Klęczała na zimnej, brudnej podłodze. Prawie dotykała ją spoconym
czołem. Jej żołądek powoli wracał do normalności. Jednak ból głowy nadal
był intensywny. Nie otwierała oczu. Oddychała ciężko, jakby przebiegła
maraton. Po plecach przeszedł ją dreszcz. Zrobiło jej się zimno.
-
Nicole? – Usłyszała czyjś niewyraźny głos tuż nad głową. Drgnęła i
otworzyła oczy. Powoli wyprostowała się. Spojrzała na mężczyznę, który
nachylał się nad nią. Na początku obraz był niewyraźny, jednak po chwili
wyostrzył się. Widziała jego spokojne błękitne oczy.
– W porządku? – zapytał Castiel.
- Nic nie jest w porządku – powiedziała z
wyrzutem.
Anioł podał jej dłoń. Zmrużyła oczy, ale wyciągnęła w jego
kierunku swoją. Pomógł jej wstać. Zakręciło jej się w głowie.
- Spokojnie.
- Jesteś dupkiem Cass – syknęła, rozcierając sobie skronie. – Zafundowałeś mi niezły ból głowy. I to nie pierwszy raz.
-
Przepraszam. Nie było innego wyjścia. – Utkwiła w nim czekoladowe oczy.
Przez chwilę wpatrywali się w siebie. W końcu Nicole westchnęła i
odezwała się.
- Co to było?
- Co?
- Ten cały cyrk ze ścianą i krwią.
-Przeważnie
usuwamy pamięć i to bezpowrotnie. Twoja musiała się zachować.
Postanowiłem dla bezpieczeństwa ją ukryć. Właśnie tu. Do tego
potrzebowałem twojej krwi.
-Ale po co? Co mi groziło Cass?
- Na Ziemi nie jest już tak, jak kiedyś. Przez te trzy lata wszystko się zmieniło.
-
Jak widzę ty też- odparła i zmierzyła go wzrokiem. Pamiętała go jako
chuderlawego blondyna. Teraz stał przed nią brązowowłosy mężczyzna w
jasnym prochowcu.
- Nowe naczynie. Ciało należy do Jimmy’ego…
-
Bez szczegółów kogo opętujesz Cass – rzuciła, machając ręką. – Możesz mi
powiedzieć, co się teraz dzieje, bo widzisz nie jestem w temacie –
powiedziała i nieco się skrzywiła. Ból głowy w ogóle nie zmalał.
- Pokaże ci – odparł anioł i podszedł do niej. Szybko odskoczyła od niego i wyciągnęła przed siebie ręce.
- Poczekaj. Moja głowa i tak za dużo dzisiaj wycierpiała. Będzie bolało?
- Nie – powiedział z uśmiechem.
- Czemu ci nie wierzę?- Castiel przewrócił oczami. Nieco rozbawiło to dziewczynę. Zupełnie to do niego nie pasowało.
-
Uwierz. – Wzruszyła ramionami.
Anioł podszedł i dotknął dwoma palcami
jej czoła. Ponownie przed oczami zaczęły przesuwać się w ekspresowym
tempie przeróżne obrazy: łamiąca pieczęcie demonica Lilith i jej śmierć,
która była początkiem Apokalipsy, wydostanie się Lucyfera z klatki,
Sam, Dean i Bobby starający się zakończyć to, co się zaczęło. Wzięła
głęboki oddech. Przez chwilę poczuła, że ból głowy stał się silniejszy,
jednak po chwili odrobinę zelżał. Ominęło ją tak wiele rzeczy.
- Jesteśmy… Jesteśmy w środku tego pieprzonego syfu? – wyszeptała z niedowierzaniem. – Co mamy robić Cass?
-
Kiedy wrócisz, oni opowiedzą ci o szczegółach. – Kiwnęła głową, choć
wolała poznać wszystko teraz. Czuła się na siłę wsadzona do jakieś
historii, o której nie miała pojęcia.
Mimowolnie zaczęła przechadzać się
w tę i z powrotem. Czuła na sobie wzrok Castiela. Starała się
przeanalizować wszystko, czego się dowiedziała. Jednak ból był
przeszkodą, który ją rozpraszał.
– Jeszcze jedno?
- Jakaś kolejna super nowość? Bo nie mogę się doczekać – odparła z sarkazmem.
-
Oprócz tego, że zabrałem ci pamięć, uśpiłem także twoje moce. Teraz
kiedy wszystko wróciło do normy, także i one znów są aktywne –
powiedział przepraszającym tonem.
- Tak… Domyśliłam się tego.
Czuje się rozstrojona – skwitowała. Nagle zatrzymała się i spojrzała na
anioła. – Jak to możliwe, że w Jefferson City znalazły mnie demony?
Przecież niby mam tą całą pieczęć, a i z woreczkiem się nie
rozstawałam.
- Mało prawdopodobne, aby namierzyły cię same.
Myślę, że ruszyły za chłopakami, kiedy kazałem im ciebie odszukać –
odpowiedział, bacznie obserwując dziewczynę. Nicole przeanalizowała
szybko jego słowa i kiwnęła głową.
– Mam coś dla ciebie. – Spojrzała na
niego z ciekawością. Z jego rękawa wysunęła się srebrna rękojeść.
Wyciągnął podłużny błyszczący sztylet.
- A to... – Zaczęła, przyglądając się przedmiotowi w jego ręce.
-
Jego nazwa to Miecz Lucyfera. – Przekrzywiła głowę. – Ten należy do
ciebie.
Wyciągnął dłoń w jej stronę. Delikatnie chwyciła za broń. Był
niezwykle lekki, a z drugiej strony czuć było jakiś ciężar.
– Musisz
wiedzieć, że nie wszystkie anioły stoją teraz po właściwej stronie. A to
– wskazał na sztylet w jej dłoni – jest skuteczną bronią na zabicie
anioła. - Zrobiła wielkie oczy. Myślała, że anioły są raczej z tych
dobrych. Przez chwilę spoglądała na broń, a następnie wsadziła ją z tyłu
za pasek od spodni.
- Czy możemy już iść? Muszę wziąć kilka
prochów, bo inaczej mózg mi eksploduje – powiedziała, ponownie
rozcierając skronie. Castiel skinął głową.
Już miał do niej podejść,
kiedy oboje usłyszeli cmokanie. Odwrócili głowy w tym samym momencie,
kiedy z ciemności wyłonił się starszy mężczyzna. Czubek jego głowy był
łysy, natomiast po bokach widniały siwe włosy. Na jego okrągłej twarzy
widniał szeroki, nieszczery uśmiech. Szare oczy bacznie ich obserwowały.
Castiel wysunął się do przodu zasłaniając Nicole.
- Zachariasz – powiedział Castiel.
-
Znalazłeś zgubę – odpowiedział, nadal uśmiechając się szeroko. Obok
niego pojawił się czarnoskóry, łysy mężczyzna. Ciemne oczy wpatrywały
się z ciekawością w dziewczynę.
- Uriel – odezwał się
ponownie Cass. Anioł skinął głową.
Z ciemności wyłoniła się kolejna
postać. Młody mężczyzna z rudymi włosami. Cała trójka ubrana była w
czarne garnitury. Nicole przypomniała sobie demony z zaułka. Jednak ci
byli aniołami. Castiel bez słowa zerknął na trzeciego.
- O
ile się nie mylę – zaczął Zachariasz – to ty ukryłeś biedną Nicole.
Dobry jesteś. Szukaliśmy jej. A teraz proszę. Wystarczyło znaleźć
ciebie.
- Czego chcecie? – warknął Castiel.
Nicole spoglądała
na każdego po kolei. Domyśliła się, że zarówno Zachariasz, jak i Uriel
stoją wyżej w hierarchii niż bezimienny rudowłosy, którego Cass
ignorował.
- Chcemy z nią porozmawiać – odpowiedział Zachariasz. Dziewczyna spojrzała w jego zimne, szare tęczówki. Zacisnęła zęby.
- Nie – powiedział Castiel. Zachariasz zaśmiał się.
-
Wiedzieliśmy, że będziesz stawiał opór, dlatego mamy dla ciebie
niespodziankę.
Skinął głową na rudowłosego. Dopiero teraz Nicole
dostrzegła, że jego dłoń krwawi. Mężczyzna odwrócił się. Zobaczyła na
metalowej ścianie dziwny symbol. Okrągły z literą „W” w środku, na górze
coś na kształt niezgrabnego trójkąta, a niżej dwie krzywe kreski,
przypominające błyskawice. Cały symbol narysowany był krwią. Domyśliła
się czyją. Zerknął na Castiela, który otwierał usta, aby go zatrzymać.
Jednak było za późno.
Rudowłosy przyłożył zakrwawioną dłoń w sam środek
symbolu. Poczuła ból w okolicy klatki piersiowej i żołądka. Nogi
odmówiły jej posłuszeństwa. Upadła na kolana. Zacisnęła zęby, aby nie
krzyknąć. Kątem oka dostrzegła białe oślepiające światło. Z nosa
wypłynęła czerwona stróżka cieczy. Zaczęła kaszleć, aby złapać oddech.
Krew wypłynęła z jej ust. Wypluwała niewielkie ilości na podłogę.
W
końcu wszystko ustało. Ciężko oddychając podniosła głowę i spojrzała w
miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Castiel.
- Co mu zrobiłeś popaprańcu? –zapytała zachrypniętym głosem. Trójka aniołów wpatrywała się w nią z zaciekawieniem.
-
Tymczasowo twój przyjaciel wrócił do nieba – poinformował ją
Zachariasz. – Nie wiedziałem, że odsyłacz podziała także na ciebie. Choć
z drugiej strony jesteś pół aniołem. Mogłem się tego domyślić. Jesteś
naprawdę interesująca…
Nicole dźwignęła się na nogi. Otarła rękawem
okolice nosa i ust. Spojrzała na rękaw, a także przód koszulki. Widniały
na niej plamy krwi.
- Czego chcesz? – rzuciła. Czuła, jak
rozsadza ją wściekłość. Miała ochotę rzucić się na nich i rozerwać
gołymi rękami. Wiedziała jednak, że jest wykończona, że nie dałaby rady.
Miała nadzieję, że Castielowi nic się nie stało. Że niedługo wróci.
Cały i zdrowy. Pomacała dłonią sztylet.
- A, a, a… Zostaw to –
powiedział Zachariasz. – Nie komplikujmy sobie tego spotkania. –
Dziewczyna zmrużyła oczy. – Jak już wspominałem, mamy do ciebie pewną
sprawę. – Czarnoskóry anioł lekko się poruszył. – Myślę, że jesteś na
dobrej drodze do zakumplowania się z Winchesterami. – Uniosła brwi do
góry.
- Ciebie to akurat nie powinno obchodzić – warknęła, przyglądając się każdemu po kolei.
-
Są nam potrzebni. Ale spokojnie nie zrobimy im krzywdy. Jak sama dobrze
wiesz trwa Apokalipsa. A tak się składa, że Dean i Sam są potomkami
Kaina i Abla. – Nicole zrobiła wielkie oczy. – Tak… Ciężko w to
uwierzyć, ale jednak. Przez to, że płynie w nich taka krew są wybranymi
naczyniami.
- Naczyniami? Dla kogo? – Z tego co pamiętała,
aby anioł mógł przejąć ludzkie ciało, wybrana osoba musiała wyrazić na
to zgodę. Wypowiedzieć symboliczne „tak”.
- Dla Lucyfera i
Michała – odezwał się Uriel. Nicole wzdrygnęła się słysząc jego głęboki
głos. Bezdźwięcznie powtórzyła jego słowa.
- Zależy nam głównie na Deanie – ciągnął dalej Zachariasz. – On przeznaczony jest dla Michała, który ma zgładzić Lucyfera.
- Dean ma zabić Sama? – zapytała z niedowierzaniem, a następnie zaśmiała się. – W życiu na to nie pójdą.
-
Oni wtedy nie będą Samem i Deanem – odparł Zachariasz – będą kimś
zupełnie innym. Dean, jak na razie nie chce wyrazić na to zgody. Jest
nam potrzebny i to bardzo. Ale pojawiłaś się ty. Ty jako nasza
nadzieja.
- Zapomnij – rzuciła szybko i machnęła na niego ręką.
-
Nie wiesz jeszcze, o co chcę cię poprosić – skwitował. – A mam tylko
jedną prośbę. Widzisz… Wiem, że Dean cię lubi. Choć wcale nie zna
prawdziwej Nicole, darzy cię jednak sympatią. Myślę, że niedługo się
zakumplujecie, a wtedy ty zgodnie z moją prośbą namówisz go, aby
powiedział Michałowi „tak”.
- Masz mnie za idiotkę? – Anioł uniósł brwi do góry.
- Pomyśl o tym. Będzie to dobry uczynek z twojej strony.
-
Nie – powiedziała stanowczo. – Znajdź sobie innego kretyna, który
będzie za ciebie odwalał robotę. Nie będę ingerować w wolę Deana.
-
Straszna szkoda – zaczął Zachariasz i spojrzał na nią z udawanym
smutkiem. Dziewczyna miała ich po dziurki w nosie.
– Zastanów się nad
tym. Mam wielką nadzieję, że zmienisz zdanie. Tak będzie lepiej dla nas
wszystkich. Do zobaczenia Nicole.
Nim się zorientowała, anioły znikły. Nastała cisza, przerywana tylko jej szybszym oddechem. Była zdziwiona,
że nic jej nie zrobili. Że od tak zostawili ją w spokoju. Rozejrzała
się po starym magazynie. Nie wiedziała, jak wrócić do domu Bobby’ego.
Znów zrobiło jej się zimno. Pojedynczy dreszcz przebiegł po jej plecach.
Odwróciła się na pięcie. Z daleka dostrzegła pewien zarys. Miała
nadzieję, że ciemność nie płata jej figla i, że naprawdę zobaczyła
drzwi.
Powoli ruszyła w ich stronę. Kiedy była w połowie drogi, poczuła
czyjąś obecność za swoimi plecami. Raptownie odwróciła się i stanęła
twarzą w twarz ze swoim koszmarem.
- Alastair – powiedziała i cofnęła się.
-
Witaj Nicole. Spotkanie z twoimi skrzydlatymi przyjaciółmi ciągnęło się
w nieskończoność – odparł jadowicie. Posłał jej złośliwy uśmiech, a
następnie kiwnął głową.
Coś dorzuciło ją do tyłu. Uderzyła w stare
drewniane stoły. Upadła na ziemię. Ból pojawił się już nie tylko w
głowie, ale prawie w każdym skrawku jej ciała. Pragnęła, aby się stąd
wydostać. Alastair wolnym krokiem podszedł do niej. Przekrzywił głowę i
zaśmiał się cicho. Dopiero teraz zobaczyła, że nie jest sam.
Towarzyszyła mu jeszcze trójka innych demonów. Wszyscy mieli identyczne
czarne, jak smoła oczy.
– Nicole bez ciebie tam na dole jest strasznie
nudno – zaczął Alastair. Dziewczyna podniosła się. – Jednak miejsce tam
masz nadal zaklepane. Te sukinsyny wyciągnęły cię, kiedy ja dopiero
zaczynałem się rozkręcać. Mam nadzieję, że dokończymy naszą zabawę. Nie
wiem jak tobie, ale mi się to podobało. Mała, drobna anielica tylko dla
mnie.
Nicole zacisnęła zęby. Zaczęła obmyślać strategię ucieczki. Nie
miała przy sobie broni, jeśli nie liczyć sztyletu, który nadal
zaczepiony był o pasek. Nie wiedziała, czy zadziała także na demony. Mimo
wszystko musiała działać i to szybko.
- Jesteś, jak zawsze
bardzo pewny siebie – powiedziała, kiedy przechadzał się w tą i z
powrotem, nie spuszczając z niej wzroku. Demon zaśmiał się. Chciała, jak
najdłużej ciągnąć tą bezsensowną wyminę zdań, aby później wcielić swój
plan w życie. Mieli przewagę liczebną, a ona praktycznie była bezbronna.
Liczyła jeszcze na swoje umiejętności, jednak przez trzy lata nie
wiedziała, że je posiada, a co za tym idzie nie używała ich. Miała
nadzieję, że da radę.
– Jak mnie znalazłeś?
- W Jefferson
City moi ludzie namierzyli Winchesterów. Poszli za nimi i nagle
pojawiasz się ty. Teraz wyczuliśmy, że coś się szykuje. Jak widać
trafiliśmy na jakieś wasze zebranie dla skrzydlatych. Odczekaliśmy aż
sobie pójdą i o to jestem.
- A jak wrócą? – zapytała z pewnością w głosie.
-
Wątpię. Chciałaś wyjść. – Chciała odpowiedzieć, ale nic nie
przychodziło jej do głowy. – Widzisz Nicole… Kiedyś byłaś genialnym
przeciwnikiem. Nie łatwo było cię wykończyć. Teraz, jak widzę jesteś
kimś słabszym. Te trzy lata sprawiły, że zbyt łatwo można cię zabić.
Stoisz tu przede mną całkiem bezbronna. A ja lubię dobrą zabawę. Dlatego
zaczekam na ciebie na dole w piekle, gdzie twoje miejsce. Moi ludzie w
ramach rozrywki, a wiedz, że mają na to ochotę, wykończą cię za mnie.
-
Strasznie mi z tego powodu przykro, że cię zawiodłam – odparłam
sarkastycznie. Alastair spojrzał na nią, a następnie na pozostałe
demony.
- Załatwcie to szybko. Nie mogę się doczekać naszego
ponownego spotkania – rzucił i zniknął.
Jej oddech przyspieszył, kiedy
trzy postacie zaczęły się do niej zbliżać. Czarne oczy utkwione były w
dziewczynie. Najpierw podeszli powoli ze złośliwymi uśmiechami na
twarzach, a następnie rzucili się w jej stronę.
Nicole zrobiła unik i
odskoczyła na bok. Namierzyła wzrokiem drzwi. Jeden z nich chwycił ją za
nadgarstek, a drugi szykował się, aby złapać ją w tali i przetrzymać.
Dziewczyna instynktownie odwróciła się. Zacisnęła dłoń w pięść i z całej
siły uderzyła napastnika. Następnie kopnęła drugiego z demonów.
Wiedziała, że w taki sposób nic im nie zrobi. Jednak to dawało jej
trochę czasu na dalsze działanie.
Wzrokiem namierzyła żelazną rurkę ze
szpiczastym zakończeniem. Pamiętała, że żelazo jest skutecznym
narzędziem w walce z demonami. Nadepnęła na nią, a ona wystrzeliła w
powietrze. Zgrabnie złapała ją w obie ręce. Poczuła jej ciężar. Ułożyła
ją w odpowiedniej pozycji. Odparła atak jednego z nich, a następnie z
całej siły pchnęła drugiego na ścianę. Przycisnęła go swoim ciałem, a
następnie wbiła mu rurkę w miejsce, gdzie znajduje się serce. Nie było
to łatwe. Wcześniej straciła dużo siły. Jednak adrenalina i chęć
przeżycia, dodawała jej energii.
Ktoś pociągnął ją za ramiona. Upadła na
podłogę, a następnie została odrzucona w bok. Uderzyła o metalową
szafę, która otworzyła się. Na jej głowę posypały się zakurzone puszki.
Coś rozsypało się na jej dłoń. Dotknęła małe delikatne drobinki palcami.
Poczuła znajomy specyficzny, a zarazem prawie nie wyczuwalny zapach.
Szybko zwilżyła palec śliną i zanurzyła w białym proszku. Następnie
włożyła palce do ust. Sól. Na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech.
Tak jak w przypadku żelaza, sól idealnie nadawała się do walki.
Zacisnęła na niej dłoń. Demon podszedł do niej i podniósł ją do pionu.
Poczuła, jak coś ciepłego spływa jej po twarzy. Domyśliła się, że pewnie
rozwaliła sobie głowę.
- To koniec mała – powiedział zadowolony z siebie mężczyzna.
-
Nie sądzę – odparła i nim zdążył się zorientować, sypnęła mu solą w
twarz. Rozległ się jego krzyk, który poniósł się echem po starym
magazynie.
Dziewczyna złapała równowagę i pobiegła w stronę drzwi.
Skoncentrowała się i wyciągnęła rękę w ich kierunku. Jak na zawołanie
otworzyły się z hukiem. Wybiegła na zewnątrz. Na dworze było już
ciemno. Co jakiś czas słyszała w oddali grzmoty, a jasne błyskawice
przecinały czarne niebo. Małe krople deszczu zaczęły plamić jej ubranie.
Niewiele myśląc zaczęła biec przez siebie. Usłyszała także, że ktoś
podąża za nią. Po chwili zorientowała się, że kojarzy to miejsce. Kilka
razy przejeżdżała obok niego, kiedy jechała do Bobby’ego drugą drogą.
Jego dom był niedaleko. Starała narzucić sobie szybsze tempo. Zmęczenie
jednak wygrywało, bo jej nogi z każdym krokiem zwalniały.
Nagle coś
powaliło ją na ziemię, a następnie brutalnie odwróciło. Demon nachylił
się nad nią, a następnie uderzył w twarz rozcinając wargę. Jego dłonie
znalazły się na jej gardle. Starała się uwolnić od jego kościstych
palców. Jedna ręka powędrowała w bok i na oślep zaczęła macać mokrą od
deszczu ziemię. Wyłapała coś twardego. Zamachnęła się i uderzyła demona w
głowę. Upadł na ziemię cicho sycząc. Odczołgała się na bok, a następnie
dźwignęła na nogi. Była cała mokra od deszczu i brudna od błota.
Mężczyzna już się podnosił, kiedy kopnęła go z całej siły w brzuch.
Znalazł się ponownie na ziemi. Nicole zacisnęła zęby. W myślach błagała o
to by jej umiejętności ją nie zawiodły. Wyciągnęła rękę przed siebie i
utkwiła wzrok w demonie. Jej palce lekko drgnęły. Zobaczyła przerażenie
na jego twarzy. Wiedziała, że się udało. Sprawiła, że nie mógł się
ruszyć. Wyglądał, jak ktoś przyklejony do trawy. Zamknęła oczy i zaczęła
szybko wypowiadać słowa w innym języku.
W końcu egzorcyzm dobiegł
końca, a z jego ust wydobył się czarny dym. Opuściła rękę ciężko dysząc.
Zwróciła uwagę, że opętany mężczyzna oddycha. Z grymasem na twarzy
wyprostowała się i roztarła obolałą łopatkę. Następnie odwróciła się i
odeszła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz