środa, 19 września 2012

02 Niezapowiedziana wizyta

        Przebrał się w czyste ubranie, a następnie wyszedł z kontenera sanitarnego, który na budowie robił za prowizoryczną łazienkę. Osłonił dłonią twarz, kiedy słońce oślepiło go. Poprawił granatową koszulkę, którą miał na sobie i wolnym krokiem ruszył w kierunku bramy wyjściowej.
- Dena poczekaj! – Usłyszał za plecami głos Seana. Odwrócił się w jego kierunku. – Mam nadzieję, że nie masz żadnych planów. Chłopaki pouciekali, a dziś wieczorem przyjeżdża do mnie teściowa. Więc sam rozumiesz, że muszę się czymś znieczulić- ciągnął z szerokim uśmiechem na swojej okrągłej twarzy.
- Wkurzysz ją bardziej – odparł Dean. Sean przewrócił oczami, a następnie roześmiał się.
- Wtedy będzie mi wszystko jedno. To co? Dasz się wyciągnąć na piwo lub dwa? – Winchester bez słowa kiwnął głową. – Super. Na ciebie to można liczyć stary.

       Otaczał ich zapach tytoniu i alkoholu, który unosił się w powietrzu. Siedzieli w niewielkim pubie, przy okrągłym drewnianym stoliku. Choć było tu tłoczno, to jednak nie za głośno. 
       Dean odciągnął od ust pusty kufel i postawił go przed sobą. Spojrzał na mężczyznę. Sean był o kilka lat starszy od niego. Miał żonę i trójkę dzieci, nie za duży dom na przedmieściu i siedmioletni samochód. W małżeństwie miewał wzloty i upadki, ale był szczęśliwy.  I Winchester to wiedział. Wszystko to składało się na życie, o którym Dean zawsze marzył. A teraz i on miał choć kawałek normalności. Jednak w dalszym ciągu pamiętał o tym, co stało się rok temu.
- Słuchaj Dean – zaczął Sean, wskazując Winchestera palcem. –  Jesteś dość tajemniczym gościem. Ja tu wypruwam sobie falki, gadam o mojej żonie i dzieciakach, a ty nic. Pewnie przynudzam, co?
- Wcale nie – odpowiedział szybko Dean i uśmiechnął się lekko. – To całkiem miła odmiana – dodał ciszej.
- Odmiana?
- Bo… Takie tam. – Sean uniósł brwi do góry i utkwił w Deanie swoje szare oczy.
- Takie tam?
- Po prostu masz idealne życie – zaczął Dean.
- Idealne – prychnął Sean. – Nie poznałeś mojej teściowej. – Winchester ze śmiechem pokręcił głową.
- Wiem co mówię.
- A ty nie masz idealnego życia?
- To dość ciężkie pytanie.
- Pomyśl sobie, że jestem twoim terapeutą – powiedział poważnym tonem Sean, ale po chwili zachichotał. – No, dalej Dean. Daj się poznać. Jesteś największą zagadką wśród chłopaków.
- Jesteś ciekawski.
- Mam po prostu nudne życie – odparł Sean i kiwnął na kelnerkę, aby ta przyniosła kolejne piwa. – Chyba nie jesteś jakimś psychopatycznym mordercą czy coś?
- Nie – odpowiedział Dean z uśmiechem.
- To luz. Więc powiedz mi coś o sobie.
- Na przykład, co?
- Co robiłeś wcześniej?

       Dean Winchester był dobrym aktorem. Bycie łowcą wymagało umiejętności grania, tak aby nikt się nie zorientował, że coś jest nie tak. A Dean to potrafił. Przez tak wiele lat zdążył dojść do niemalże perfekcji. Przecież tak wiele razy musiał udawać, czy to agenta z FBI, pacjenta ze szpitala psychiatrycznego, dziennikarza, a nawet księdza. Z łatwością kłamał, jak z nut i ten kto go dobrze nie znał, praktycznie nie był wstanie mu nie wierzyć. 
        Tym razem jednak czuł małe poczucie winy. Lubił Seana i oszukiwanie go nie za bardzo mu się podobało. Wiedział jednak, że nie miał innego wyjścia. Prawda o nim by nie przeszła. Sean z pewnością wziąłby go za wariata.
        Na dworze zdążyło się już ściemnić, kiedy wyszli z pubu. Pożegnał się z Seanem i ruszył pustym chodnikiem w stronę domu. Od czasu do czasu obok niego przejeżdżały samochody. Gdzieś w oddali słyszał głosy innych ludzi. Ktoś po drugiej stronie rozmawiał przez telefon i śmiał się wniebogłosy. Dean spojrzał w kierunku roześmianego chłopaka. Zacisnął wargi. Nieznajomy przypominał mu młodego Sama. Poczuł nieprzyjemny uścisk w żołądku i szybko spuścił głowę, przyspieszając kroku. 
        Nagle usłyszał kobiecy krzyk. Momentalnie zatrzymał się i spojrzał na zaułek. Jego serce przyspieszyło. Dean zareagował instynktownie. Dlatego kiedy ruszył biegiem w stronę głosu, który zdążył już zamilknąć, zdał sobie sprawę, że łowca gdzieś jeszcze w nim siedzi. 
        Zatrzymał się widząc dużą kałużę krwi. Podążył wzrokiem do jej źródła. Tuż za zielonym kontenerem na śmieci znajdowało się ciało młodej kobiety. Jej głowa spoczywała bezwiednie na ramieniu, a z ust wydobywała się stróżka krwi. Z piersi wystawał gruby metalowy pręt. Brakowało jej jednego palca u prawej dłoni. Oczy, niegdyś pełne życia, spoglądały pusto przed siebie. 
        Dean zaczął się rozglądać. Nie zauważył jednak niczego, co by naprowadziło go na to, co się tu wydarzyło. Zagryzł wargę i podszedł do ciała kobiety. Tuż przy jej udzie, znajdowała się torebka. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i przez nią otworzył ją. Wyjął telefon i wyprostował się. Wykręcił numer i przyłożył komórkę do ucha.
- Komenda policji w Cicero – usłyszał męski głos po drugiej stronie.
- Chciałbym zgłosić trupa.  Brown Street czterdzieści siedem,zaułek tuż przy salonie fryzjerskim – wyrecytował.
- Pańskie nazwisko… - Zaczął gliniarz, ale Dean już się rozłączył. Odrzucił telefon na torebkę, schował chusteczkę do kieszeni i szybkim krokiem odszedł, zostawiając za plecami nieżyjącą kobietę.

        Wszedł do domu i bez słowa ruszył w stronę salonu. Instynkt łowcy znów brał górę. Usiadł na krześle i uruchomił komputer.
- Dean?! – Usłyszał wołanie z kuchni.
- Jestem w salonie!
- Nie zjesz kolacji? – zapytała Lisa, zatrzymując się w progu. 
         Zmarszczyła czoło widząc Deana, który zawzięcie wpatrywał się w ekran. Jego palce przesuwały się po klawiaturze wypisując poszczególne wyrazy. 
– Coś się stało?
- Nic się nie stało. Muszę coś sprawdzić – odpowiedział, nie odrywając wzroku od monitora.
- Czy jest coś o czym powinnam wiedzieć? – ciągnęła dalej. Dean zacisnął usta i zamknął oczy. Następnie spojrzał na kobietę.
- Nie. Nic się nie dzieje – rzucił nieco chłodno.
- Na pewno? W tym momencie mnie przerażasz – odpowiedziała, wlepiając w niego brązowe oczy.
- Przepraszam – powiedział szybko. – Po prostu chcę…
- Jasne. Nie będę ci przeszkadzać -  odparła i wyszła. Dean pokręcił głową i ponownie spojrzał w napisanie zdanie:
Indiana, Cicero – zbrodnie, morderstwa i niewyjaśnione zgony.

        Wybiła druga w nocy. Zamknął komputer i wstał z miejsca. Czuł się zmęczony i głodny. Wiedział, że dał się porwać temu łowcy, który w nim siedzi. Wiedział też, że gdyby niczego nie sprawdził, dręczyło by go to przez cały czas, uniemożliwiając normalne funkcjonowanie. Choć w internecie niczego nie znalazł, to jednak miał wrażenie, że nie jest to zwykłe zabójstwo. Coś w głowie mówiło mu, że powinien być czujny. 
       Wszedł do kuchni. Szybko zrobił sobie kanapkę, a następnie w pośpiechu zaczął ją jeść. Marzył o szybkim prysznicu i łóżku. Jego myśli jednak w dalszym ciągu krążyły wokół kobiety w zaułku. Odłożył brudny nóż do zlewu i wyszedł z kuchni. Wszedł po schodach na górę i skierował się do łazienki. 
        Gotowy do spania, otworzył drzwi do sypialni. Po cichu podszedł do łózka. Wsunął się pod kołdrę.
- To było coś ważnego? – Usłyszał głos Lisy, kiedy jego głowa spoczęła na poduszce.
- Tak mi się wydaje –odpowiedział.
- Co się stało?
- Nie chcesz wiedzieć.
- Jesteś pewien?
- Tak.
- To coś z twojego świata? - Odwrócił się w jej stronę. Choć było ciemno, z łatwością odnalazł jej oczy, które bacznie go obserwowały.
- Całkiem możliwe.
- Mówiłeś, że z tym skończyłeś… Ale w  takim razie masz rację. Chyba nie chcę wiedzieć... Wystraszyłeś mnie dzisiaj.
- Przepraszam. – Przysunęła się do niego, a on objął ją ramieniem. Wtuliła się w jego klatkę piersiową.
- Nigdy więcej Dean. Proszę, abyś nigdy więcej się tak nie zachowywał. – Winchester wziął głęboki oddech i złożył delikatny pocałunek na jej czole.
- Dobranoc – powiedział cicho.

         Lisa krzątała się po kuchni, sprzątając po śniadaniu. On siedział przy stole, pogrążony w lekturze gazety codziennej. Przekładał raz po raz kolejne strony, starając się znaleźć jakąkolwiek wzmiankę o wczorajszym morderstwie. Od czasu do czasu czuł na sobie wzrok Lisy. 
       W końcu, kiedy po raz kolejny na nic nie trafił, odłożył gazetę na bok i wstał z miejsca. Bez słowa ruszył w stronę salonu. Przechodząc obok drzwi  wejściowych, usłyszał jak coś w nie uderzyła. Zatrzymał się i odwrócił. Powoli podszedł do okna. Nie odsłaniając śnieżnobiałej firanki, zerknął na ganek. Nikogo tam nie było. Również ulica była pusta. Wyciągnął rękę, która spoczęła na chłodnej klamce. Nacisnął ją i otworzył drzwi. Spojrzał w dół. Pod jego stopami leżało małe czerwone pudełko. Schylił się po nie, a następnie wsłuchiwał się w kroki, które dochodziły z sąsiedniego pomieszczenia. Lisa nadal była w kuchni. 
       Jego zielone oczy wędrowały po pudełku. Nie było tu żadnego liścika, żadnej informacji od nadawcy. Złapał za górną część i delikatnie otworzył je. Zacisnął zęby, zamknął oczy i ciężko westchnął. Ponownie spojrzał na odcięty palec, pokryty zaschniętą krwią. Powoli przestawał rozumieć cokolwiek z tej sytuacji. 
        Wychylił się do przodu i raz jeszcze rozejrzał po ulicy. Pusto. Niewiele myśląc, zamknął drzwi i ruszył do garażu. Kiedy zapaliło się światło, zobaczył swoją ukochaną impalę, zakrytą brązowym materiałem. Wspomnienia znów powróciły, a  z nimi cały ból, który towarzyszy mu od roku. Podszedł bliżej i odsłonił kawałek plandeki, tak aby mieć dostęp do bagażnika. Otworzył go i zaczął przeszukiwać swoje stare rzeczy, które kiedyś używał jako łowca. Natrafił w końcu na stary dziennik ojca i pospiesznie zaczął go kartkować. Kiedy znalazł palec, poczuł niepokój. Ktoś się z nim bawi, a on nie wie z kim ma do czynienia. Obstawiał demony. Bo jaki inny stwór działa w ten sposób?
- Dean? – Usłyszał głos Lisy. Podniósł głowę znad dziennika. – Co się dzieje?
- Sam nie wiem- odpowiedział szybko. Lisa zmarszczyła czoło. –Ale nie martw się.
- Jak mam się nie martwić skoro od wczoraj zachowujesz się dziwnie.
- Wiesz przecież czym zajmowałem się wcześniej.
- Wiem i tego się właśnie  boję. Że… Znów cię stracę. 
       Dean ściągnął brwi i spojrzał na nią nieco zaskoczony. Nie wiedział do końca, o co jej chodzi. Lisa po chwili rozwiała jego wszelkie wątpliwości. 
– Wtedy kiedy zachorował Ben, a ty mu pomogłeś… Miałam nadzieję, że z nami zostaniesz. Zostaniesz i zaczniesz nowe życie, którego tak bardzo pragnąłeś.
- Ale wtedy ja – zaczął i szybko pokręcił głową, bo na wspomnienie o niej znów poczuł bolesny uścisk, gdzieś w okolicy serca.
- Przepraszam – powiedziała Lisa, widząc jego zbolałą twarz. – Nie chciałam ci przypominać. – Dean bez słowa kiwnął głową. – Jadę do pracy.
- Odbierzesz Bena ze szkoły?
- Jasne nie ma sprawy.
- Mam prośbę- zaczął Dean. – Pojedźcie na obiad z jakimś dużym deserem. 
       Lisa przez chwilę wpatrywała się w niego, a następnie pokiwała głową. Odwróciła się i bez słowa wyszła z garażu. Winchester jeszcze przez chwilę stał nieruchomo, czekając aż usłyszy znajomy silnik samochodu Lisy. Po chwili kobieta odjechała z podjazdu, a on został sam.
       Ponownie zaczął kartkować dziennik, licząc na to, że może wpadnie na jakąś wskazówkę. Nagle usłyszał jakieś chrobotanie, a następnie powolne kroki. Odłożył dziennik do bagażnika i wyciągnął z niej broń, którą kiedyś tak często używał. Teraz kiedy miał ją w dłoni, znów poczuł się jak dawniej. Pewność siebie, pewność w swoje umiejętności i chęć pokonania kolejnego potwora, który zagraża  życiu innym, dała o sobie znać. Wypełniła każde komórki jego ciała, a Dean zdał sobie sprawę z tego, że brakowało mu dawnego stylu życia. Czysty paradoks.
       Zamknął cicho bagażnik i zrobił kilka kroków do przodu. Schował broń za plecami i zaczął nasłuchiwać. Słyszał coraz wyraźniej kroki. Dopiero teraz zorientował się, że jest ich więcej.
- Trójka – wyszeptał pod nosem. 
       Nieznajomi nagle zwolnili i powoli zaczęli zbliżać się ku wejściu do garażu. Dean zastygł w bezruchu. Nagle jego oczom ukazały się dwie kobiety i jeden mężczyzna. Wszyscy mieli około trzydziestki. Na ich twarzach gościły szerokie uśmiechy.
- Dean Winchester – powiedziała rudowłosa i zaczęła rozglądać się dookołą. – Czyżbyś przeszedł na emeryturę?
- Jestem w całkiem dobrej formie mała – odpowiedział i uniósł broń do góry. Nieznajomi wymienili szybko spojrzenia i zachichotali.
- Udowodnij pięknisiu – odezwała się blondynka, robiąc krok do przodu. – Nie będziesz strzelać. Co by pomyśleli o  tym twoi sąsiedzi?
- Bez obaw – rzucił Dean. – Większość jest w pracy.
- Drogie siostry – powiedział mężczyzna o czarnych włosach. – Czas zacząć zabawę.
       Zanim Dean zdążył się zorientować, cała trójka rzuciła się w jego kierunku. Winchester pociągnął za spust, ale w tym samym momencie został powalony na ziemię. Nie trafił nikogo. Rudowłosa nadepnęła na jego dłoń, a on wypuścił pistolet. Mężczyzna podniósł go do pozycji pionowej i uderzył pięścią w twarz. Usłyszał śmiech blondynki, gdzieś w okolicy ucha.
- Zemsta jest słodka – wyszeptała ruda, szarpiąc go za włosy. – Zginiesz bolesną śmiercią. Osobiście się o to postaram.
- Aż nie mogę się doczekać –odpowiedział Dean, choć coraz mniej rozumiał z tego co się dzieje. 
       Czarnowłosy uderzył go po raz kolejny. Winchester poczuł, jak stróżka krwi wypływa z jego nosa. Starał się walczyć, ale ich było za dużo. Osaczyli go i sprzedawali cios za ciosem. W pewnym momencie usłyszał kolejne kroki, które zbliżały się w stronę garażu. Trójka napastników odwróciła się w tamtą stronę,  a na ich twarzach zagościła wściekłość. Kobiety odsunęły się, a mężczyzna z całej siły rzucił Deanem o ścianę. Pułki z narzędziami zadrgały, a następnie zwaliły się na  łowcę. 
       Jeszcze przez chwilę walczył z ciemnością, która zagościła w jego głowie. Widział tylko zarys osób, które znajdowały się w środku. Słyszał podniesione głosy, ale nie rozróżniał słów. Kiedy do garażu wbiegły kolejne dwie postacie, Dean odpłynął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz