środa, 19 września 2012

29 To co nam zostało, to wiara

        Siedzieli do późnej nocy, starając się jak najlepiej przygotować do tego, co miało dopiero nadejść. W końcu, kiedy Nicole zasnęła na kanapie, a Sam przysypiał przy biurku, Bobby zagonił ich do łóżek argumentując to tym, że jeśli tak dalej pociągnął to zasnął w decydującym momencie. Ze spuszczonymi głowami rozeszli się po domu, aby choć trochę odpocząć. 
       Mimo wielkiego zmęczenia, nie mógł zasnąć. Usiadł na skraju łóżka, wziął głęboki oddech i schował twarz w dłoniach. Nadal miał nadzieję, że może uda mu się wymyślić coś innego, coś co uchroniłoby jego brata. Irytacja wzrastała z każdą minutą powodując, że czuł się jeszcze bardziej beznadziejnie. Miał wrażenie, że jest bezsilny. Bezsilny wobec tego, co ma się wydarzyć. I mimo iż obiecał ojcu chronić brata za wszelką cenę, teraz czuł, że nic nie będzie mógł zrobić. Że jego los jest przesądzony. 
        Nagle poczuł jej ciepłe ramiona, które oplotły się wokół jego szyi. Ten mały gest wystarczył, by dodać mu otuchy i siły, której tak bardzo potrzebował. Nicole przybliżyła się do niego i złożyła na jego karku delikatny pocałunek.
- Prześpij się – wyszeptała mu do ucha.
- Zaraz się kładę – odpowiedział, podnosząc głowę. Zerknął na nią kontem oka. Chciała udawać, że wszystko jest w porządku, jednak lekko zaciśnięte wargi zdradzały to, że i ona się martwi.
- Zaraz? – zapytała, unosząc brwi do góry.-Bo faktycznie zaśniesz w najmniej oczekiwanym momencie. – Odwrócił się do niej i spojrzał w jej czekoladowe oczy. – Dean?
- Już, już – rzucił szybko, ujmując jej twarz w dłonie. Złożył delikatny pocałunek na jej czole i wstał z łóżka. –Zaraz naprawdę pójdę spać. Skoczę jeszcze do łazienki.
- Jasne – odparła, odprowadzając go wzorkiem do drzwi.

        Ciężkie deszczowe chmury wisiały nad Północną Dakotą. Szarawe niebo zwiastowało nadchodzący deszcz. Nicole stała w oknie i wpatrywała się w ten obraz. Miała wrażenie, że nie tylko oni, ale nawet coś tak banalnego, jak pogoda wyczuwa, że coś się wydarzy. Że zacznie się coś nowego. 
        Odwróciła się, kiedy poczuła, że nie jest w salonie sama. Spojrzała w błękitne oczy anioła.
- Witaj Nicole- powiedział spokojnym głosem. Dziewczyna uniosła brwi do góry.
- Coś się dzieje Cass?- zapytała niepewnie, obawiając się tego, co usłyszy.
- Gdzie jest reszta?
- Bobby! Sam! Dean!- krzyknęła, spoglądając w stronę otwartych drzwi do piwnicy. Po chwili pozostali łowcy znaleźli się w pomieszczeniu.
- Co się dzieje? – zwrócił się do anioła, Dean.
- Wiem, że nie udało wam się upilnować Adama – zaczął, a pozostali spojrzeli na siebie. – Zachariasz jest bardzo sprytny.
- Wiesz, co się stało z chłopakiem?- odezwał się Bobby.
- Michał go przejął – poinformował ich. – Skoro Michał ma już swoje naczynie, nie będzie próżnował. Wszystko rozpocznie się na starym pobliskim cmentarzu.
- Tutaj? – weszła mu w słowo Nicole. Anioł pokiwał głową.
-Kiedy?- zapytał Dean, zerkając na Sama.
- Dzisiaj.
- To niemożliwe – wydusił z siebie Bobby.
- Prawdopodobnie po południu – ciągnął Castiel.
- Mamy plan awaryjny – zaczął Sam, a Dean otworzył usta, aby mu przerwać. Jednak młodszy Winchester uciszył go machnięciem ręki. 
– A co z Lucyferem… Wiesz, gdzie może być?
- Tu w mieście – odpowiedział, spoglądając na Sama. - Ten wasz plan awaryjny…
- Choć wtajemniczę cię – rzuciła Nicole, chwytając anioła za rękę i ciągnąc go w stronę kuchni.
- Dzisiaj będzie po wszystkim – powiedział Singer bardziej do siebie, niż do pozostałych.
- Trzeba się zbierać. Musimy dorwać Lucyfera zanim pojedzie na cmentarz – odparł Sam i szybkim krokiem ruszył w kierunku piwnicy.
- A ty gdzie? – zwrócił się do niego Dean.
- Muszę wypić krew.

       Wyszła z domu niosąc swoją torbę. Nie wiedziała, czego może się spodziewać, więc wolała być przygotowana na każdą ewentualność. Torba zawierała mnóstwo różnorakiej broni. Nicole domyślała się, że ktoś może jednak stanąć im na drodze, kiedy będą chcieli się dostać do Lucyfera.  Obstawiała demony. Mimo wszystko wolała mieć pod ręką także inne narzędzia do walki. 
        Nagle wokół niej zrobiło się dziwnie cicho. Wiatr, który do tej pory nieprzerywanie targał jej włosy, ustał. Rozejrzała się podejrzanie. Spojrzała na dom Bobby’ego. Coś było nie tak. Miała dziwne przeczucie, że ktoś złożył im niezapowiedzianą wizytę. Włożyła torbę do bagażnika i złapała za sztylet, który dostała od Cassa, a za pasek w spodniach wsunęła broń naładowaną solą. Bez większego namysłu rzuciła się w kierunku budynku.

        Kiedy drzwi zamknęły się za dziewczyną, Dean i Sam odwrócili się w stronę biurka. Przez chwilę spoglądali na wszelakie wykresy zrobione przez Bobby’ego, który starał się dojść do budynku, w którym mógłby przebywać Lucyfer. Dzięki wskazówką Cassa, Singer dokładnie wyznaczył ulicę i numer. Winchesterowie mieli nadzieję, że tak jak zawsze, Bobby się nie pomylił.
- Mamy wszystko? – zapytał młodszy. 
        Dean pokiwał głową i odwrócił się. Zrobił wielkie oczy, a następnie został rzucony na drugi koniec pokoju. Sam spojrzał zaskoczony na anioła, który uśmiechał się złośliwie.
- Witaj Sam – zaczął Zachariasz. – Pewnie już wiecie, że Michał znalazł się w swoim naczyniu.
- I?
- A to, że teraz Lucyfer jest słabszy, bo nadal nie dostał ciebie. I chcę, aby tak pozostało. – Wyciągnął przed siebie rękę. – Dlatego postaram się nieco nagiąć reguły naszej gry. Ty pożegnasz się z życiem, a Lucyfer nie zdąży cię wskrzesić przed ostatecznym spotkaniem z przeznaczeniem.
- Ty dupku –doszedł do nich głos Deana, który powoli dźwigał się na nogi.
- Dean nie przerywaj – odparł Zachariasz i ponownie rzucił starszym Winchesterem o ścianę. – A ty Singer siedź tam gdzie siedzisz – rzucił przez ramię i lekko machnął palcami, a drzwi od piwnicy zamknęły się.
- Zostaw ich w spokoju – powiedział Sam, podchodząc do niego. – Chcesz mnie, więc ich w to nie mieszaj.
- Nie mieszaj? To tak, jakbyś chciał bym wystąpił w balecie. Oni od dawna są w to zamieszani, więc twoje ckliwe prośby nie robią na mnie żadnego wrażenia. A teraz dość tej gadaniny. Stój spokojnie Sam, nie chcę się bawić w kotka i myszkę – rzucił anioł i ponownie uśmiechnął się złośliwie. Winchester zacisnął usta i spojrzał się w chłodne oczy Zachariasza. 
– Żegnaj Sam. 
       Zachariasz podniósł dłoń. Sam już zamierzał rzucić się do ucieczki, kiedy zorientował się, że ktoś stoi za aniołem.
- Miło było cię poznać – ciągnął swoje Zachariasz. Winchester zrobił zaskoczoną minę, kiedy sztylet, zwany Mieczem Lucyfera, przeszył na wylot anioła. Ostrze wystawało w miejscu, gdzie znajduje się serce. Mężczyzna momentalnie przestał się uśmiechać i krzyknął coś niezrozumiałego. Opadł na kolana, a z jego oczu i ust błysnęło jasne światło. Bracia zasłonili oczy. 
        Kiedy wszystko ustało, zobaczyli nieżywego Zachariasza leżącego na ziemi. Widniały przy nim wypalone ślady skrzydeł. Nicole stała tuż nad nim.
- Punkt dla mnie- powiedziała i uśmiechnęła się szeroko. – Bobby zabije mnie za tę podłogę – dodała cmokając. – Mam przerąbane.

        Skręcili w kolejną ulicę. Silnik czarnego Chevroleta Impali rozdzierał ciszę. Tu w centrum miasta niebo wydawało się jeszcze bardziej ciemniejsze. Samochód zatrzymał się przy budynku z numerem sześćdziesiąt sześć. W zasięgu wzroku nie było ani jednej żywej duszy. Trójka łowców wysiadła z samochodu i zaczęła się rozglądać. W końcu usłyszeli dźwięk silnika mini vana Bobby’ego. Zaparkował obok i pospiesznie wyskoczył z auta.
- Wszyscy gotowi? – mruknął w ich kierunku, spoglądając na obdrapany budynek. Pokiwali głowami. – Będę stał na czatach. Mam nadzieję, że nie będziecie mieli problemów z dostaniem się do tego dupka.
- W razie, co… - Zaczęła Nicole.
- Dam znać, jak zrobi się gorąco – odpowiedział Singer. 
        Przez chwilę stali w milczeniu. W końcu Bobby odwrócił się i spojrzał na Sama. Nicole i Dean szybko wymienili spojrzenia i odeszli kawałek, aby zostawić ich samych.
- Bobby – odezwał się młodszy Winchester. Mężczyzna bez słowa podszedł do niego i uściskał go, jak członka bliskiej rodziny.
- Trzymaj się młody – powiedział Singer. – Wyciągniemy cię z tego bagna.
- W to nie wątpię – rzucił Sam i lekko uśmiechnął się. Bobby poklepał go jeszcze po plecach, a następnie kiwnął na oddaloną dwójkę.
- Idźcie, macie co raz mniej czasu. 
        Spojrzeli na niego, a następnie szybko przeszli przez ulicę. Singer jeszcze przez chwilę wpatrywał się w ich postacie. W końcu cała trójka zniknęła za brudnymi, obskurnymi drzwiami.

       Zamykające się za nimi drzwi odcięły dopływ światła, więc w ciasnej klatce schodowej zrobiło się ciemniej. Zastygli bez ruchu, starając się wyłapać podejrzane dźwięki. W środku jednak panowała cisza. Dean wziął głęboki oddech i już chciał zrobić krok do przodu, kiedy powstrzymał go Sam.
- Co… - Zaczął starszy z braci, ale Sam pokręcił głową.
- Musicie mi coś obiecać – zaczął młodszy, spoglądając to na nią, to na niego. – Obiecajcie mi, że… - Zamyślił się przez chwilę, a następnie ciężko westchnął. – Że nie będziecie próbowali mnie wyciągnąć z tej klatki.
- Co? – jęknęła Nicole, kręcąc głową.
- Powaliło cię do reszty – syknął Dean, a głos nieco mu zadrżał. – Przestań gadać bzdury.
- Nie, to ty przestań się zgrywać. Nie chcę, abyście wyciągali mnie z klatki – warknął Sam, przyciskając Deana ramieniem do ściany. – Nie chcę. Zrozumiano? Nie chcę byście pakowali się w kolejne gówno.
- Ale – zaczęła Nicole, ale Sam uciszył ją machnięciem ręki.
- Po drugie obiecajcie mi, że gdy wszystko się skończy i obojętnie, co się wydarzy, zaczniecie normalne życie.
- Normalne życie? – wydusił z siebie Dean.
- Daj spokój. Wiem, że tego chcesz… Normalności. Wiecznie mówisz, że jesteś zmęczony tą robotą, że masz jej dość. Teraz masz szansę spróbować żyć normalnie.
- Sam – powiedziała Nicole. Pokręcił głową i wyprostował się.
- Obiecajcie mi to. – Szybko wymienili spojrzenia, a następnie pokiwali głowami. – W takim razie chodźmy. 
        Minął ich i jako pierwszy zaczął wspinać się po schodach. Nicole zacisnęła usta i raz jeszcze zerknęła na Deana. Wyglądał, jakby ktoś dał mu w twarz. Niepewnie przeniósł wzrok na plecy brata. Był zaskoczony i smutny jednocześnie. Nie spodziewał się czegoś takiego… Takiej prośby i obietnicy, którą wymusił na nim młodszy Winchester. Przez chwilę miał ochotę szarpnąć Samem i dodatkowo mu przyłożyć. Jednak wiedział, że to nie zmieniłoby niczego. Winchesterowie z natury byli uparci. 
 - Choć Dean – szepnęła Nicole i pchnęła go lekko w stronę schodów. 
        Ocknął się i bez słowa ruszył za bratem. Zatrzymali się na pierwszym piętrze. Każde z nich rozglądało się dookoła, starając się znaleźć coś, co by nie pasowało do obrazka.
- Patrzcie tu – powiedział Sam, wskazując na ścianę. Oboje podeszli do niego. Wskazywał na napisane czerwonym sprejem napis.
- Idź ku przeznaczeniu Sam – przeczytała na głos Nicole i uniosła brwi do góry. Tuż nad nim, ktoś narysował zgrabną strzałkę, wskazującą prawy korytarz. 
– Nienawidzę słowa: przeznaczenie – prychnęła pod nosem. 
        Podniosła głowę i spojrzała na braci. Kiwnęli głowami i ruszyli wzdłuż brudnego, wąskiego korytarza. Zatrzymali się przed obdrapanymi drzwiami, na których ktoś namalował czerwony krzyż. Popatrzeli po sobie. Winchesterowie wyciągnęli pistolety, a Nicole złapała za sztylet. Dean położył dłoń na zimnej klamce i nacisnął ją. Drzwi były otwarte. Popchnął je lekko, a te stanęły otworem. Spojrzeli w głąb małego pokoju. Szyby w oknach prosiły się o mycie, a firanki niegdyś białe, teraz były żółte, a gdzie nie gdzie czarne. Brudny czerwony fotel stał naprzeciwko rozwalonego telewizora. W szafkach brakowało drzwiczek, a niektóre półki zwisały tylko na jednym gwoździu. W kątach leżały śmieci. Zielony dywan przypalony został niedopałkami papierosów.
- Nie stójcie tak w drzwiach. Zapraszam do środka – usłyszeli głos, dochodzący z kolejnego pomieszczenia. 
       Niepewnie zrobili krok do przodu. Spojrzeli na mężczyznę, który wszedł do pokoju. Na jego twarzy wymalowany był szeroki uśmiech. Jego bystre błękitne oczy skupione były na łowcach. Uniósł brwi do góry, widząc pistolety i sztylet. Zaśmiał się i przejechał wolną dłonią po włosach w kolorze ciemnego blondu. 
– Bez przesady – mruknął i podniósł szklankę do ust. Wypił niewielki łyk i odstawił ją na rozklekotany stolik. – Czekałem na was. – Po raz kolejny spojrzał na broń w ich rękach. – Proszę was… Chyba nie myślicie, że się na was rzucę, więc byłbym wdzięczny gdybyście to odłożyli.
- Nie ma, jak zaufać Lucyferowi – prychnął pod nosem Dean. Władca Piekła zacmokał i znów uśmiechnął się.
- Czuję, że macie do mnie jakąś sprawę – zaczął Lucyfer, odwracając się do nich. – Może ty Nicole? – Dean zerknął na nią pytająco, ale ta szybko pokręciła głową. – No, cóż… Więc może Sam?
- Tak- powiedział młodszy i powoli położył pistolet na stoliku.
- Zaczyna mi się to podobać – odparł Lucyfer. – Więc czego chcesz Sam? Czyżbyś przemyślał kilka ważnych spraw?
- Przemyślałem – odpowiedział Winchester. – Doszedłem do wniosku, że na początku się myliłem.
- Cudownie – stwierdził Lucyfer. – Więc?
- Tak.
- Naprawdę?
- Bierzesz mnie czy nie? Bo zaraz się rozmyślę.
- Nie rozmyślisz się – powiedział powoli Lucyfer. – Niezmiernie mnie to cieszy. To stare ciało zaczyna się powoli rozpadać. Nie jest dla mnie przeznaczone. 
       Kiedy to powiedział, wskazał na szyję. Dopiero teraz zauważyli otwartą ranę, wielkości piłki do tenisa. Nicole i Dean unieśli brwi do góry. 
– Więc sami widzicie, że dotarliście tu na czas. Mogę się założyć, że wiecie o moim spotkaniu z Michałem, które ma się niedługo odbyć – ciągnął dalej Władca Piekła. – Tak… W końcu stanę twarzą w twarz z bratem. I wiecie co? Jestem pewny, że to ja będę górą. Michał zawsze był silny, ale ja mam coś, czego nie ma on. Doświadczenie. On jest tylko popychadłem, wiernie spełnia rozkazy z Góry. Ja natomiast przez mój bunt doświadczyłem tak wielu rzeczy, że ciężko będzie mi dorównać. Wróćmy jednak do twojego „tak” Samie- powiedział, wlepiając błękitne oczy w Winchestera. – Czy zgadzasz się zostać moim naczyniem?
- Tak – odpowiedział Sam, wychodząc do przodu.
- W takim razie – zaczął Lucyfer. 
       Rozłożył ręce, a z jego ust i oczu zaczęło się wydobywać jasne światło.
- Zamknij oczy! – krzyknęła Nicole w stronę Deana. Światło z każdą sekundą było coraz mocniejsze. W końcu wypełniło cały pokój. Po chwili wszystko ustało. Dawne naczynie Lucyfera opadło bezwiednie na podłogę.
- Sam? – zapytała niepewnie Nicole, podchodząc do mężczyzny, który stał odwrócony do niej plecami.
- Nicole? – odpowiedział i odwrócił się. – Chyba się udało. Pospieszcie się, póki jeszcze nad nim panuję!
- Pierścienie Dean! – zwróciła się do niego Nikki. 
       Winchester wstrzymał oddech, a następnie wyciągnął z kieszeni kurtki pierścienie połączone z klejnotem. Nie wiele myśląc rzucił je na podłogę. Budynek zatrząsł się, a w podłodze zaczęła tworzyć się coraz większa dziura. Dean złapał Nicole za ręce i przyciągnął do siebie, aby znalazła się dalej od szczeliny.
- Sam! – krzyknął Dean, wpatrując się w brata. – Sam!
- Na co on czeka?- zapytała Nicole, kręcąc głową. – SAM! 
       I wtedy usłyszeli jego śmiech. Śmiech ten był tak przerażający, zimny i szyderczy, że ciarki przeszły po ich plecach. A głos ten wydobywał się z młodszego Winchestera. Spojrzał na nich i ponownie wybuchnął śmiechem.
- Naprawdę myśleliście, że krew demona tak wzmocni Sama, że będzie mógł nade mną panować? Panować nad Władcą Piekła?- powiedział, a szczelina w podłodze powoli zamykała się. – Myśleliście, że wasz plan się uda? Że nie będę wiedział, co planujecie? Kiedy tylko wszedłem w ciało Sama, od razu poznałem jego myśli, a co za tym idzie i wasz cudowny plan. Niestety muszę was rozczarować. Nie udało się. – Stali i wpatrywali się w niego z niedowierzaniem. Dean mocniej przycisnął Nicole do siebie. 
– Powinienem was zabić, ale wiecie, co… Nie zrobię tego. Mam teraz coś innego do załatwienia. 
       Kiedy to powiedział, schylił się po pierścienie i klejnot. Następnie rozpłynął się w powietrzu. Dean wziął głęboki oddech i oparł się o najbliższą ścianę. Teraz był pewny, że plan Sama okazał się niewypałem i zaczął obwiniać siebie o to, że na to pozwolił. Pozwoliłby jego brat stał się naczyniem tego cholernego Lucyfera. Jak w ogóle mógł uwierzyć w to, że to wszystko się uda. Było to zbyt proste, aby było możliwe. Zacisnął dłonie w pięści. Czuł, że wszystko, co się stało to jego wina. Gdyby wtedy w piekle nie złamał pierwszej pieczęci… Gdyby wtedy nie zaczął torturować innych, może wtedy nie było by tej pieprzonej Apokalipsy, a on i Sam polowaliby nadal na wampiry czy strzygi. Po jego policzku spłynęła osamotniona łza.
- Dean – usłyszał jej głos. Nie podniósł głowy, tylko bardziej zacisnął oczy, aby na nią nie patrzeć.   
– Dean – powtórzyła głośniej. Dotknęła jego ramion i delikatnie potrząsnęła nim. – Dean! – warknęła. Spojrzał w jej czekoladowe oczy i ponownie po jego policzku spłynęła łza. – To jeszcze nie koniec.
- Nie koniec? Nie udało się. Nic nie możemy już zrobić – powiedział cicho.
- Więcej wiary Dean. To nie koniec – odparła stanowczym tonem.
- Lucyfer dopadł Sama. Nic już na to nie poradzimy.
- Na pewno nie wyciągniemy go z jego ciała, ale na pewno możemy wyciągnąć go z klatki. Najpierw jednak musimy się postarać o to by tam trafił.  – Na jego twarzy wymalowało się niezrozumienie. – Rusz głową Dean. Możemy pojechać na cmentarz. Może zdążymy zanim pojawi się Michał. Jeszcze nie wszystko stracone. Potem wyciągniemy go stamtąd.
- Obiecaliśmy, że zostawimy go w spokoju – jęknął Winchester.
- Daj spokój- prychnęła pod nosem. – Akurat tej obietnicy nie zamierzam spełniać. Chyba nie sądzisz, że będę bawić się w dom, kiedy Sam będzie tkwił w tej pieprzonej klatce razem z Lucyferem.
- Nie uda nam się – odpowiedział, kręcąc głową. Dziewczyna mocniej zacisnęła dłonie na jego kurtce i ponownie potrząsnęła nim.
- Jeśli my chodzimy po tym świecie, choć powinniśmy tkwić w piekle, to i Sama uda nam się wyciągnąć. Jeszcze nie wiem jak, ale na pewno jest jakiś sposób. Nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam siedzieć na tyłku i czekać na najgorsze. – Ponownie spojrzał w jej oczy, które teraz prześwietlały go niczym rentgen. Czuł od niej bijącą siłę. Od zawsze wiedział, że Nicole jest silna. I zawsze ma wiarę… Wiarę, której jej zazdrościł. Nawet, kiedy tkwiła w największym gównie, zawsze wierzyła, że może coś zrobić. Że może być, choć trochę lepiej. I to dodawało mu siły. Sprawiało, że i on nie chciał się poddać.
- Nicole?
- Chodź. Damy radę – powiedziała i delikatnie uśmiechnęła się.

       Wybiegli z budynku, jak oparzeni. Przebiegli przez ulicę i zatrzymali się przed samochodem. Bobby znalazł się tuż obok nich.
- Co się stało? – zapytał, zerkając na nich. – Nie mówcie, że…
- Nie udało się – odpowiedziała dziewczyna i zacisnęła usta.
- Kurwa – syknął Singer. – Macie plan awaryjny?
- Jedziemy na cmentarz – odpowiedział Dean, otwierając drzwi Impali. – Może… Może coś uda nam się zrobić…
- Pakujecie się w sam środek Apokalipsy – skwitował Bobby. – Jesteście nienormalni!
- Nie mamy wyjścia. Tu chodzi o Sama – powiedziała Nicole.
- Wiem – odparł zamyślony Singer. – Jadę z wami. Przyda wam się wsparcie.
- Szybciej – ponaglił ich Dean. 
       Nicole odwróciła się do Bobby’ego. Spojrzała w jego brązowe oczy.
- Przepraszam Bobby – powiedziała cicho.
- Co jest? – wydusił z siebie, ale ona zdążyła przyłożyć mu dwa palce do czoła. Mężczyzna osunął się na ziemie, pogrążony w głębokim śnie.
- Coś ty mu do cholery zrobiła?! – warknął Dean, podchodząc do niej.
- Bobby jest dla mnie, jak ojciec. Nie pozwolę by coś mu się stało. Wystarczy, że my pakujemy się w ten cały szajs. Zawsze mi powtarzał, że rodzina nie kończy się na więzach krwi. On jest częścią mojej rodziny i zamierzam go chronić za wszelką cenę – powiedziała i spojrzała na Winchestera. Dean przygryzł dolną wargę i kiwnął głową. Poczuł się lepiej zdając sobie sprawę, że nie będzie narażał Bobby’ego na niebezpieczeństwo.
- Włożę go do samochodu – rzucił i ukucnął przy Singerze. – Przynajmniej nie obudzi się na ziemi. 
       Dziewczyna kiwnęła głową i podeszła do bagażnika. Dean zerknął na nią. Szkoda, że i on nie potrafił usypiać ludzi. Może wtedy udałoby mu się ochronić Nicole. Z góry założył, że nie będzie jej namawiać do zostania w mieście. Po pierwsze Nikki należała do osób upartych i zawziętych, a po drugie wściekłaby się za ten pomysł i z pewnością najnormalniej w świecie obraziła na niego. Choć z drugiej strony cieszył się, że będzie z nim. Że nie będzie tam sam.
- Dean?
- Już kończę.
- A jeśli Michał będzie na cmentarzu? – zapytała, nie odwracając się.
- Mam nadzieję, że nie, bo inaczej będziemy mieć przechlapane.
- Mam plan – ciągnęła swoje.
- Na Michała?
- Tak, ale muszę wciągnąć w to Cassa – odpowiedziała i ich spojrzenia się spotkały. Przez chwilę milczeli, aż w końcu Dean kiwnął głową. 
– W takim razie spotkamy się w samochodzie.
- Nicole zaczekaj… - Zaczął, ale ona zdążyła już zniknąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz