Przebrał się
w czyste ubranie, a następnie wyszedł z kontenera sanitarnego, który na budowie
robił za prowizoryczną łazienkę. Osłonił dłonią twarz, kiedy słońce oślepiło
go. Poprawił granatową koszulkę, którą miał na sobie i wolnym krokiem ruszył w
kierunku bramy wyjściowej.
- Dena
poczekaj! – Usłyszał za plecami głos Seana. Odwrócił się w jego kierunku. – Mam
nadzieję, że nie masz żadnych planów. Chłopaki pouciekali, a dziś wieczorem
przyjeżdża do mnie teściowa. Więc sam rozumiesz, że muszę się czymś znieczulić-
ciągnął z szerokim uśmiechem na swojej okrągłej twarzy.
- Wkurzysz
ją bardziej – odparł Dean. Sean przewrócił oczami, a następnie roześmiał się.
- Wtedy
będzie mi wszystko jedno. To co? Dasz się wyciągnąć na piwo lub dwa? –
Winchester bez słowa kiwnął głową. – Super. Na ciebie to można liczyć stary.
Otaczał ich
zapach tytoniu i alkoholu, który unosił się w powietrzu. Siedzieli w niewielkim
pubie, przy okrągłym drewnianym stoliku. Choć było tu tłoczno, to jednak nie za
głośno.
Dean odciągnął od ust pusty kufel i postawił go przed sobą. Spojrzał na
mężczyznę. Sean był o kilka lat starszy od niego. Miał żonę i trójkę dzieci,
nie za duży dom na przedmieściu i siedmioletni samochód. W małżeństwie miewał
wzloty i upadki, ale był szczęśliwy. I
Winchester to wiedział. Wszystko to składało się na życie, o którym Dean zawsze
marzył. A teraz i on miał choć kawałek normalności. Jednak w dalszym ciągu
pamiętał o tym, co stało się rok temu.
- Słuchaj
Dean – zaczął Sean, wskazując Winchestera palcem. – Jesteś dość tajemniczym gościem. Ja tu wypruwam sobie falki, gadam o mojej żonie i dzieciakach, a ty nic. Pewnie
przynudzam, co?
- Wcale nie
– odpowiedział szybko Dean i uśmiechnął się lekko. – To całkiem miła odmiana –
dodał ciszej.
- Odmiana?
- Bo… Takie
tam. – Sean uniósł brwi do góry i utkwił w Deanie swoje szare oczy.
- Takie tam?
- Po prostu
masz idealne życie – zaczął Dean.
- Idealne –
prychnął Sean. – Nie poznałeś mojej teściowej. – Winchester ze śmiechem pokręcił
głową.
- Wiem co
mówię.
- A ty nie
masz idealnego życia?
- To dość
ciężkie pytanie.
- Pomyśl
sobie, że jestem twoim terapeutą – powiedział poważnym tonem Sean, ale po
chwili zachichotał. – No, dalej Dean. Daj się poznać. Jesteś największą zagadką
wśród chłopaków.
- Jesteś
ciekawski.
- Mam po
prostu nudne życie – odparł Sean i kiwnął na kelnerkę, aby ta przyniosła
kolejne piwa. – Chyba nie jesteś jakimś psychopatycznym mordercą czy coś?
- Nie –
odpowiedział Dean z uśmiechem.
- To luz.
Więc powiedz mi coś o sobie.
- Na
przykład, co?
- Co robiłeś
wcześniej?
Dean
Winchester był dobrym aktorem. Bycie łowcą wymagało umiejętności grania, tak
aby nikt się nie zorientował, że coś jest nie tak. A Dean to potrafił. Przez
tak wiele lat zdążył dojść do niemalże perfekcji. Przecież tak wiele razy
musiał udawać, czy to agenta z FBI,
pacjenta ze szpitala psychiatrycznego, dziennikarza, a nawet księdza. Z łatwością kłamał, jak z nut i ten kto
go dobrze nie znał, praktycznie nie był wstanie mu nie wierzyć.
Tym razem
jednak czuł małe poczucie winy. Lubił Seana i oszukiwanie go nie za bardzo mu
się podobało. Wiedział jednak, że nie miał innego wyjścia. Prawda o nim by nie
przeszła. Sean z pewnością wziąłby go za wariata.
Na dworze zdążyło się już ściemnić, kiedy wyszli z pubu. Pożegnał się z Seanem i ruszył
pustym chodnikiem w stronę domu. Od czasu do czasu obok niego przejeżdżały
samochody. Gdzieś w oddali słyszał głosy innych ludzi. Ktoś po drugiej stronie
rozmawiał przez telefon i śmiał się wniebogłosy. Dean spojrzał w kierunku
roześmianego chłopaka. Zacisnął wargi. Nieznajomy przypominał mu młodego Sama.
Poczuł nieprzyjemny uścisk w żołądku i szybko spuścił głowę, przyspieszając
kroku.
Nagle usłyszał kobiecy krzyk. Momentalnie zatrzymał się i spojrzał na
zaułek. Jego serce przyspieszyło. Dean zareagował instynktownie. Dlatego kiedy
ruszył biegiem w stronę głosu, który zdążył już zamilknąć, zdał sobie sprawę,
że łowca gdzieś jeszcze w nim siedzi.
Zatrzymał się widząc dużą kałużę krwi. Podążył wzrokiem do jej źródła. Tuż za zielonym kontenerem na śmieci znajdowało
się ciało młodej kobiety. Jej głowa spoczywała bezwiednie na ramieniu, a z ust
wydobywała się stróżka krwi. Z piersi wystawał gruby metalowy pręt. Brakowało
jej jednego palca u prawej dłoni. Oczy, niegdyś pełne życia, spoglądały pusto
przed siebie.
Dean zaczął się rozglądać. Nie zauważył jednak niczego, co by
naprowadziło go na to, co się tu wydarzyło. Zagryzł wargę i podszedł do ciała
kobiety. Tuż przy jej udzie, znajdowała się torebka. Wyciągnął z kieszeni
chusteczkę i przez nią otworzył ją. Wyjął telefon i wyprostował się. Wykręcił
numer i przyłożył komórkę do ucha.
- Komenda
policji w Cicero – usłyszał męski głos po drugiej stronie.
- Chciałbym
zgłosić trupa. Brown Street czterdzieści
siedem,zaułek tuż przy salonie fryzjerskim – wyrecytował.
- Pańskie
nazwisko… - Zaczął gliniarz, ale Dean już się rozłączył. Odrzucił telefon na
torebkę, schował chusteczkę do kieszeni i szybkim krokiem odszedł, zostawiając
za plecami nieżyjącą kobietę.
Wszedł do
domu i bez słowa ruszył w stronę salonu. Instynkt łowcy znów brał górę. Usiadł
na krześle i uruchomił komputer.
- Dean?! –
Usłyszał wołanie z kuchni.
- Jestem w
salonie!
- Nie zjesz
kolacji? – zapytała Lisa, zatrzymując się w progu.
Zmarszczyła czoło widząc
Deana, który zawzięcie wpatrywał się w ekran. Jego palce przesuwały się po
klawiaturze wypisując poszczególne wyrazy.
– Coś się stało?
- Nic się
nie stało. Muszę coś sprawdzić – odpowiedział, nie odrywając wzroku od
monitora.
- Czy jest
coś o czym powinnam wiedzieć? – ciągnęła dalej. Dean zacisnął usta i zamknął
oczy. Następnie spojrzał na kobietę.
- Nie. Nic
się nie dzieje – rzucił nieco chłodno.
- Na pewno?
W tym momencie mnie przerażasz – odpowiedziała, wlepiając w niego brązowe oczy.
-
Przepraszam – powiedział szybko. – Po prostu chcę…
- Jasne. Nie
będę ci przeszkadzać - odparła i wyszła.
Dean pokręcił głową i ponownie spojrzał w napisanie zdanie:
Indiana,
Cicero – zbrodnie, morderstwa i niewyjaśnione zgony.
Wybiła druga
w nocy. Zamknął komputer i wstał z miejsca. Czuł się zmęczony i głodny.
Wiedział, że dał się porwać temu łowcy, który w nim siedzi. Wiedział też, że
gdyby niczego nie sprawdził, dręczyło by go to przez cały czas, uniemożliwiając
normalne funkcjonowanie. Choć w internecie niczego nie znalazł, to jednak miał
wrażenie, że nie jest to zwykłe zabójstwo. Coś w głowie mówiło mu, że powinien
być czujny.
Wszedł do kuchni. Szybko zrobił sobie kanapkę, a następnie w
pośpiechu zaczął ją jeść. Marzył o szybkim prysznicu i łóżku. Jego myśli jednak
w dalszym ciągu krążyły wokół kobiety w zaułku. Odłożył brudny nóż do zlewu i wyszedł
z kuchni. Wszedł po schodach na górę i skierował się do łazienki.
Gotowy do
spania, otworzył drzwi do sypialni. Po cichu podszedł do łózka. Wsunął się pod
kołdrę.
- To było
coś ważnego? – Usłyszał głos Lisy, kiedy jego głowa spoczęła na poduszce.
- Tak mi się
wydaje –odpowiedział.
- Co się
stało?
- Nie chcesz
wiedzieć.
- Jesteś
pewien?
- Tak.
- To coś z
twojego świata? - Odwrócił się w jej stronę. Choć było ciemno, z łatwością
odnalazł jej oczy, które bacznie go obserwowały.
- Całkiem
możliwe.
- Mówiłeś,
że z tym skończyłeś… Ale w takim razie
masz rację. Chyba nie chcę wiedzieć... Wystraszyłeś mnie dzisiaj.
-
Przepraszam. – Przysunęła się do niego, a on objął ją ramieniem. Wtuliła się w
jego klatkę piersiową.
- Nigdy
więcej Dean. Proszę, abyś nigdy więcej się tak nie zachowywał. – Winchester
wziął głęboki oddech i złożył delikatny pocałunek na jej czole.
- Dobranoc –
powiedział cicho.
Lisa
krzątała się po kuchni, sprzątając po śniadaniu. On siedział przy stole,
pogrążony w lekturze gazety codziennej. Przekładał raz po raz kolejne strony,
starając się znaleźć jakąkolwiek wzmiankę o wczorajszym morderstwie. Od czasu
do czasu czuł na sobie wzrok Lisy.
W końcu, kiedy po raz kolejny na nic nie
trafił, odłożył gazetę na bok i wstał z miejsca. Bez słowa ruszył w stronę
salonu. Przechodząc obok drzwi wejściowych, usłyszał jak coś w nie uderzyła.
Zatrzymał się i odwrócił. Powoli podszedł do okna. Nie odsłaniając
śnieżnobiałej firanki, zerknął na ganek. Nikogo tam nie było. Również ulica
była pusta. Wyciągnął rękę, która spoczęła na chłodnej klamce. Nacisnął ją i
otworzył drzwi. Spojrzał w dół. Pod jego stopami leżało małe czerwone pudełko. Schylił
się po nie, a następnie wsłuchiwał się w kroki, które dochodziły z sąsiedniego
pomieszczenia. Lisa nadal była w kuchni.
Jego zielone oczy wędrowały po
pudełku. Nie było tu żadnego liścika, żadnej informacji od nadawcy. Złapał za
górną część i delikatnie otworzył je. Zacisnął zęby, zamknął oczy i ciężko
westchnął. Ponownie spojrzał na odcięty palec, pokryty zaschniętą krwią. Powoli
przestawał rozumieć cokolwiek z tej sytuacji.
Wychylił się do przodu i raz
jeszcze rozejrzał po ulicy. Pusto. Niewiele myśląc, zamknął drzwi i ruszył do
garażu. Kiedy zapaliło się światło, zobaczył swoją ukochaną impalę, zakrytą
brązowym materiałem. Wspomnienia znów powróciły, a z nimi cały ból, który towarzyszy mu od roku.
Podszedł bliżej i odsłonił kawałek plandeki, tak aby mieć dostęp do bagażnika.
Otworzył go i zaczął przeszukiwać swoje stare rzeczy, które kiedyś używał jako
łowca. Natrafił w końcu na stary dziennik ojca i pospiesznie zaczął go
kartkować. Kiedy znalazł palec, poczuł niepokój. Ktoś się z nim bawi, a on nie
wie z kim ma do czynienia. Obstawiał demony. Bo jaki inny stwór działa w ten
sposób?
- Dean? –
Usłyszał głos Lisy. Podniósł głowę znad dziennika. – Co się dzieje?
- Sam nie
wiem- odpowiedział szybko. Lisa zmarszczyła czoło. –Ale nie martw się.
- Jak mam
się nie martwić skoro od wczoraj zachowujesz się dziwnie.
- Wiesz
przecież czym zajmowałem się wcześniej.
- Wiem i
tego się właśnie boję. Że… Znów cię
stracę.
Dean ściągnął brwi i spojrzał na nią nieco zaskoczony. Nie wiedział
do końca, o co jej chodzi. Lisa po chwili rozwiała jego wszelkie wątpliwości.
–
Wtedy kiedy zachorował Ben, a ty mu pomogłeś… Miałam nadzieję, że z nami
zostaniesz. Zostaniesz i zaczniesz nowe życie, którego tak bardzo pragnąłeś.
- Ale wtedy
ja – zaczął i szybko pokręcił głową, bo na wspomnienie o niej znów poczuł
bolesny uścisk, gdzieś w okolicy serca.
-
Przepraszam – powiedziała Lisa, widząc jego zbolałą twarz. – Nie chciałam ci
przypominać. – Dean bez słowa kiwnął głową. – Jadę do pracy.
- Odbierzesz
Bena ze szkoły?
- Jasne nie
ma sprawy.
- Mam
prośbę- zaczął Dean. – Pojedźcie na obiad z jakimś dużym deserem.
Lisa przez
chwilę wpatrywała się w niego, a następnie pokiwała głową. Odwróciła się i bez
słowa wyszła z garażu. Winchester jeszcze przez chwilę stał nieruchomo, czekając aż usłyszy znajomy silnik samochodu Lisy. Po chwili kobieta odjechała
z podjazdu, a on został sam.
Ponownie zaczął kartkować dziennik, licząc na to,
że może wpadnie na jakąś wskazówkę. Nagle usłyszał jakieś chrobotanie, a następnie powolne kroki. Odłożył dziennik do bagażnika i wyciągnął z niej broń,
którą kiedyś tak często używał. Teraz kiedy miał ją w dłoni, znów poczuł się
jak dawniej. Pewność siebie, pewność w swoje umiejętności i chęć pokonania
kolejnego potwora, który zagraża życiu
innym, dała o sobie znać. Wypełniła każde komórki jego ciała, a Dean zdał sobie
sprawę z tego, że brakowało mu dawnego stylu życia. Czysty paradoks.
Zamknął
cicho bagażnik i zrobił kilka kroków do przodu. Schował broń za plecami i
zaczął nasłuchiwać. Słyszał coraz wyraźniej kroki. Dopiero teraz zorientował
się, że jest ich więcej.
- Trójka –
wyszeptał pod nosem.
Nieznajomi nagle zwolnili i powoli zaczęli zbliżać się ku
wejściu do garażu. Dean zastygł w bezruchu. Nagle jego oczom ukazały się dwie
kobiety i jeden mężczyzna. Wszyscy mieli około trzydziestki. Na ich twarzach
gościły szerokie uśmiechy.
- Dean
Winchester – powiedziała rudowłosa i zaczęła rozglądać się dookołą. – Czyżbyś
przeszedł na emeryturę?
- Jestem w
całkiem dobrej formie mała – odpowiedział i uniósł broń do góry. Nieznajomi
wymienili szybko spojrzenia i zachichotali.
- Udowodnij
pięknisiu – odezwała się blondynka, robiąc krok do przodu. – Nie będziesz
strzelać. Co by pomyśleli o tym twoi
sąsiedzi?
- Bez obaw –
rzucił Dean. – Większość jest w pracy.
- Drogie
siostry – powiedział mężczyzna o czarnych włosach. – Czas zacząć zabawę.
Zanim Dean zdążył się zorientować, cała trójka rzuciła się w jego kierunku.
Winchester pociągnął za spust, ale w tym samym momencie został powalony na
ziemię. Nie trafił nikogo. Rudowłosa nadepnęła na jego dłoń, a on wypuścił
pistolet. Mężczyzna podniósł go do pozycji pionowej i uderzył pięścią w twarz.
Usłyszał śmiech blondynki, gdzieś w okolicy ucha.
- Zemsta
jest słodka – wyszeptała ruda, szarpiąc go za włosy. – Zginiesz bolesną
śmiercią. Osobiście się o to postaram.
- Aż nie
mogę się doczekać –odpowiedział Dean, choć coraz mniej rozumiał z tego co się
dzieje.
Czarnowłosy uderzył go po raz kolejny. Winchester poczuł, jak stróżka
krwi wypływa z jego nosa. Starał się walczyć, ale ich było za dużo. Osaczyli go
i sprzedawali cios za ciosem. W pewnym momencie usłyszał kolejne kroki, które
zbliżały się w stronę garażu. Trójka napastników odwróciła się w tamtą
stronę, a na ich twarzach zagościła
wściekłość. Kobiety odsunęły się, a mężczyzna z całej siły rzucił Deanem o
ścianę. Pułki z narzędziami zadrgały, a następnie zwaliły się na łowcę.
Jeszcze przez chwilę walczył z
ciemnością, która zagościła w jego głowie. Widział tylko zarys osób, które
znajdowały się w środku. Słyszał podniesione głosy, ale nie rozróżniał słów.
Kiedy do garażu wbiegły kolejne dwie postacie, Dean odpłynął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz