Siedzieli do
późnej nocy, starając się jak najlepiej przygotować do tego, co miało dopiero
nadejść. W końcu, kiedy Nicole zasnęła na kanapie, a Sam przysypiał przy
biurku, Bobby zagonił ich do łóżek argumentując to tym, że jeśli tak dalej
pociągnął to zasnął w decydującym momencie. Ze spuszczonymi głowami rozeszli
się po domu, aby choć trochę odpocząć.
Mimo wielkiego zmęczenia, nie mógł
zasnąć. Usiadł na skraju łóżka, wziął głęboki oddech i schował twarz w
dłoniach. Nadal miał nadzieję, że może uda mu się wymyślić coś innego, coś co
uchroniłoby jego brata. Irytacja wzrastała z każdą minutą powodując, że czuł
się jeszcze bardziej beznadziejnie. Miał wrażenie, że jest bezsilny. Bezsilny
wobec tego, co ma się wydarzyć. I mimo iż obiecał ojcu chronić brata za wszelką
cenę, teraz czuł, że nic nie będzie mógł zrobić. Że jego los jest przesądzony.
Nagle poczuł jej ciepłe ramiona, które oplotły się wokół jego szyi. Ten mały
gest wystarczył, by dodać mu otuchy i siły, której tak bardzo potrzebował.
Nicole przybliżyła się do niego i złożyła na jego karku delikatny pocałunek.
- Prześpij
się – wyszeptała mu do ucha.
- Zaraz się
kładę – odpowiedział, podnosząc głowę. Zerknął na nią kontem oka. Chciała
udawać, że wszystko jest w porządku, jednak lekko zaciśnięte wargi zdradzały
to, że i ona się martwi.
- Zaraz? – zapytała, unosząc brwi do góry.-Bo faktycznie zaśniesz w najmniej oczekiwanym
momencie. – Odwrócił się do niej i spojrzał w jej czekoladowe oczy. – Dean?
- Już, już –
rzucił szybko, ujmując jej twarz w dłonie. Złożył delikatny pocałunek na jej
czole i wstał z łóżka. –Zaraz naprawdę pójdę spać. Skoczę jeszcze do łazienki.
- Jasne –
odparła, odprowadzając go wzorkiem do drzwi.
Ciężkie
deszczowe chmury wisiały nad Północną Dakotą. Szarawe niebo zwiastowało
nadchodzący deszcz. Nicole stała w oknie i wpatrywała się w ten obraz. Miała
wrażenie, że nie tylko oni, ale nawet coś tak banalnego, jak pogoda wyczuwa, że
coś się wydarzy. Że zacznie się coś nowego.
Odwróciła się, kiedy poczuła, że
nie jest w salonie sama. Spojrzała w błękitne oczy anioła.
- Witaj
Nicole- powiedział spokojnym głosem. Dziewczyna uniosła brwi do góry.
- Coś się
dzieje Cass?- zapytała niepewnie, obawiając się tego, co usłyszy.
- Gdzie jest
reszta?
- Bobby!
Sam! Dean!- krzyknęła, spoglądając w stronę otwartych drzwi do piwnicy. Po
chwili pozostali łowcy znaleźli się w pomieszczeniu.
- Co się
dzieje? – zwrócił się do anioła, Dean.
- Wiem, że
nie udało wam się upilnować Adama – zaczął, a pozostali spojrzeli na siebie. –
Zachariasz jest bardzo sprytny.
- Wiesz, co
się stało z chłopakiem?- odezwał się Bobby.
- Michał go
przejął – poinformował ich. – Skoro Michał ma już swoje naczynie, nie będzie
próżnował. Wszystko rozpocznie się na starym pobliskim cmentarzu.
- Tutaj? – weszła mu w słowo Nicole. Anioł pokiwał głową.
-Kiedy?- zapytał Dean, zerkając na Sama.
- Dzisiaj.
- To
niemożliwe – wydusił z siebie Bobby.
- Prawdopodobnie
po południu – ciągnął Castiel.
- Mamy plan
awaryjny – zaczął Sam, a Dean otworzył usta, aby mu przerwać. Jednak młodszy
Winchester uciszył go machnięciem ręki.
– A co z Lucyferem… Wiesz, gdzie może
być?
- Tu w
mieście – odpowiedział, spoglądając na Sama. - Ten wasz plan awaryjny…
- Choć
wtajemniczę cię – rzuciła Nicole, chwytając anioła za rękę i ciągnąc go w
stronę kuchni.
- Dzisiaj
będzie po wszystkim – powiedział Singer bardziej do siebie, niż do pozostałych.
- Trzeba się
zbierać. Musimy dorwać Lucyfera zanim pojedzie na cmentarz – odparł Sam i
szybkim krokiem ruszył w kierunku piwnicy.
- A ty
gdzie? – zwrócił się do niego Dean.
- Muszę
wypić krew.
Wyszła z
domu niosąc swoją torbę. Nie wiedziała, czego może się spodziewać, więc wolała
być przygotowana na każdą ewentualność. Torba zawierała mnóstwo różnorakiej
broni. Nicole domyślała się, że ktoś może jednak stanąć im na drodze, kiedy
będą chcieli się dostać do Lucyfera.
Obstawiała demony. Mimo wszystko wolała mieć pod ręką także inne
narzędzia do walki.
Nagle wokół niej zrobiło się dziwnie cicho. Wiatr, który do
tej pory nieprzerywanie targał jej włosy, ustał. Rozejrzała się podejrzanie.
Spojrzała na dom Bobby’ego. Coś było nie tak. Miała dziwne przeczucie, że ktoś
złożył im niezapowiedzianą wizytę. Włożyła torbę do bagażnika i złapała za
sztylet, który dostała od Cassa, a za pasek w spodniach wsunęła broń naładowaną
solą. Bez większego namysłu rzuciła się w kierunku budynku.
Kiedy drzwi
zamknęły się za dziewczyną, Dean i Sam odwrócili się w stronę biurka. Przez
chwilę spoglądali na wszelakie wykresy zrobione przez Bobby’ego, który starał
się dojść do budynku, w którym mógłby przebywać Lucyfer. Dzięki wskazówką
Cassa, Singer dokładnie wyznaczył ulicę i numer. Winchesterowie mieli nadzieję,
że tak jak zawsze, Bobby się nie pomylił.
- Mamy
wszystko? – zapytał młodszy.
Dean pokiwał głową i odwrócił się. Zrobił wielkie
oczy, a następnie został rzucony na drugi koniec pokoju. Sam spojrzał
zaskoczony na anioła, który uśmiechał się złośliwie.
- Witaj Sam
– zaczął Zachariasz. – Pewnie już wiecie, że Michał znalazł się w swoim
naczyniu.
- I?
- A to, że
teraz Lucyfer jest słabszy, bo nadal nie dostał ciebie. I chcę, aby tak
pozostało. – Wyciągnął przed siebie rękę. – Dlatego postaram się nieco nagiąć
reguły naszej gry. Ty pożegnasz się z życiem, a Lucyfer nie zdąży cię wskrzesić
przed ostatecznym spotkaniem z przeznaczeniem.
- Ty dupku
–doszedł do nich głos Deana, który powoli dźwigał się na nogi.
- Dean nie przerywaj
– odparł Zachariasz i ponownie rzucił starszym Winchesterem o ścianę. – A ty
Singer siedź tam gdzie siedzisz – rzucił przez ramię i lekko machnął palcami, a
drzwi od piwnicy zamknęły się.
- Zostaw ich
w spokoju – powiedział Sam, podchodząc do niego. – Chcesz mnie, więc ich w to
nie mieszaj.
- Nie
mieszaj? To tak, jakbyś chciał bym wystąpił w balecie. Oni od dawna są w to
zamieszani, więc twoje ckliwe prośby nie robią na mnie żadnego wrażenia. A
teraz dość tej gadaniny. Stój spokojnie Sam, nie chcę się bawić w kotka i
myszkę – rzucił anioł i ponownie uśmiechnął się złośliwie. Winchester zacisnął
usta i spojrzał się w chłodne oczy Zachariasza.
– Żegnaj Sam.
Zachariasz
podniósł dłoń. Sam już zamierzał rzucić się do ucieczki, kiedy zorientował się,
że ktoś stoi za aniołem.
- Miło było
cię poznać – ciągnął swoje Zachariasz. Winchester zrobił zaskoczoną minę, kiedy
sztylet, zwany Mieczem Lucyfera, przeszył na wylot anioła. Ostrze wystawało w
miejscu, gdzie znajduje się serce. Mężczyzna momentalnie przestał się uśmiechać
i krzyknął coś niezrozumiałego. Opadł na kolana, a z jego oczu i ust błysnęło
jasne światło. Bracia zasłonili oczy.
Kiedy wszystko ustało, zobaczyli
nieżywego Zachariasza leżącego na ziemi. Widniały przy nim wypalone ślady
skrzydeł. Nicole stała tuż nad nim.
- Punkt dla
mnie- powiedziała i uśmiechnęła się szeroko. – Bobby zabije mnie za tę podłogę
– dodała cmokając. – Mam przerąbane.
Skręcili w
kolejną ulicę. Silnik czarnego Chevroleta Impali rozdzierał ciszę. Tu w centrum
miasta niebo wydawało się jeszcze bardziej ciemniejsze. Samochód zatrzymał się
przy budynku z numerem sześćdziesiąt sześć. W zasięgu wzroku nie było ani
jednej żywej duszy. Trójka łowców wysiadła z samochodu i zaczęła się rozglądać.
W końcu usłyszeli dźwięk silnika mini vana Bobby’ego. Zaparkował obok i
pospiesznie wyskoczył z auta.
- Wszyscy
gotowi? – mruknął w ich kierunku, spoglądając na obdrapany budynek. Pokiwali
głowami. – Będę stał na czatach. Mam nadzieję, że nie będziecie mieli problemów
z dostaniem się do tego dupka.
- W razie,
co… - Zaczęła Nicole.
- Dam znać,
jak zrobi się gorąco – odpowiedział Singer.
Przez chwilę stali w milczeniu. W
końcu Bobby odwrócił się i spojrzał na Sama. Nicole i Dean szybko wymienili
spojrzenia i odeszli kawałek, aby zostawić ich samych.
- Bobby –
odezwał się młodszy Winchester. Mężczyzna bez słowa podszedł do niego i
uściskał go, jak członka bliskiej rodziny.
- Trzymaj
się młody – powiedział Singer. – Wyciągniemy cię z tego bagna.
- W to nie
wątpię – rzucił Sam i lekko uśmiechnął się. Bobby poklepał go jeszcze po
plecach, a następnie kiwnął na oddaloną dwójkę.
- Idźcie,
macie co raz mniej czasu.
Spojrzeli na niego, a następnie szybko przeszli
przez ulicę. Singer jeszcze przez chwilę wpatrywał się w ich postacie. W końcu
cała trójka zniknęła za brudnymi, obskurnymi drzwiami.
Zamykające
się za nimi drzwi odcięły dopływ światła, więc w ciasnej klatce schodowej
zrobiło się ciemniej. Zastygli bez ruchu, starając się wyłapać podejrzane
dźwięki. W środku jednak panowała cisza. Dean wziął głęboki oddech i już chciał
zrobić krok do przodu, kiedy powstrzymał go Sam.
- Co… -
Zaczął starszy z braci, ale Sam pokręcił głową.
- Musicie mi
coś obiecać – zaczął młodszy, spoglądając to na nią, to na niego. – Obiecajcie
mi, że… - Zamyślił się przez chwilę, a następnie ciężko westchnął. – Że nie
będziecie próbowali mnie wyciągnąć z tej klatki.
- Co? – jęknęła Nicole, kręcąc głową.
- Powaliło
cię do reszty – syknął Dean, a głos nieco mu zadrżał. – Przestań gadać bzdury.
- Nie, to ty
przestań się zgrywać. Nie chcę, abyście wyciągali mnie z klatki – warknął Sam,
przyciskając Deana ramieniem do ściany. – Nie chcę. Zrozumiano? Nie chcę byście
pakowali się w kolejne gówno.
- Ale –
zaczęła Nicole, ale Sam uciszył ją machnięciem ręki.
- Po drugie
obiecajcie mi, że gdy wszystko się skończy i obojętnie, co się wydarzy,
zaczniecie normalne życie.
- Normalne
życie? – wydusił z siebie Dean.
- Daj
spokój. Wiem, że tego chcesz… Normalności. Wiecznie mówisz, że jesteś zmęczony
tą robotą, że masz jej dość. Teraz masz szansę spróbować żyć normalnie.
- Sam –
powiedziała Nicole. Pokręcił głową i wyprostował się.
- Obiecajcie
mi to. – Szybko wymienili spojrzenia, a następnie pokiwali głowami. – W takim
razie chodźmy.
Minął ich i jako pierwszy zaczął wspinać się po schodach.
Nicole zacisnęła usta i raz jeszcze zerknęła na Deana. Wyglądał, jakby ktoś dał
mu w twarz. Niepewnie przeniósł wzrok na plecy brata. Był zaskoczony i smutny
jednocześnie. Nie spodziewał się czegoś takiego… Takiej prośby i obietnicy,
którą wymusił na nim młodszy Winchester. Przez chwilę miał ochotę szarpnąć
Samem i dodatkowo mu przyłożyć. Jednak wiedział, że to nie zmieniłoby niczego.
Winchesterowie z natury byli uparci.
- Choć Dean – szepnęła Nicole i pchnęła go lekko
w stronę schodów.
Ocknął się i bez słowa ruszył za bratem. Zatrzymali się na
pierwszym piętrze. Każde z nich rozglądało się dookoła, starając się znaleźć coś,
co by nie pasowało do obrazka.
- Patrzcie
tu – powiedział Sam, wskazując na ścianę. Oboje podeszli do niego. Wskazywał na
napisane czerwonym sprejem napis.
- Idź ku
przeznaczeniu Sam – przeczytała na głos Nicole i uniosła brwi do góry. Tuż nad
nim, ktoś narysował zgrabną strzałkę, wskazującą prawy korytarz.
– Nienawidzę słowa:
przeznaczenie – prychnęła pod nosem.
Podniosła głowę i spojrzała na braci.
Kiwnęli głowami i ruszyli wzdłuż brudnego, wąskiego korytarza. Zatrzymali się
przed obdrapanymi drzwiami, na których ktoś namalował czerwony krzyż.
Popatrzeli po sobie. Winchesterowie wyciągnęli pistolety, a Nicole złapała za
sztylet. Dean położył dłoń na zimnej klamce i nacisnął ją. Drzwi były otwarte.
Popchnął je lekko, a te stanęły otworem. Spojrzeli w głąb małego pokoju. Szyby
w oknach prosiły się o mycie, a firanki niegdyś białe, teraz były żółte, a
gdzie nie gdzie czarne. Brudny czerwony fotel stał naprzeciwko rozwalonego
telewizora. W szafkach brakowało drzwiczek, a niektóre półki zwisały tylko na
jednym gwoździu. W kątach leżały śmieci. Zielony dywan przypalony został
niedopałkami papierosów.
- Nie
stójcie tak w drzwiach. Zapraszam do środka – usłyszeli głos, dochodzący z
kolejnego pomieszczenia.
Niepewnie zrobili krok do przodu. Spojrzeli na mężczyznę,
który wszedł do pokoju. Na jego twarzy wymalowany był szeroki uśmiech. Jego
bystre błękitne oczy skupione były na łowcach. Uniósł brwi do góry, widząc pistolety
i sztylet. Zaśmiał się i przejechał wolną dłonią po włosach w kolorze ciemnego
blondu.
– Bez przesady – mruknął i podniósł szklankę do ust. Wypił niewielki
łyk i odstawił ją na rozklekotany stolik. – Czekałem na was. – Po raz kolejny
spojrzał na broń w ich rękach. – Proszę was… Chyba nie myślicie, że się na was
rzucę, więc byłbym wdzięczny gdybyście to odłożyli.
- Nie ma,
jak zaufać Lucyferowi – prychnął pod nosem Dean. Władca Piekła zacmokał i znów
uśmiechnął się.
- Czuję, że
macie do mnie jakąś sprawę – zaczął Lucyfer, odwracając się do nich. – Może ty
Nicole? – Dean zerknął na nią pytająco, ale ta szybko pokręciła głową. – No,
cóż… Więc może Sam?
- Tak-
powiedział młodszy i powoli położył pistolet na stoliku.
- Zaczyna mi
się to podobać – odparł Lucyfer. – Więc czego chcesz Sam? Czyżbyś przemyślał
kilka ważnych spraw?
-
Przemyślałem – odpowiedział Winchester. – Doszedłem do wniosku, że na początku
się myliłem.
- Cudownie –
stwierdził Lucyfer. – Więc?
- Tak.
- Naprawdę?
- Bierzesz
mnie czy nie? Bo zaraz się rozmyślę.
- Nie
rozmyślisz się – powiedział powoli Lucyfer. – Niezmiernie mnie to cieszy. To
stare ciało zaczyna się powoli rozpadać. Nie jest dla mnie przeznaczone.
Kiedy to powiedział, wskazał na szyję. Dopiero teraz zauważyli otwartą ranę,
wielkości piłki do tenisa. Nicole i Dean unieśli brwi do góry.
– Więc sami
widzicie, że dotarliście tu na czas. Mogę się założyć, że wiecie o moim
spotkaniu z Michałem, które ma się niedługo odbyć – ciągnął dalej Władca
Piekła. – Tak… W końcu stanę twarzą w twarz z bratem. I wiecie co? Jestem
pewny, że to ja będę górą. Michał zawsze był silny, ale ja mam coś, czego nie
ma on. Doświadczenie. On jest tylko popychadłem, wiernie spełnia rozkazy z
Góry. Ja natomiast przez mój bunt doświadczyłem tak wielu rzeczy, że ciężko
będzie mi dorównać. Wróćmy jednak do twojego „tak” Samie- powiedział, wlepiając
błękitne oczy w Winchestera. – Czy zgadzasz się zostać moim naczyniem?
- Tak –
odpowiedział Sam, wychodząc do przodu.
- W takim
razie – zaczął Lucyfer.
Rozłożył ręce, a z jego ust i oczu zaczęło się
wydobywać jasne światło.
- Zamknij
oczy! – krzyknęła Nicole w stronę Deana. Światło z każdą sekundą było coraz
mocniejsze. W końcu wypełniło cały pokój. Po chwili wszystko ustało. Dawne
naczynie Lucyfera opadło bezwiednie na podłogę.
- Sam? – zapytała niepewnie Nicole, podchodząc do mężczyzny, który stał odwrócony do
niej plecami.
- Nicole? – odpowiedział i odwrócił się. – Chyba się udało. Pospieszcie się, póki jeszcze
nad nim panuję!
-
Pierścienie Dean! – zwróciła się do niego Nikki.
Winchester wstrzymał oddech, a
następnie wyciągnął z kieszeni kurtki pierścienie połączone z klejnotem. Nie
wiele myśląc rzucił je na podłogę. Budynek zatrząsł się, a w podłodze zaczęła
tworzyć się coraz większa dziura. Dean złapał Nicole za ręce i przyciągnął do
siebie, aby znalazła się dalej od szczeliny.
- Sam! – krzyknął Dean, wpatrując się w brata. – Sam!
- Na co on
czeka?- zapytała Nicole, kręcąc głową. – SAM!
I wtedy usłyszeli jego śmiech.
Śmiech ten był tak przerażający, zimny i szyderczy, że ciarki przeszły po ich
plecach. A głos ten wydobywał się z młodszego Winchestera. Spojrzał na nich i
ponownie wybuchnął śmiechem.
- Naprawdę
myśleliście, że krew demona tak wzmocni Sama, że będzie mógł nade mną panować?
Panować nad Władcą Piekła?- powiedział, a szczelina w podłodze powoli zamykała
się. – Myśleliście, że wasz plan się uda? Że nie będę wiedział, co planujecie?
Kiedy tylko wszedłem w ciało Sama, od razu poznałem jego myśli, a co za tym
idzie i wasz cudowny plan. Niestety muszę was rozczarować. Nie udało się. –
Stali i wpatrywali się w niego z niedowierzaniem. Dean mocniej przycisnął
Nicole do siebie.
– Powinienem was zabić, ale wiecie, co… Nie zrobię tego. Mam
teraz coś innego do załatwienia.
Kiedy to powiedział, schylił się po
pierścienie i klejnot. Następnie rozpłynął się w powietrzu. Dean wziął głęboki
oddech i oparł się o najbliższą ścianę. Teraz był pewny, że plan Sama okazał
się niewypałem i zaczął obwiniać siebie o to, że na to pozwolił. Pozwoliłby
jego brat stał się naczyniem tego cholernego Lucyfera. Jak w ogóle mógł uwierzyć
w to, że to wszystko się uda. Było to zbyt proste, aby było możliwe. Zacisnął
dłonie w pięści. Czuł, że wszystko, co się stało to jego wina. Gdyby wtedy w
piekle nie złamał pierwszej pieczęci… Gdyby wtedy nie zaczął torturować innych,
może wtedy nie było by tej pieprzonej Apokalipsy, a on i Sam polowaliby nadal
na wampiry czy strzygi. Po jego policzku spłynęła osamotniona łza.
- Dean –
usłyszał jej głos. Nie podniósł głowy, tylko bardziej zacisnął oczy, aby na nią
nie patrzeć.
– Dean – powtórzyła
głośniej. Dotknęła jego ramion i delikatnie potrząsnęła nim. – Dean! – warknęła.
Spojrzał w jej czekoladowe oczy i ponownie po jego policzku spłynęła łza. – To
jeszcze nie koniec.
- Nie
koniec? Nie udało się. Nic nie możemy już zrobić – powiedział cicho.
- Więcej
wiary Dean. To nie koniec – odparła stanowczym tonem.
- Lucyfer dopadł
Sama. Nic już na to nie poradzimy.
- Na pewno
nie wyciągniemy go z jego ciała, ale na pewno możemy wyciągnąć go z klatki.
Najpierw jednak musimy się postarać o to by tam trafił. – Na jego twarzy wymalowało się
niezrozumienie. – Rusz głową Dean. Możemy pojechać na cmentarz. Może zdążymy
zanim pojawi się Michał. Jeszcze nie wszystko stracone. Potem wyciągniemy go
stamtąd.
-
Obiecaliśmy, że zostawimy go w spokoju – jęknął Winchester.
- Daj
spokój- prychnęła pod nosem. – Akurat tej obietnicy nie zamierzam spełniać.
Chyba nie sądzisz, że będę bawić się w dom, kiedy Sam będzie tkwił w tej
pieprzonej klatce razem z Lucyferem.
- Nie uda
nam się – odpowiedział, kręcąc głową. Dziewczyna mocniej zacisnęła dłonie na
jego kurtce i ponownie potrząsnęła nim.
- Jeśli my
chodzimy po tym świecie, choć powinniśmy tkwić w piekle, to i Sama uda nam się
wyciągnąć. Jeszcze nie wiem jak, ale na pewno jest jakiś sposób. Nie wiem jak
ty, ale ja nie zamierzam siedzieć na tyłku i czekać na najgorsze. – Ponownie
spojrzał w jej oczy, które teraz prześwietlały go niczym rentgen. Czuł od niej
bijącą siłę. Od zawsze wiedział, że Nicole jest silna. I zawsze ma wiarę… Wiarę,
której jej zazdrościł. Nawet, kiedy tkwiła w największym gównie, zawsze
wierzyła, że może coś zrobić. Że może być, choć trochę lepiej. I to dodawało mu
siły. Sprawiało, że i on nie chciał się poddać.
- Nicole?
- Chodź.
Damy radę – powiedziała i delikatnie uśmiechnęła się.
Wybiegli z
budynku, jak oparzeni. Przebiegli przez ulicę i zatrzymali się przed samochodem.
Bobby znalazł się tuż obok nich.
- Co się
stało? – zapytał, zerkając na nich. – Nie mówcie, że…
- Nie udało
się – odpowiedziała dziewczyna i zacisnęła usta.
- Kurwa –
syknął Singer. – Macie plan awaryjny?
- Jedziemy
na cmentarz – odpowiedział Dean, otwierając drzwi Impali. – Może… Może coś uda
nam się zrobić…
- Pakujecie
się w sam środek Apokalipsy – skwitował Bobby. – Jesteście nienormalni!
- Nie mamy
wyjścia. Tu chodzi o Sama – powiedziała Nicole.
- Wiem –
odparł zamyślony Singer. – Jadę z wami. Przyda wam się wsparcie.
- Szybciej –
ponaglił ich Dean.
Nicole odwróciła się do Bobby’ego. Spojrzała w jego brązowe
oczy.
-
Przepraszam Bobby – powiedziała cicho.
- Co jest? – wydusił z siebie, ale ona zdążyła przyłożyć mu dwa palce do czoła. Mężczyzna
osunął się na ziemie, pogrążony w głębokim śnie.
- Coś ty mu
do cholery zrobiła?! – warknął Dean, podchodząc do niej.
- Bobby jest
dla mnie, jak ojciec. Nie pozwolę by coś mu się stało. Wystarczy, że my
pakujemy się w ten cały szajs. Zawsze mi powtarzał, że rodzina nie kończy się
na więzach krwi. On jest częścią mojej rodziny i zamierzam go chronić za
wszelką cenę – powiedziała i spojrzała na Winchestera. Dean przygryzł dolną
wargę i kiwnął głową. Poczuł się lepiej zdając sobie sprawę, że nie będzie narażał
Bobby’ego na niebezpieczeństwo.
- Włożę go
do samochodu – rzucił i ukucnął przy Singerze. – Przynajmniej nie obudzi się na
ziemi.
Dziewczyna kiwnęła głową i podeszła do bagażnika. Dean zerknął na nią.
Szkoda, że i on nie potrafił usypiać ludzi. Może wtedy udałoby mu się ochronić
Nicole. Z góry założył, że nie będzie jej namawiać do zostania w mieście. Po
pierwsze Nikki należała do osób upartych i zawziętych, a po drugie wściekłaby
się za ten pomysł i z pewnością najnormalniej w świecie obraziła na niego. Choć
z drugiej strony cieszył się, że będzie z nim. Że nie będzie tam sam.
- Dean?
- Już
kończę.
- A jeśli
Michał będzie na cmentarzu? – zapytała, nie odwracając się.
- Mam
nadzieję, że nie, bo inaczej będziemy mieć przechlapane.
- Mam plan –
ciągnęła swoje.
- Na
Michała?
- Tak, ale
muszę wciągnąć w to Cassa – odpowiedziała i ich spojrzenia się spotkały. Przez
chwilę milczeli, aż w końcu Dean kiwnął głową.
– W takim razie spotkamy się w
samochodzie.
- Nicole zaczekaj… - Zaczął, ale ona zdążyła już
zniknąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz