chwilę zmieszali się.
- To nie tak – zaczął Sam. – Cass zabronił mówić o szczegółach. 
- Więc nie mów o szczegółach – powiedział Bobby. Sam i Dean wymienili spojrzenia. Młodszy kiwnął głową. 
- Musimy kogoś znaleźć. Jest to ponoć bardzo ważne. Zresztą wszystkiego się dowiesz, jak ją przywieziemy – poinformował Dean. 
- Tutaj? Do mojego domu? To nie jakiś cholerny hotel, dla pupilków tego waszego anioła – odparł lekko poirytowany Bobby. 
- To kobieta – rzucił Dean z uśmiechem. 
- Oczywiście panie Casanovo, to zmienia postać rzeczy – powiedział mężczyzna. 
- Naprawdę? – wypalił starszy z braci. 
- Nie – skwitował poważnie Bobby. 
       Dean momentalnie przestał się uśmiechać. Przez chwilę spoglądali na siebie. W końcu Bobby machnął ręką. 
– Załatwcie to szybko i wracajcie. Jest robota. – Dean kiwnął głową, chwycił za torbę i minął go. Po chwili usłyszeli zamykające się drzwi wejściowe. – Mam nadzieję, że kiedyś jakaś panienka skopie mu tyłek. 
- Niedługo będziemy z powrotem – powiedział Sam ze śmiechem i wyszedł z pokoju. 

Jefferson City- Missouri
        Nicole podniosła głowę i spojrzała w swoje odbicie. Oparła się o umywalkę i przybliżyła twarz do gładkiej powierzchni lustra. Jej czekoladowe oczy bacznie ją obserwowały. Poprawiła makijaż. Westchnęła i odsunęła się. Poprawiła związane, jasno brązowe włosy. Raz jeszcze spojrzała w stronę lustra. Wzięła głęboki oddech i ruszyła w stronę drzwi. 
        Weszła do zatłoczonego pomieszczenia. W powietrzu unosił się zapach dymu i alkoholu. Większość klientów lokalu stanowili mężczyźni. Przecisnęła się przez stoliki i podeszła do baru. 
- Nicole – odezwała się blondynka, wlepiając w nią swoje brązowe oczy. – Niezłe tłumy, co?- Dziewczyna nachyliła się w stronę koleżanki, aby lepiej ją słyszeć. 
- Jak na piątek – odpowiedziała szybko. - Nienawidzę piątków. 
- Nie tylko ty – powiedziała Jodie i uśmiechnęła się. 
- Gdzie Max? 
- Na zapleczu. Jak tylko wróci, wracam do swojej roboty. Nie lubię stać za barem. 
- Lepsze to niż zachlani w trupa faceci – rzuciła Nicole. Odwróciła się i spojrzała na klientów. Westchnęła. – Trzeba zrobić rundkę. 
- Zaraz do ciebie dołączę – powiedziała Jodie i podeszła do mężczyzny, który stanął na końcu niedługiego baru. – Co podać? 
        Nicole zaczesała niesforne kosmyki włosów, które opadły jej na policzki. Poprawiła czerwony fartuch, który miała przywiązany w tali i ruszyła w tłum klientów. 

        - Myślisz, że o tym barze mówił tamten mężczyzna? – zapytał Sam, spoglądając na czarny budynek. Przez okna widać było tłumy osób, które gromadziły się przy niewielkich stolikach. 
- Tak. Może teraz się uda. 
- O ile dalej tu pracuje – rzucił Sam. Dean przekręcił oczami.
- Wiesz, jak poprawić humor – odparł sarkastycznie, a następnie zaparkował na wolnym miejscu. Zgasił silnik i wysiadł z auta. Spojrzał na swój ukochany samochód, czarnego Chevroleta Impalę z 1967 roku. Przejechał dłonią po drzwiach. 
- Stary… Weź z nią ślub – powiedział rozbawiony zachowaniem brata, Sam. Dean zmrużył zielone oczy. – To tylko samochód. 
- Nie słuchaj go skarbie – odparł Dean. 
       Sam parsknął śmiechem i ruszył w stronę drzwi. Minął się z wychodzącymi mężczyznami w czerwonych czapkach. Po chwili obok niego zjawił się Dean. Otworzył drzwi i oboje weszli do środka. Rozejrzeli się po pomieszczeniu. Dean puknął go w ramię i podszedł do wolnego stolika. Usiedli naprzeciwko siebie. Zaraz obok nich pojawiła się kelnerka. 
- Co podać ? – zapytała, spoglądając na notes, trzymany w ręku. Starszy z braci zmierzył ją wzrokiem od góry do dołu, zatrzymując się dłużej na jej ciemniejszej karnacji, biuście, czekoladowych oczach i jasno brązowych włosach. Spojrzał na Sama, który pokręcił głową. 
- Piwo poproszę i twój numer telefonu – powiedział, opierając się o stolik. Dziewczyna oderwała wzrok od notesu. Zerknęła to na jednego, to na drugiego. 
- A dla twojego brata? – zapytała. Dean i Sam wymienili spojrzenia, a na ich twarzach pojawiło się zdziwienie. 
- Skąd wiesz, że to mój brat? – wypalił młodszy. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego.
- Macie identyczne oczy. Nie każdy zauważa takie szczegóły – odpowiedziała. – Więc co dla ciebie?
- Piwo – wydusił z siebie Sam. Kelnerka kiwnęła głową i ruszyła w stronę baru. 
- To było dobre –odezwał się po chwili ciszy Dean. – Jak jakieś medium czy co.
- Daj spokój. Czysty przypadek – rzucił Sam i utkwił wzrok w plecach dziewczyny. Po chwili na ich stolikach pojawiło się zamówione piwo. 
– Myślisz, że to któraś z nich? 
- Trzeba będzie zapytać. Tak z innej beczki, ta kelnerka jest całkiem, całkiem…
- Dean – syknął Sam. – Możesz zacząć myśleć mózgiem? - Jego brat spojrzał na niego i wzruszył ramionami. Następnie złapał za kufel i wypił kilka łyków zimnego piwa. 
        Kiedy ich naczynia były puste, oboje podnieśli się ze swoich miejsc. Rozejrzeli się raz jeszcze po pomieszczeniu. Ku niezadowoleniu Deana, nigdzie nie było widać kelnerki, która ich obsługiwała. Sam puknął go w ramię i wskazał blondynkę, która właśnie zmierzała w stronę baru. Dean kiwnął głową i jako pierwszy ruszył w stronę kolejnej kelnerki w tym lokalu. 
- Przepraszam – zaczął Dean. Dziewczyna natychmiast odwróciła się w jego stronę.
- Tak, w czym mogę pomóc – powiedziała i spojrzała na nich z uśmiechem. 
- Szukamy kogoś – odezwał się młodszy. Blondynka kiwnęła głową czekając aż odezwie się ponownie. – Pracuje tu Nicole Watson? 
- Tak, a coś się stało? – zapytała, unosząc brwi do góry. 
- Nie. Wszystko w porządku, chcemy z nią tylko porozmawiać – rzucił szybko Dean. Dziewczyna wspięła się na palce i rozejrzała się po sali. 
- Tam jest. 
       Bracia podążyli wzorkiem w miejsce, które wskazała. Kiedy Dean zobaczył osobę, którą pokazała im blondynka, na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech. 
- Mówię ci stary to jest przeznaczenie – rzucił cicho starszy, tak by tylko Sam mógł go usłyszeć, a następnie ruszył w stronę kelnerki. 

       - Dziękuję – powiedziała Nicole i odwróciła się. Podskoczyła, kiedy stanęła twarz w twarz z Deanem. Zacisnęła zęby i zamknęła oczy. Następnie przyjrzała się im uważniej. 
- Musimy pogadać. To ważne - rzucił szybko Dean. 
        Dziewczyna przez chwilę spoglądała to na jednego, to na drugiego. W końcu kiwnęła głową i bez słowa ruszyła w stronę drzwi. Wyszła na zewnątrz. Poczuła lekki wiatr na swojej twarzy. Zatrzymała się i odwróciła w stronę braci. 
- Więc? – odezwała się. Po raz kolejny przyjrzała się im uważniej. Byli braćmi, ale tylko ich oczy były na to dowodem. Jeden z nich był wysoki z dłuższymi brązowymi włosami. Jego twarzy była nieco jaśniejsza i jakby spokojniejsza. Drugi nieco niższy, wyglądający na starszego. Kolor włosów wpadał w odcień ciemnego blondu. Na jego twarzy widniał szeroki uśmiech. 
- Jestem Sam, a to jak zgadłaś jest mój brat Dean – powiedział szybko. 
- Nicole – rzuciła od niechcenia. – Mogę wiedzieć, dlaczego przeszkadzacie mi w pracy? 
- Jaka zadziorna – odparł Dean. Dziewczyna spojrzała na niego i pokręciła głową. – Mamy pewną sprawę. 
- Która, jak widzę nie może poczekać? 
- To ważne – powiedział spokojnie Sam. Nicole skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. – Chodzi o to, że… Nie wiem, jak ci to powiedzieć.
- Najlepiej szybko – wtrąciła się lekko poirytowana. Nienawidziła owijania w bawełnę. 
- Trochę to trwało zanim cię znaleźliśmy. Przysłał nas Castiel – poinformował ją Dean.
- Kto?
- Castiel – powtórzył starszy. Nicole uniosła brwi do góry. 
- Nie znam żadnego Castiela – odparła przyglądając się im. Choć z drugiej strony miała wrażenie, że już gdzieś to imię słyszała. Nie mogła sobie tylko przypomnieć gdzie i kto je nosił. Zagryzła wargę.
- No, to utrudnia sprawę – odezwał się po chwili ciszy Sam. – Na pewno go nie znasz? 
- Nie – odpowiedziała szybko. – Czy ten cały Castiel was nasłał? Czego on ode mnie chce? 
- Chce byś pojechała z nami – powiedział powoli Dean. Nicole zrobiła wielkie oczy, a następnie roześmiała się. 
- Macie mnie za idiotkę? – Bracia wymienili spojrzenia. Dziewczyna zaśmiała się po raz kolejny. – Słuchajcie nie jestem kretynką i nigdzie z wami nie pojadę. Musiałabym być nienormalna. 
- Ale… - Zaczął Sam.
- Nie znam was. Skąd niby mam wiedzieć, że nie zmyślacie z tym całym, jak mu tam...
- Castiel – wtrącił się Dean.
- Nie ważne. Znajdzie sobie inną naiwną dziewczynę, która kupi te wasze bajeczki. A teraz żegnam – rzuciła rozdrażniona i odwróciła się. 
-Poczekaj. –Dean złapał ją za rękę. Nicole spojrzała na niego wściekłym wzorkiem i wyrwała dłoń z jego dłoni. 
- Posłuchaj – odparła i podeszła do niego. Wspięła się na palce, aby choć trochę dorównać mu wzrostem. – Zostawcie mnie w spokoju, albo nie ręczę za siebie. – Mówiąc to pukała go palcem w klatkę piersiową. Następnie odwróciła się i zanim którykolwiek z nich zareagował, wróciła do lokalu. 
- Nieźle poszło- odparł Dean. – Mamy dar przekonywania ludzi. 
- Schrzaniliśmy sprawę – stwierdził Sam i poszedł do samochodu. Dean spojrzał w stronę drzwi, w których przed chwilą znikła Nicole. Pokręcił głową i ruszył za bratem. 

       Wyszła z łazienki i rzuciła się na łóżko. Zakryła twarz rękami i zamknęła oczy. Była zmęczona, ale mimo to jej mózg pracował na pełnych obrotach. W głowie pojawiało się ciągle to samo imię. Castiel. Skąd je znała? Gdzie je słyszała? Kto się tak nazywał? Starając się przypomnieć, choć jakiś szczegół, poczuła ból w okolicy skroni. Przeklęła cicho pod nosem i podciągnęła się wyżej. Położyła głowę na białej poduszce. Przykryła się kołdrą i wlepiła brązowe oczy w sufit. Następnie wzięła głęboki oddech i odwróciła się na bok. Chciała zasnąć, ale to przeklęte imię nie dawało jej spokoju. Castiel… Kim ty do cholery jesteś? 

       Siedziała przy stole i przeglądała gazetę. Co i rusz sięgała po niebieski kubek, aby wypić kolejny łyk kawy. Oderwała wzrok od czasopisma i spojrzała w stronę okna. Przez chwilę wpatrywała się w szare chmury, które zawisły nad Jefferson City. 
       Nagle usłyszała dzwonek. Wzięła głęboki oddech, odstawiła kubek i ruszyła w stronę drzwi. Niewiele myśląc otworzyła je. Zrobiła zdziwioną minę. Przyjrzała się przybyszom i pokręciła głową. 
- Czego chcecie? – warknęła, spoglądając na Winchesterów, stojących w progu.
- Też się stęskniłem – powiedział Dean i uśmiechnął się szeroko. 
- Co wy tu robicie i jak mnie do cholery znaleźliście?- zapytała poirytowana. 
- Śledziliśmy cię- odpowiedział przepraszającym tonem Sam.- Chcemy porozmawiać. 
- Znowu? – jęknęła i przeniosła wzrok na zegarek, który wskazywał czwartą. – Za chwilę muszę być w pracy. 
- To nie potrwa długo- powiedział Sam. Nicole bacznie go obserwowała. Nie wiedzieć, czemu poczuła, że może mu choć odrobinę zaufać. Przez chwilę między nimi zapanowała cisza. 
- Dobra wejdźcie – rzuciła, odsuwając się. Bracia weszli do środka. – Więc?
- Wiem, że nam nie ufasz – zaczął Sam. 
- Amerykę odkryłeś – wtrąciła Nicole. Dean zachichotał.- Kim naprawdę jesteście? 
- Wczoraj mówiliśmy prawdę. Jestem Sam Winchester, a to mój brat Dean – powiedział młodszy. Nicole ściągnęła brwi i zagryzła wargę. To nazwisko… Znów miała wrażenie, że skądś je zna, że gdzieś już je słyszała. 
- Winchester? – zapytała, aby mieć pewność, że usłyszała je dobrze. 
- Tak – potwierdził Dean. 
- Nie ważne – rzuciła szybko. – Więc znów będziecie się upierać, że mam z wami gdzieś iść?
- To ważne byś z nami poszła. Nie tylko my cię szukamy – wyjaśnił Sam.
- Kto mnie jeszcze szuka?
- Nie mamy pewności, ale może ci grozić niebezpieczeństwo – poinformował ją Dean. Dziewczyna zrobiła wielkie oczy, a następnie zaśmiała się.
- Dobre sobie. Jestem tylko kelnerką, więc co mogą ode mnie chcieć ci „inni”? 
- Tego nie wiemy – powiedział zgodnie z prawdą Sam. – Ale to ważne być poszła z nami.
- Słuchajcie fajnie się gada, ale ja naprawdę muszę iść do pracy. 
- Ale – zaczął Dean. 
- Musieliście mnie z kimś pomylić – rzuciła i chwyciła za torebkę. Dean westchnął i przekręcił oczami. Zerknął w kierunku brata. – Nic mi nie grozi. Jestem tego pewna. 
- Jesteś uparta – skwitował Dean. – Ale spokojnie. Mamy cię na oku.
- Zostawcie mnie w spokoju – powiedziała i wskazała im drzwi. Niechętnie ruszyli w ich stronę, a następnie otworzyli je. 
- I tak będziemy cię pilnować – rzucił na odchodnym Dean i zamknął za sobą drzwi. 
       Nicole wzięła głęboki oddech. Podeszła do stolika i dopiła kawę. Ci dwaj byli dla niej wielką zagadką. Przestała rozumieć cokolwiek z tej wymiany zdań, która miała miejsce przed chwilą. Potrząsnęła głową, chcąc przestać o tym myśleć. 

       Wyszła z mieszkania na zielonkawą klatkę schodową. Zamknęła drzwi. Wrzuciła klucze do torebki i zeszła schodami na dół. Kiedy znalazła się na zewnątrz, poczuła chłodny powiew wiatru. Okryła się szczelniej kurtką i ruszyła szarym chodnikiem. Wsłuchiwała się w równy rytm swoich kroków, które dzięki obcasom były nieco głośniejsze. 
       Po jakiś dziesięciu minutach zatrzymała się. Poprawiła torebkę, która zjechała jej do łokcia. Nagle poczuła, że ktoś ją obserwuje. Podniosła głowę i zerknęła na drugą stronę ulicy. Ludzie zmierzali w różne strony, ale oni stali naprzeciwko i wpatrywali się w nią. Było ich trzech. Wszyscy ubrani w czarne garnitury. Jeden z nich uśmiechnął się złośliwie i ruszył w jej stronę. Pozostali poszli w jego ślady. Nicole rozejrzała się. Przez chwilę miała wrażenie, że tylko ona ich widzi. 
        Kiedy o mało co rozpędzony samochód nie wjechał w jednego z nich, odwróciła się i puściła się pędem przez ciasną uliczkę. Miała nadzieję, że szybko dotrze do baru. Chciała znaleźć się, jak najdalej od nich. Jej oddech przyspieszył. Wytężyła słuch, aby sprawdzić czy biegną za nią. 
        Zatrzymała się. Lekko zdyszana, odwróciła się. Zobaczyła pustą uliczkę. Nie wiedziała, co się dzieje. W głowie pojawiły się słowa Deana: może ci grozić niebezpieczeństwo. Wzięła kolejny głęboki oddech i odwróciła się ponownie. Zrobiła wielkie oczy. Serce o mało, co nie wyskoczyło z jej piersi. Stanęła naprzeciwko owej trójki, przed którą uciekała. 
- Niespodzianka- powiedział jeden zachrypniętym głosem. Zobaczyła jego oczy. Były czarne, jak węgiel.  Odskoczyła, nie utrzymała równowagi i przewróciła się. 
– Bierzcie ją. 
- Zostawcie mnie! 
       Kiedy do niej podeszli, zaczęła się szarpać. Jej krzyki roznosiły się po uliczce, ale nikły gdzieś wśród innych odgłosów miasta. Chwycili ją mocno pod ramiona. Nie miała na tyle siły by się wyrwać. Nie umiała walczyć, jednak nie chciała się poddać. Nadepnęła jednemu na stopę. Przez to poluzował uścisk. Zamachnęła się i uderzyła go w twarz. Mężczyzna lekko się zachwiał, a następnie zaśmiał się. Spojrzała na drugiego i z całej siły kopnęła go w brzuch. Zgiął się w pół, a następnie wyprostował się z powrotem. Ich oczy, podobnie jak u pierwszego, zrobiły się czarne. 
– Co jest do cholery? – powiedziała sama do siebie. 
- No, maleńka… Koniec zabawy – odparł jeden i wskazał na dziewczynę. 
       Odwróciła się i już chciała biec, kiedy ktoś powalił ją na ziemię. Poczuła w łokciu przeszywający ból. Jeden z nich złapał jej dłonie. 
– Nie będzie bolało, o ile zaczniesz współpracować. 
- Pieprz się – syknęła przez zaciśnięte zęby. Mężczyzna zacmokał. 
       Nagle usłyszała czyjeś kroki. Zorientowała się, że napastnicy zainteresowali się czymś innym. 
- Nicole! – Poznała ich głosy. Wzięła głęboki oddech. 
- Dean! Sam! – Poczuła, że jeden z nich puszcza jej dłonie. Przeturlała się na plecy, a następnie przysunęła bliżej ściany budynku. Oparła się o nią i spojrzała na wbiegających do uliczki braci. 
       Zaczęła się bijatyka. Dean złapał jednego z napastników i wbił mu srebrny, powykrzywiany sztylet w klatkę piersiową. Mężczyzna krzyknął, dostał lekkich drgawek, przewrócił oczami i upadł na ziemię. 
- Dean! – zawołał Sam, który walczył z pozostałą dwójką. Zjawił się zaraz obok niego i ponownie wbił w jednego z nich sztylet. Mężczyzna upadł na ziemię. 
- Zostałeś sam – powiedział Dean. Bracia zbliżyli się do ostatniego, który pozostał. 
- Innym razem chłopcy – odpowiedział zachrypniętym głosem. Poderwał głowę do góry. Rozległ się jego krzyk. Nicole zrobiła wielkie oczy, kiedy z jego ust wydobył się czarny dym, który po chwili zniknął z jej pola widzenia. Ciało mężczyzny upadło na ziemię. Dziewczyna przyjrzała się mu. W porównaniu do pozostałej dwójki, oddychał. 
       Złapała się za głowę, starając się zanalizować wszystko to, co widziała. Otworzyła oczy i spojrzała na braci, którzy podeszli do niej. Dean kucnął. 
-Nic ci nie jest? – zapytał. 
- Nie.– Pomógł jej wstać. Poczuła, że nogi ma jak z waty. Przytrzymał ją. – Co to było? Czy to byli ci „inni”? 
- Można tak powiedzieć – odpowiedział Sam. – Za rogiem jest nasz samochód. 
- Można tak powiedzieć? Kim oni byli? 
- Demony – rzucił Dean i zaczął się rozglądać.
- Demony? 
- Teraz nam wierzysz? – zapytał Sam. Dziewczyna wlepiła w niego swoje brązowe oczy. Jej oddech powoli zwalniał. 
- Wierzę – powiedziała cicho. 
- Chodźmy do samochodu. Zawieziemy cię w bezpieczne miejsce – powiedział Dean, a następnie oboje ruszyli za Samem. Jednak w połowie drogi, Nicole zatrzymała się. 
- Poczekajcie. 
- Co się stało? – zwrócił się do niej Sam. 
- Muszę zadzwonić do pracy. Wrócić do domu. Zabrać kilka rzeczy. 
- Nie ma sprawy – powiedział młodszy. 
       Kiwnęła głową i już zamierzała pójść dalej, kiedy poczuła ból głowy. Dotknęła dłonią skroni i cicho syknęła. 
- Co się dzieje?- zapytał zaniepokojony Dean. 
       Nicole nie odezwała się. Jej mózg wrzucił szybsze obroty. Przed oczami stanął jej uśmiechnięty, lekko zarośnięty mężczyzna. Coś do niej mówił, ale nie rozumiała co. Wyłapała tylko dwa słowa. Kiedy ból minął, obraz zniknął. 
- Nicole? – Ocknęła się. Zobaczyła, że bracia pochylają się w jej stronę. Dean w dalszym ciągu podtrzymywał ją. 
- John Winchester – wyszeptała cicho. 
- Co powiedziałaś? 
- John Winchester – powtórzyła głośniej. Bracia wymienili spojrzenia. – Nie wiem kto to, ale znam go. Muszę go znać. To ktoś spokrewniony z wami? – zapytała i podniosła głowę. Spojrzała na nich. Ich twarze pełne były zaskoczenia, smutku, niepewności. 
- To nasz ojciec – odpowiedział Sam.  
- Nie wiem czemu, ale chyba powinnam z nim porozmawiać. 
- To niemożliwe – powiedział Dean. – On nie żyje. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz