wtorek, 18 września 2012

05 Anioły i demony

       Klęczała na zimnej, brudnej podłodze. Prawie dotykała ją spoconym czołem. Jej żołądek powoli wracał do normalności. Jednak ból głowy nadal był intensywny. Nie otwierała oczu. Oddychała ciężko, jakby przebiegła maraton. Po plecach przeszedł ją dreszcz. Zrobiło jej się zimno.  
- Nicole? – Usłyszała czyjś niewyraźny głos tuż nad głową. Drgnęła i otworzyła oczy. Powoli wyprostowała się. Spojrzała na mężczyznę, który nachylał się nad nią. Na początku obraz był niewyraźny, jednak po chwili wyostrzył się. Widziała jego spokojne błękitne oczy. 
– W porządku? – zapytał Castiel. 
- Nic nie jest w porządku – powiedziała z wyrzutem. 
       Anioł podał jej dłoń. Zmrużyła oczy, ale wyciągnęła w jego kierunku swoją. Pomógł jej wstać. Zakręciło jej się w głowie. 
- Spokojnie. 
- Jesteś dupkiem Cass – syknęła, rozcierając sobie skronie. – Zafundowałeś mi niezły ból głowy. I to nie pierwszy raz. 
- Przepraszam. Nie było innego wyjścia. – Utkwiła w nim czekoladowe oczy. Przez chwilę wpatrywali się w siebie. W końcu Nicole westchnęła i odezwała się. 
- Co to było? 
- Co?
- Ten cały cyrk ze ścianą i krwią. 
-Przeważnie usuwamy pamięć i to bezpowrotnie. Twoja musiała się zachować. Postanowiłem dla bezpieczeństwa ją ukryć. Właśnie tu. Do tego potrzebowałem twojej krwi. 
-Ale po co? Co mi groziło Cass? 
- Na Ziemi nie jest już tak, jak kiedyś. Przez te trzy lata wszystko się zmieniło. 
- Jak widzę ty też- odparła i zmierzyła go wzrokiem. Pamiętała go jako chuderlawego blondyna. Teraz stał przed nią brązowowłosy mężczyzna w jasnym prochowcu. 
- Nowe naczynie. Ciało należy do Jimmy’ego…
- Bez szczegółów kogo opętujesz Cass – rzuciła, machając ręką. – Możesz mi powiedzieć, co się teraz dzieje, bo widzisz nie jestem w temacie – powiedziała i nieco się skrzywiła. Ból głowy w ogóle nie zmalał. 
- Pokaże ci – odparł anioł i podszedł do niej. Szybko odskoczyła od niego i wyciągnęła przed siebie ręce. 
- Poczekaj. Moja głowa i tak za dużo dzisiaj wycierpiała. Będzie bolało? 
- Nie – powiedział z uśmiechem. 
- Czemu ci nie wierzę?- Castiel przewrócił oczami. Nieco rozbawiło to dziewczynę. Zupełnie to do niego nie pasowało. 
- Uwierz. – Wzruszyła ramionami. 
       Anioł podszedł i dotknął dwoma palcami jej czoła. Ponownie przed oczami zaczęły przesuwać się w ekspresowym tempie przeróżne obrazy: łamiąca pieczęcie demonica Lilith i jej śmierć, która była początkiem Apokalipsy, wydostanie się Lucyfera z klatki, Sam, Dean i Bobby starający się zakończyć to, co się zaczęło. Wzięła głęboki oddech. Przez chwilę poczuła, że ból głowy stał się silniejszy, jednak po chwili odrobinę zelżał. Ominęło ją tak wiele rzeczy. 
- Jesteśmy… Jesteśmy w środku tego pieprzonego syfu? – wyszeptała z niedowierzaniem. – Co mamy robić Cass? 
- Kiedy wrócisz, oni opowiedzą ci o szczegółach. – Kiwnęła głową, choć wolała poznać wszystko teraz. Czuła się na siłę wsadzona do jakieś historii, o której nie miała pojęcia.
       Mimowolnie zaczęła przechadzać się w tę i z powrotem. Czuła na sobie wzrok Castiela. Starała się przeanalizować wszystko, czego się dowiedziała. Jednak ból był przeszkodą, który ją rozpraszał. 
– Jeszcze jedno?
- Jakaś kolejna super nowość? Bo nie mogę się doczekać – odparła z sarkazmem. 
- Oprócz tego, że zabrałem ci pamięć, uśpiłem także twoje moce. Teraz kiedy wszystko wróciło do normy, także i one znów są aktywne – powiedział przepraszającym tonem. 
- Tak… Domyśliłam się tego. Czuje się rozstrojona – skwitowała. Nagle zatrzymała się i spojrzała na anioła. – Jak to możliwe, że w Jefferson City znalazły mnie demony? Przecież niby mam tą całą pieczęć, a  i z woreczkiem się nie rozstawałam.  
- Mało prawdopodobne, aby namierzyły cię same. Myślę, że ruszyły za chłopakami, kiedy kazałem im ciebie odszukać – odpowiedział, bacznie obserwując dziewczynę. Nicole przeanalizowała szybko jego słowa i kiwnęła głową. 
– Mam coś dla ciebie. – Spojrzała na niego z ciekawością. Z jego rękawa wysunęła się srebrna rękojeść. Wyciągnął podłużny błyszczący sztylet. 
- A to... – Zaczęła, przyglądając się przedmiotowi w jego ręce. 
- Jego nazwa to Miecz Lucyfera. – Przekrzywiła głowę. – Ten należy do ciebie. 
       Wyciągnął dłoń w jej stronę. Delikatnie chwyciła za broń. Był niezwykle lekki, a z drugiej strony czuć było jakiś ciężar. 
– Musisz wiedzieć, że nie wszystkie anioły stoją teraz po właściwej stronie. A to – wskazał na sztylet w jej dłoni – jest skuteczną bronią na zabicie anioła. - Zrobiła wielkie oczy. Myślała, że anioły są raczej z tych dobrych. Przez chwilę spoglądała na broń, a następnie wsadziła ją z tyłu za pasek od spodni. 
- Czy możemy już iść? Muszę wziąć kilka prochów, bo inaczej mózg mi eksploduje – powiedziała, ponownie rozcierając skronie. Castiel skinął głową. 
       Już miał do niej podejść, kiedy oboje usłyszeli cmokanie. Odwrócili głowy w tym samym momencie, kiedy z ciemności wyłonił się starszy mężczyzna. Czubek jego głowy był łysy, natomiast po bokach widniały siwe włosy. Na jego okrągłej twarzy widniał szeroki, nieszczery uśmiech. Szare oczy bacznie ich obserwowały. Castiel wysunął się do przodu zasłaniając Nicole. 
- Zachariasz – powiedział Castiel. 
- Znalazłeś zgubę – odpowiedział, nadal uśmiechając się szeroko. Obok niego pojawił się czarnoskóry, łysy mężczyzna. Ciemne oczy wpatrywały się z ciekawością w dziewczynę. 
- Uriel – odezwał się ponownie Cass. Anioł skinął głową. 
        Z ciemności wyłoniła się kolejna postać. Młody mężczyzna z rudymi włosami. Cała trójka ubrana była w czarne garnitury. Nicole przypomniała sobie demony z zaułka. Jednak ci byli aniołami. Castiel bez słowa zerknął na trzeciego. 
- O ile się nie mylę – zaczął Zachariasz – to ty ukryłeś biedną Nicole. Dobry jesteś. Szukaliśmy jej. A teraz proszę. Wystarczyło znaleźć ciebie. 
- Czego chcecie? – warknął Castiel. 
       Nicole spoglądała na każdego po kolei. Domyśliła się, że zarówno Zachariasz, jak i Uriel stoją wyżej w hierarchii niż bezimienny rudowłosy, którego Cass ignorował. 
- Chcemy z nią porozmawiać – odpowiedział Zachariasz. Dziewczyna spojrzała w jego zimne, szare tęczówki. Zacisnęła zęby. 
- Nie – powiedział Castiel. Zachariasz zaśmiał się. 
- Wiedzieliśmy, że będziesz stawiał opór, dlatego mamy dla ciebie niespodziankę.
       Skinął głową na rudowłosego. Dopiero teraz Nicole dostrzegła, że jego dłoń krwawi. Mężczyzna odwrócił się. Zobaczyła na metalowej ścianie dziwny symbol. Okrągły z literą „W” w środku, na górze coś na kształt niezgrabnego trójkąta, a niżej dwie krzywe kreski, przypominające błyskawice. Cały symbol narysowany był krwią. Domyśliła się czyją. Zerknął na Castiela, który otwierał usta, aby go zatrzymać. Jednak było za późno. 
       Rudowłosy przyłożył zakrwawioną dłoń w sam środek symbolu. Poczuła ból w okolicy klatki piersiowej i żołądka. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Upadła na kolana. Zacisnęła zęby, aby nie krzyknąć. Kątem oka dostrzegła białe oślepiające światło. Z nosa wypłynęła czerwona stróżka cieczy. Zaczęła kaszleć, aby złapać oddech. Krew wypłynęła z jej ust. Wypluwała niewielkie ilości na podłogę. 
       W końcu wszystko ustało. Ciężko oddychając podniosła głowę  i spojrzała w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Castiel. 
- Co mu zrobiłeś popaprańcu? –zapytała zachrypniętym głosem. Trójka aniołów wpatrywała się w nią z zaciekawieniem. 
- Tymczasowo twój przyjaciel wrócił do nieba – poinformował ją Zachariasz. – Nie wiedziałem, że odsyłacz podziała także na ciebie. Choć z drugiej strony jesteś pół aniołem. Mogłem się tego domyślić. Jesteś naprawdę interesująca… 
       Nicole dźwignęła się na nogi. Otarła rękawem okolice nosa i ust. Spojrzała na rękaw, a także przód koszulki. Widniały na niej plamy krwi. 
- Czego chcesz? – rzuciła. Czuła, jak rozsadza ją wściekłość. Miała ochotę rzucić się na nich i rozerwać gołymi rękami. Wiedziała jednak, że jest wykończona, że nie dałaby rady. Miała nadzieję, że Castielowi nic się nie stało. Że niedługo wróci. Cały i zdrowy. Pomacała dłonią sztylet. 
- A, a, a… Zostaw to – powiedział Zachariasz. – Nie komplikujmy sobie tego spotkania. – Dziewczyna zmrużyła oczy. – Jak już wspominałem, mamy do ciebie pewną sprawę. – Czarnoskóry anioł lekko się poruszył. – Myślę, że jesteś na dobrej drodze do zakumplowania się z Winchesterami. – Uniosła brwi do góry. 
- Ciebie to akurat nie powinno obchodzić – warknęła, przyglądając się każdemu po kolei. 
- Są nam potrzebni. Ale spokojnie nie zrobimy im krzywdy. Jak sama dobrze wiesz trwa Apokalipsa. A tak się składa, że Dean i Sam są potomkami Kaina i Abla. – Nicole zrobiła wielkie oczy. – Tak… Ciężko w to uwierzyć, ale jednak. Przez to, że płynie w nich taka krew są wybranymi naczyniami. 
- Naczyniami? Dla kogo? – Z tego co pamiętała, aby anioł mógł przejąć ludzkie ciało, wybrana osoba musiała wyrazić na to zgodę. Wypowiedzieć symboliczne „tak”. 
- Dla Lucyfera i Michała – odezwał się Uriel. Nicole wzdrygnęła się słysząc jego głęboki głos. Bezdźwięcznie powtórzyła jego słowa. 
- Zależy nam głównie na Deanie – ciągnął dalej Zachariasz. – On przeznaczony jest dla Michała, który ma zgładzić Lucyfera. 
- Dean ma zabić Sama? – zapytała z niedowierzaniem, a następnie zaśmiała się. – W życiu na to nie pójdą. 
- Oni wtedy nie będą Samem i Deanem – odparł Zachariasz – będą kimś zupełnie innym. Dean, jak na razie nie chce wyrazić na to zgody. Jest nam potrzebny i to bardzo. Ale pojawiłaś się ty. Ty jako nasza nadzieja. 
- Zapomnij – rzuciła szybko i machnęła na niego ręką. 
- Nie wiesz jeszcze, o co chcę cię poprosić – skwitował. – A mam tylko jedną prośbę. Widzisz… Wiem, że Dean cię lubi. Choć wcale nie zna prawdziwej Nicole, darzy cię jednak sympatią. Myślę, że niedługo się zakumplujecie, a wtedy ty zgodnie z moją prośbą namówisz go, aby powiedział Michałowi „tak”. 
- Masz mnie za idiotkę? – Anioł uniósł brwi do góry. 
- Pomyśl o tym. Będzie to dobry uczynek z twojej strony. 
- Nie – powiedziała stanowczo. – Znajdź sobie innego kretyna, który będzie za ciebie odwalał robotę. Nie będę ingerować w wolę Deana. 
- Straszna szkoda – zaczął Zachariasz i spojrzał na nią z udawanym smutkiem. Dziewczyna miała ich po dziurki w nosie. 
– Zastanów się nad tym. Mam wielką nadzieję, że zmienisz zdanie. Tak będzie lepiej dla nas wszystkich. Do zobaczenia Nicole. 
       Nim się zorientowała, anioły znikły. Nastała cisza, przerywana tylko jej  szybszym oddechem. Była zdziwiona, że nic jej nie zrobili. Że od tak zostawili ją w spokoju. Rozejrzała się po starym magazynie. Nie wiedziała, jak wrócić do domu Bobby’ego. Znów zrobiło jej się zimno. Pojedynczy dreszcz przebiegł po jej plecach. Odwróciła się na pięcie. Z daleka dostrzegła pewien zarys. Miała nadzieję, że ciemność nie płata jej figla i, że naprawdę zobaczyła drzwi. 
       Powoli ruszyła w ich stronę. Kiedy była w połowie drogi, poczuła czyjąś obecność za swoimi plecami. Raptownie odwróciła się i stanęła twarzą w twarz ze swoim koszmarem. 
- Alastair – powiedziała i cofnęła się. 
- Witaj Nicole. Spotkanie z twoimi skrzydlatymi przyjaciółmi ciągnęło się w nieskończoność – odparł jadowicie. Posłał jej złośliwy uśmiech, a następnie kiwnął głową.
       Coś dorzuciło ją do tyłu. Uderzyła w stare drewniane stoły. Upadła na ziemię. Ból pojawił się już nie tylko w głowie, ale prawie w każdym skrawku jej ciała. Pragnęła, aby się stąd wydostać. Alastair wolnym krokiem podszedł do niej. Przekrzywił głowę i zaśmiał się cicho. Dopiero teraz zobaczyła, że nie jest sam. Towarzyszyła mu jeszcze trójka innych demonów. Wszyscy mieli identyczne czarne, jak smoła oczy. 
– Nicole bez ciebie tam na dole jest strasznie nudno – zaczął Alastair. Dziewczyna podniosła się. – Jednak miejsce tam masz nadal zaklepane. Te sukinsyny wyciągnęły cię, kiedy ja dopiero zaczynałem się rozkręcać. Mam nadzieję, że dokończymy naszą zabawę. Nie wiem jak tobie, ale mi się to podobało. Mała, drobna anielica tylko dla mnie. 
       Nicole zacisnęła zęby. Zaczęła obmyślać strategię ucieczki. Nie miała przy sobie broni, jeśli nie liczyć sztyletu, który nadal zaczepiony był o pasek. Nie wiedziała, czy zadziała także na demony. Mimo wszystko musiała działać i to szybko. 
- Jesteś, jak zawsze bardzo pewny siebie – powiedziała, kiedy przechadzał się w tą i z powrotem, nie spuszczając z niej wzroku. Demon zaśmiał się. Chciała, jak najdłużej ciągnąć tą bezsensowną wyminę zdań, aby później wcielić swój plan w życie. Mieli przewagę liczebną, a ona praktycznie była bezbronna. Liczyła jeszcze na swoje umiejętności, jednak przez trzy lata nie wiedziała, że je posiada, a co za tym idzie nie używała ich. Miała nadzieję, że da radę. 
– Jak mnie znalazłeś? 
- W Jefferson City moi ludzie namierzyli Winchesterów. Poszli za nimi i nagle pojawiasz się ty. Teraz wyczuliśmy, że coś się szykuje. Jak widać trafiliśmy na jakieś wasze zebranie dla skrzydlatych. Odczekaliśmy aż sobie pójdą i o to jestem. 
- A jak wrócą? – zapytała z pewnością w głosie. 
- Wątpię. Chciałaś wyjść. – Chciała odpowiedzieć, ale nic nie przychodziło jej do głowy. – Widzisz Nicole… Kiedyś byłaś genialnym przeciwnikiem. Nie łatwo było cię wykończyć. Teraz, jak widzę jesteś kimś słabszym. Te trzy lata sprawiły, że zbyt łatwo można cię zabić. Stoisz tu przede mną całkiem bezbronna. A ja lubię dobrą zabawę. Dlatego zaczekam na ciebie na dole w piekle, gdzie twoje miejsce. Moi ludzie w ramach rozrywki, a wiedz, że mają na to ochotę, wykończą cię za mnie. 
- Strasznie mi z tego powodu przykro, że cię zawiodłam – odparłam sarkastycznie. Alastair spojrzał na nią, a następnie na pozostałe demony. 
- Załatwcie to szybko. Nie mogę się doczekać naszego ponownego spotkania – rzucił i zniknął.
       Jej oddech przyspieszył, kiedy trzy postacie zaczęły się do niej zbliżać. Czarne oczy utkwione były w dziewczynie. Najpierw podeszli powoli ze złośliwymi uśmiechami na twarzach, a następnie rzucili się w jej stronę. 
       Nicole zrobiła unik i odskoczyła na bok. Namierzyła wzrokiem drzwi. Jeden z nich chwycił ją za nadgarstek, a drugi szykował się, aby złapać ją w tali i przetrzymać. Dziewczyna instynktownie odwróciła się. Zacisnęła dłoń w pięść i z całej siły uderzyła napastnika. Następnie kopnęła drugiego z demonów. Wiedziała, że w taki sposób nic im nie zrobi. Jednak to dawało jej trochę czasu na dalsze działanie. 
       Wzrokiem namierzyła żelazną rurkę ze szpiczastym zakończeniem. Pamiętała, że żelazo jest skutecznym narzędziem w walce z demonami. Nadepnęła na nią, a ona wystrzeliła w powietrze. Zgrabnie złapała ją w obie ręce. Poczuła jej ciężar. Ułożyła ją w odpowiedniej pozycji. Odparła atak jednego z nich, a następnie z całej siły pchnęła drugiego na ścianę. Przycisnęła go swoim ciałem, a następnie wbiła mu rurkę w miejsce, gdzie znajduje się serce. Nie było to łatwe. Wcześniej straciła dużo siły. Jednak adrenalina i chęć przeżycia, dodawała jej energii. 
       Ktoś pociągnął ją za ramiona. Upadła na podłogę, a następnie została odrzucona w bok. Uderzyła o metalową szafę, która otworzyła się. Na jej głowę posypały się zakurzone puszki. Coś rozsypało się na jej dłoń. Dotknęła małe delikatne drobinki palcami. Poczuła znajomy specyficzny, a zarazem prawie nie wyczuwalny zapach. Szybko zwilżyła palec śliną i zanurzyła w białym proszku. Następnie włożyła palce do ust. Sól. Na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech. Tak jak w przypadku żelaza, sól idealnie nadawała się do walki. Zacisnęła na niej dłoń. Demon podszedł do niej i podniósł ją do pionu. Poczuła, jak coś ciepłego spływa jej po twarzy. Domyśliła się, że pewnie rozwaliła sobie głowę. 
- To koniec mała – powiedział zadowolony z siebie mężczyzna. 
- Nie sądzę – odparła i nim zdążył się zorientować, sypnęła mu solą w twarz. Rozległ się jego krzyk, który poniósł się echem po starym magazynie. 
       Dziewczyna złapała równowagę i pobiegła w stronę drzwi. Skoncentrowała się i wyciągnęła rękę w ich kierunku. Jak na zawołanie otworzyły się z hukiem. Wybiegła na zewnątrz. Na dworze było  już ciemno. Co jakiś czas słyszała w oddali grzmoty, a jasne błyskawice przecinały czarne niebo. Małe krople deszczu zaczęły plamić jej ubranie. 
       Niewiele myśląc zaczęła biec przez siebie. Usłyszała także, że ktoś podąża za nią. Po chwili zorientowała się, że kojarzy to miejsce. Kilka razy przejeżdżała obok niego, kiedy jechała do Bobby’ego drugą drogą. Jego dom był niedaleko. Starała narzucić sobie szybsze tempo. Zmęczenie jednak wygrywało, bo jej nogi z każdym krokiem zwalniały. 
       Nagle coś powaliło ją na ziemię, a następnie brutalnie odwróciło. Demon nachylił się nad nią, a następnie uderzył w twarz rozcinając wargę. Jego dłonie znalazły się na jej gardle. Starała się uwolnić od jego kościstych palców. Jedna ręka powędrowała w bok i na oślep zaczęła macać mokrą od deszczu ziemię. Wyłapała coś twardego. Zamachnęła się i uderzyła demona w głowę. Upadł na ziemię cicho sycząc. Odczołgała się na bok, a następnie dźwignęła na nogi. Była cała mokra od deszczu i brudna od błota. 
       Mężczyzna już się podnosił, kiedy kopnęła go z całej siły w brzuch. Znalazł się ponownie na ziemi. Nicole zacisnęła zęby. W myślach błagała o to by jej  umiejętności ją nie zawiodły. Wyciągnęła rękę przed siebie i utkwiła wzrok w demonie. Jej palce lekko drgnęły. Zobaczyła przerażenie na jego twarzy. Wiedziała, że się udało. Sprawiła, że nie mógł się ruszyć. Wyglądał, jak ktoś przyklejony do trawy. Zamknęła oczy i zaczęła szybko wypowiadać słowa w innym języku. 
       W końcu egzorcyzm dobiegł końca, a z jego ust wydobył się czarny dym. Opuściła rękę ciężko dysząc. Zwróciła uwagę, że opętany mężczyzna oddycha. Z grymasem na twarzy wyprostowała się i roztarła obolałą łopatkę. Następnie odwróciła się i odeszła. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz