środa, 19 września 2012

22 Po pierwsze, to nie okazywać uczuć

       Dean zatrzymał się przed białym budynkiem na Wilson Street. Wysiadł z samochodu i pospiesznie ruszył w stronę drzwi. Teraz, kiedy wszystkie chore osoby wyzdrowiały, zostało mu tylko jedno, pożegnać się z Lisą. Niedaleko niego zatrzymał się van Bobby’ego. Sam i Nicole wysiedli z samochodu i podeszli do Singera, aby pogrążyć się w rozmowie.
       Winchester uniósł prawą rękę i przez chwilę zawahał się. W końcu zapukał do drzwi. Usłyszał głosy Braedanów i drzwi otworzyły się. Zobaczył uśmiechniętą twarz kobiety. Bez słowa wpuściła go do środka. Przeszedł przez próg, spoglądając na jej syna.
- Cześć Ben – rzucił w jego kierunku.
- Cześć – odpowiedział chłopak.
- Dobrze, że wyzdrowiałeś – ciągnął dalej Winchester. Ben uśmiechnął się szeroko. Dean spojrzał na Lisę.
- Ben idź do siebie.
- Ale mamo…
- Na górę. Szybko. – Wskazała na schody, a chłopak z zawodem ruszył w ich stronę. Wszedł na górę i zatrzasną za sobą drzwi. 
– Pewnie wyjeżdżasz – odezwała się Lisa, spoglądając na niego swoimi brązowymi oczami.
- Tak, czas na nas.
- Obiecałeś, że coś mi wyjaśnisz.
- Ach, to…
- Nie jesteś mechanikiem, prawda? – zapytała, unosząc brwi do góry. Dean pokręcił głową.
- Wątpię czy to zrozumiesz.
- Spróbuj – powiedziała, podchodząc do niego.
       Winchester przez chwilę stał w milczeniu zastanawiając się nad odpowiednim doborem słów.
– Więc?
- Wierzysz w duchy?
- Nie mów, że na nie polujesz – odparła i wybuchła śmiechem. Dean spodziewał się takiej reakcji, dlatego przyglądał się jej czekając aż skończy. – O rany – powiedziała, widząc jego minę.
- Wież mi lub nie, ale nie jesteśmy tutaj sami.
- Czy te wszystkie choroby, to było coś…
- Coś z zakresu mojej pracy- odpowiedział wymijająco. Postanowił nie mówić jej o Apokalipsie, Lucyferze i innych szczegółach tego syfu, w którym tkwił.
- To zwariowane.
- Tak, już to słyszałem – rzucił i machnął ręką.
- Ale pomagasz ludziom – ciągnęła dalej Lisa i podeszła do niego jeszcze bliżej. Niepewnie pokiwał głową. – To dobrze, że ktoś taki, jak ty czuwa nad nami, szarymi obywatelami świata.
       Winchester głośno wciągnął powietrze. Jedno pytanie krążyło mu po głowie.
– Wyduś to z siebie – powiedziała Lisa, widząc walkę na jego twarzy.
- Poznaliśmy się dziesięć lat temu. – Przytaknęła mu kiwnięciem głowy. – Ben ma teraz dziesięć lat. Czy on…
- Czy on jest twoim synem? – zapytała za niego. Uśmiechnęła się i pokręciła głową. – Nie jest. Po tym, jak odjechałeś wpadłam w niezbyt miłą relację z pewnym bankowcem.
- On jest jego ojcem?
- Tak. Kiedy się dowiedział, że jestem w ciąży, zawinął swoje manatki i wyjechał. Nie wiem gdzie jest, ale z drugiej strony to dobrze. –Wzruszyła ramionami. Podniosła głowę i spojrzała w zielone oczy Deana. – Cieszę się, że cię spotkałam Dean.
- Naprawdę?
- Mam tylko nadzieję, że będziesz wpadać tu częściej.
- Obawiam się, że to nie możliwe – odpowiedział ze smutkiem. – To nie jest takie proste.
- Wszystko jest proste, jeśli się tego chce. – Dean rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Masz szczęście, że wiedziesz normalne życie.
- Chciałbyś takiego życia? – Pokiwał głową. Było to marzenie z punktu widzenia Deana nie możliwe do zrealizowania. Łowca pozostaje łowcą. Nie ma możliwości na normalne, nudne życie.
- Muszę już iść.
- Poczekaj. – Złapała go za rękę i delikatnie ścisnęła. – Dziękuję za to, że uratowałeś Benowi życie.
- Akurat to nie moja zasługa, ale przekaże podziękowania odpowiedniej osobie – powiedział jednym tchem. – Do zobaczenia.
       W tym momencie Lisa zbliżyła się do niego jeszcze bardziej. Objęła go i przytuliła.
- Do zobaczenia Dean - wyszeptała cicho. Mężczyzna zamknął oczy i objął ją w pasie. Lisa przesunęła głowę i odnalazła jego usta. Pocałowała go. Dean stał przez kilka sekund lekko zmieszany, a następnie zapominając o wszystkim, oddał pocałunek.

       - Niech on się ruszy – jęknął Sam, pukając palcami w karoserię Impali. Spojrzał proszącym wzrokiem na Nicole, która przekręciła oczami.
- Jasne – prychnęła – pójdę po niego.
       Oderwała się od samochodu i ruszyła w stronę domu. Doszła do drzwi, które okazały się być otwarte. Delikatnie je pchnęła i zrobiła krok do przodu. Dopiero, kiedy podniosła głowę, zobaczyła Deana i Lisę pogrążonych w pocałunku. Coś ścisnęło ją w klatce piersiowej, a oczy zapiekły. Zamrugała kilka razy, a pojedyncza łza spłynęła po jej policzku. Wytarła ją szybko i wyszła. Ani ona, ani on nie zdawali sobie sprawy z tego, że mieli świadka swojego zatracenia.
       Nicole starając się powstrzymać łzy i nie wybuchnąć, wróciła do Sama i Bobby’ego. Natychmiast przypomniały jej się słowa Johna: po pierwsze, to nie okazywać uczuć. Kiwnęła głową, jakby na znak potwierdzenia tej zasady.
       Wyprostowała się, przybierając jednocześnie na twarzy maskę.
- I?- zapytał się Sam, spoglądając na dziewczynę.
- Niedługo przyjdzie – odpowiedziała, starając się by głos jej nie zadrżał. 
       Nie wiedziała kompletnie, co ma zrobić. Przed oczami widziała tylko ową dwójkę. Wzięła głęboki oddech, starając się odgonić ten obraz. Po pierwsze, to nie okazywać uczuć… Po tym, co zobaczyła nie miała ochoty siedzieć przez tak długi czas w jednym samochodzie z tym przeklętym Winchesterem. Choć wyjście, jakie wybrała było nieco ryzykowne. Bobby znał ją za dobrze. Od razu pozna, ze coś jest nie tak. Ale wolała to, niż Deana.
       Bez słowa rzuciła się w kierunku bagażnika. Otworzyła go i wyciągnęła z niego swoją torbę.
- Ej, a ty gdzie? – zapytał, zdziwiony jej zachowaniem Sam.
- Pojadę z Bobby’im- rzuciła przez ramię. Przebiegła kawałek do samochodu Singera. Otworzyła drzwi obok kierowcy. Rzuciła torbę do tyłu i usiadła zatrzaskując je za sobą.  Nie mogła się doczekać, kiedy opuści to felerne miejsce. Bobby zerknął to na nią, to na dom Lisy. Wychylił się przez okno.
- Sam - powiedział – zobaczymy się w domu.
- Jasne – odpowiedział młodszy i ponownie oparł się o samochód.

       Dean wyszedł z domu. Zerknął na niego przez ramię i wziął głęboki oddech. Co czuł? Sam nie wiedział. To, co się stało przytłoczyło go, uniemożliwiając jednocześnie zebranie myśli.
       Podniósł głowę i spojrzał na Sama, który opierał się o samochód. Spoglądał na brata, który zmierzał w jego kierunku, jednocześnie wydawał się być pogrążony w swoich myślach. Kiedy jednak Dean podszedł do drzwi od strony kierowcy, Sam odezwał się.
- Możesz mi wyjaśnić, co się stało? – Dean uniósł brwi do góry, nie rozumiejąc, o co chodzi. – Co się stało?
- Nic się nie stało – odpowiedział, wzruszając ramionami. Rozejrzał się dookoła szukając wzrokiem trzeciego pasażera. – Gdzie jest Nicole?
-Pojechała z Bobby’im – powiedział Sam.
- Dlaczego?
- Miałem nadzieję, ze ty mi to powiesz – skwitował młodszy Winchester i obszedł samochód. Otworzył drzwi i wsiadł do środka.
       Dean przyłożył palce do oczu i zamknął je. Na usta cisnęły mu się przekleństwa. Widziała wszystko. Nie wiedział jak, ale to był jedyny sensowny powód, dla którego postąpiła tak, a nie inaczej. Poczuł olbrzymią złość w stosunku do siebie. To on wszystko spieprzył. On jest temu winien. Będzie mieć szczęście, jeśli Nicole w ogóle zechce na niego spojrzeć.

       Przed dłuższy czas jechali w milczeniu. Nicole miała ochotę rozpłakać się, jak małe dziecko. To, co widziała sprawiło jej ból i rozczarowanie. Teraz to wszystko wędrował po jej ciele domagając się ujścia. Po pierwsze, to nie okazywać uczuć...
       Wzięła głęboki oddech. Bała się nawet zamknąć na dłużej oczy, aby znów ich nie widzieć. Poczuła też, że zaczyna wypełniać ją wściekłość. Złapała się na tym, że pomyślała, aby tam wrócić i samodzielnie rozprawić się z tą dwójką. Szybko pokręciła głową, aby rozwiać te dziwne myśli. Postanowiła, że będzie twarda. Po pierwsze, to nie okazywać uczuć
       Usłyszała chrząknięcie. Odwróciła głowę i spojrzała na Bobby’ego, który zerkał na nią z nieukrywaną troską.
- Wiem, że to nie moja sprawa – zaczął, a ona głęboko westchnęła. Wiedział. Już ją rozszyfrował.
- Tak masz racje, to nie twoja sprawa –odparła ostro.
- Ale…
- Zawsze jest jakieś ale, no nie Bobby?
- Ale traktuje cię, jak własną córkę- ciągnął dalej.
- Wiem – powiedziała cicho i spuściła głowę. Starając się nie rozpłakać, drżącą ręką wytarła łzę, która zdołała się przecisnąć przez zamkniętą powiekę.
– Jesteś dla mnie, jak ojciec.
- Coś się stało, prawda? Widzę to. – Kiwnęła tylko głową. Między nimi na chwilę zapanowała cisza. Bobby wziął głęboki oddech.  
– Co ten kretyn zrobił? – wypalił, a ona spojrzała na niego.
- Nie chcę rozmawiać o Deanie –powiedziała stanowczo. 
       Singer wpatrywał się w nią, a następnie przeniósł wzrok na drogę. Czuła, jak zaczyna się od środka dusić. Pragnęła uciec z tego samochodu i wtedy w osamotnieniu rozpłakać się. Jeszcze nikt nigdy nie widział jej płaczącej. Zawsze robiła to w ukryciu. Po pierwsze, to nie okazywać uczuć
- Nicole – zaczął Bobby, ale ona mu przerwała.
- Muszę się przejść – powiedziała drżącym głosem. Singer po raz kolejny spojrzał na nią.
- Obiecaj tylko, że wrócisz.
- Obiecuję – odpowiedziała i rozpłynęła się w powietrzu, zanim on zdążył zareagować.

       Znalazła się na obrzeżach niewielkiego miasta. Teraz miała gdzieś nazwę i położenie tego miejsca. Odwróciła się i spojrzała na kolorową witrynę sklepową. Przypomniało jej się, jak zawsze z Jodie chodziły na zakupy, kiedy któraś z nich miała kiepski humor. Wtedy jednak była kimś innym.
       Spuściła wzrok i ruszyła przed siebie. Nie zwracała uwagi na mijających ją ludzi. Nawet na kogoś wpadła. Przeprosiła szybko i przeszła na drugą stronę ulicy. Spojrzała na pobliski las i bez dłuższego zastanowienia się, poszła w jego kierunku.
       Wędrowała wydeptaną dróżką. Ze wszystkich stron otaczały ją sędziwe brzozy. Wiatr delikatnie poruszał liśćmi. Nicole podeszła do przewalonego konaru i usiadła na nim. Zakryła twarz w dłoniach i zalała się łzami. Jej szloch ginął wśród zieleni, która ją otaczała.
       W końcu położyła się na konarze i spojrzała w niebo, które częściowo zostało zasłonięte przez korony drzew. Nie miała już siły dłużej płakać. Teraz przyszedł czas na pozbieranie się i wrócenie do domu Bobby’ego. Jej oddech powoli się wyrównywał, a ona wsłuchiwała się w szum liści.
       Nagle coś trzasnęło obok niej. Zerwała się z miejsca. Jednak nikogo nie zobaczyła. Przełknęła ślinę, kiedy poczuła, że ktoś stoi za nią. Odwróciła się i spojrzała na mężczyznę. Stał oparty o drzewo i z uśmiechem ją obserwował. Zmierzyła go wzrokiem od czarnych spodni i koszuli, po niewielki zarost, bystre błękitne oczy i włosy w kolorze ciemnego blondu. Zauważyła, że na jego twarzy widnieją niewielkie rany. Nieznajomy zagwizdał.
- Nicole Watson. Ciężko cię było znaleźć – powiedział, nie ruszając się z miejsca. – Wszystko przez tę przeklętą pieczęć enochiańską.  
- Kim jesteś? – wydusiła z siebie, bo tylko to przyszło jej do głowy.
- No, tak… Cóż za brak wychowania z mojej strony – odparł i podszedł do niej.
       Nicole lekko drgnęła. Ujął jej dłoń i schylił się. Dotknął ustami jej zewnętrznej strony.
– Jestem Władcą Piekła.
- Lucyfer – syknęła i odskoczyła od niego, jak oparzona.
-Skoro już oficjalnie się znamy możesz mi mówić po imieniu – prychnął rozbawiony.
- Czego chcesz?
- Tak, słyszałem o twoim charakterku. – Nicole przewróciła oczami. – Wiesz już teraz, że naprawdę chciałem cię poznać. Taka inna, tak wyjątkowa… Jedyna w swoim rodzaju. Więc kiedy wpadłaś na ulicy na mojego posłańca, on od razu przesłał mi wiadomość o tym, dokąd się udałaś. Zjawiłem się tu, w środku lasu z nadzieją, że cię znajdę. I proszę… Stoisz przede mną – powiedział zadowolony.
- Mam ci tak po prostu uwierzyć, że nie ma drugiego dna?
- Oczywiście. Uwierz, że nie chcę cię skrzywdzić. Przynajmniej nie teraz. Na pewno wiesz, że każdy z nas interesuje się tobą, bo jesteś inna. Do tego masz niesamowity potencjał.
- Potencjał? – zapytała, kręcąc głową.
- Więcej wiary w siebie Nicole – powiedział tonem dobrego przyjaciela, który udziela rad. – Pomyśl tylko – ciągnął dalej i zbliżył się do niej. Dotknął jej twarzy. – Ty i ja możemy razem rządzić.
-Rządzić?! – warknęła i zrobiła krok do tyłu. Jej plecy napotkały drzewo. Przywarła do niego. – O czym ty w ogóle mówisz!
- Oboje jesteśmy wyrzutkami. Zostałem wygnany z Nieba, bo nie podzielałem fascynacji ludźmi. Fascynacji, którą miał mój ojciec. Ty do tego Nieba nie zostałaś wpuszczona przez wzgląd na to, jakich masz rodziców. Nie chcą nas tam Nicole, ale my możemy urządzić sobie własne Niebo na Ziemi.
- Odbiło ci – rzuciła nerwowym tonem.
- Słuchaj, ja wiem, co w tobie drzemie. Wyczuwam to. Może ty tego nie wiesz. Masz moc Nicole. Warto by ją było wykorzystać. – Dziewczyna uniosła brwi do góry. – Ale nie tak, jak to robiłaś do tej pory. Zabijanie moich ludzi nie jest właściwe. – Nicole prychnęła pod nosem. – Przy okazji chciałbym cię przeprosić za to, co stało się wcześniej.
- Wcześniej? O czym ty mówisz?
- Wtedy, kiedy chciałaś zlokalizować Śmierć. Musisz wiedzieć, że zadbałem o to by nikt nie znalazł ich w ten sposób.
- To byłeś ty!
- Mój głos – powiedział zadowolony z siebie. – Wracając jednak do wcześniejszego tematu. Masz to coś w sobie. Coś, co będzie do mnie pasować. – Nicole roześmiała się kręcąc głową. – Zajrzyj w głąb siebie.  Co czułaś, kiedy widziałaś Winchestera i tą ździrę razem? Było coś oprócz bólu.
- Przestań! – Podszedł do niej jeszcze bliżej. Nachylił się, a jego usta znalazły się tuż przy jej uchu.
- Ja to czuje i ty to czujesz. Chęć zemsty… Zemsty na tej dwójce, która zrujnowała ci życie – wyszeptał z pewnością w głosie. Wyprostował się, a na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech. Dziewczyna przełknęła ślinę.
– Rozważ moją propozycję. Na pewno nie pożałujesz. Do zobaczenia.
       Kiedy to powiedział, rozpłynął się w powietrzu. Nicole nabrała powietrza w płuca i zadarła głowę do góry. Jej serce powoli wracało do normalnego rytmu. Rozejrzała się dookoła. Jej samotnia okazała się nie być samotnią w stu procentach. Wiedzieli gdzie jest. Wolała nie mieć już żadnych niezapowiedzianych wizyt. Zamknęła oczy i zniknęła.

       Otworzyła oczy i spojrzała na dom Bobby’ego. Zacisnęła ręce, starając się opanować ich drżenie. Po spotkaniu z Lucyferem czuła się jeszcze gorzej. Wolała nie wiedzieć, jak teraz wygląda. Po pierwsze musiała się uspokoić. Wejście w takim stanie do środka groziło lawiną pytań, których ona chciała uniknąć.
       Odwróciła się na pięcie i ruszyła alejką starych samochodów. Na samym końcu drogi, zatrzymała się. Podeszła do rozwalonego mercedesa. Chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi. Usiadła za kierownicą i oparła głowę o brudny zagłówek.
       Zamykając oczy zaczęła analizować wszystko, co ją spotkało. Zdrada Deana była ciosem poniżej pasa. Zaufała mu. Nie spodziewała się, że zostanie kolejnym jego trofeum. Że w tak szybkim czasie Winchester odsunie ją od siebie, by znów zabrać się za kolejną kobietę. Zrobiło jej się niedobrze, kiedy obraz jego i Lisy powrócił, a zaraz po nich zalała ją fala wspomnień z Grecji, kiedy Dean zapewniał, że ją kocha. Uwierzyła, że jest dla niego wyjątkowa i jedyna. Uwierzyła na tyle mocno, że była w stanie poświęcić dla niego swoje życie, aby go ratować.
       Uderzyła dłonią o kierownicę i prychnęła pod nosem, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Ciekawe ile kobiet słyszało z twoich ust, to samo, co słyszałam ja – powiedziała szeptem sama do siebie. Wzięła głęboki oddech i ponownie oparła się. Spoglądała na zdezelowany sufit mercedesa.
       W jej myślach był jeszcze on. Lucyfer ze swoją chorą propozycją współpracy. Kiedy wspominała to spotkanie, jej dłonie na nowo zaczęły się trząść. W środku poczuła strach. Było to dla Nicole przytłaczające i dość przerażające uczucie. Przeważnie nigdy się nie bała. Nawet wtedy, kiedy musiała zabić Uriela, czy stanąć twarzą w twarz z Zarazą. Oczywiście miała pewne obawy, czy wątpliwości, ale strach był gdzieś na samym dole, prawie niewyczuwalny. Zdała sobie sprawę, że nawet Lucyfer jej nie przeraża tak bardzo, jak jego słowa o niej. Masz to coś w sobie. Coś, co będzie do mnie pasować. Teraz zdała sobie sprawę, że wcale się nie zna. Że czegoś bardzo ważnego o sobie nie wie. A powinna. Powinna ze względu na innych. Czy może być tak, że to coś, co ma w sobie, przejmie nad nią kontrolę? Czy wtedy to na nią będą polować? Czy wtedy to ona będzie stwarzać zagrożenie dla innych? Dla Bobby’ego? Dla Sama? Dla…

       Po powrocie z Indiany w domu panowała dziwna, nienaturalna i dość przytłaczająca cisza. Dean siedząc na piętrze wyczuwał to dziwne napięcie. Nie słyszał głosu ani Sama, ani Bobby’ego. Czuł, że nie ma także najważniejszej dla niego osoby. Osoby, którą w tak głupi i bezmyślny sposób skrzywdził.
       Usiadł na skraju łóżka i zakrył twarz rękami. Sam zapytał się tylko raz o to, co się stało. Wtedy, kiedy stali przed domem Lisy. Potem nie poruszał już tego tematu. A Dean z każdym kilometrem czuł się gorzej.
       Oprócz wściekłości doszło także obrzydzenie do samego siebie. Przypomniała mu się Grecja, kiedy stali naprzeciwko siebie, a Dean za wszelką cenę chciał ją zapewnić w swoich uczuciach. Jak mówił jej, że jest dla niego wyjątkowa. Bo była, jest i będzie… Dopiero teraz, kiedy ma tę pewność, że może ją na zawsze stracić, zrozumiał jak bardzo ją kocha. Że zrobiłby dla niej wszystko. Wróciłby nawet do piekła, byleby tylko ona znów chciała z nim być. Wspominał także jego pobyt w szpitalu, kiedy to ona była obok i pocieszała go, jak małego chłopca. Zrozumiał, że miał w niej oparcie. Troszczyła się o niego, choć on wtedy myślał, że tego nie potrzebuje. Zawsze opanowana i pewna siebie, roztaczała wokół niego taką aurę, że na nowo znów zaczął wierzyć w miłość. I on… Dean Winchester, który najpierw zrobi a potem pomyśli, wszystko zniszczył. To, co ich łączyło, zgniótł i rozsypał na miliony małych kawałków. I te kawałki on musi teraz pozbierać i złożyć do kupy.
       Poderwał się z miejsca i podszedł do okna. Spojrzał na szare niebo, które szykowało się do nocy. Postanowił, że wszystko naprawi. Będzie próbował do skutku, aż mu wybaczy.
       Zacisnął usta i wyszedł z pokoju. Zszedł po schodach do salonu. Przy biurku siedział Sam. Zerknął na brata, a następnie znów zwrócił twarz w stronę swojego komputera. Dean domyślał się, że Bobby i Sam nie próżnują i od razu zabrali się za kolejną robotę. On jednak nie miał do tego głowy.
       Bez słowa ruszył w stronę kuchni. Podszedł do lodówki i wyjął z niej zimne piwo. Odwrócił się i oparł o blat. Spojrzał na Bobby’ego, który co i rusz na niego zerkał. Winchester westchnął.
- Tak wiem… Nie jestem na wakacjach. Zaraz się wezmę za robotę- rzucił, przybliżając butelkę do ust. Singer odchrząknął. Wyprostował się i splótł ze sobą palce u rąk. Oparł o nie brodę i utkwił wzrok w Deanie.
- Traktuję cię, jak syna. Nicole jest dla mnie, jak córka. Tworzymy rodzinę. Nie chce się wtrącać w wasze sprawy. Mam tylko jedną prośbę. Nie rozpieprzcie tego wszystkiego. Nie możemy się rozdzielać. Tworzymy drużynę – powiedział spokojnym głosem Bobby. Następnie wstał z miejsca, złapał za książki, które leżały na stole i poszedł do salonu, zostawiając Deana samego.

       Obudziła się, kiedy na dworze było już ciemno. Powoli wysiadła z samochodu. Poczuła ból w kręgosłupie. Wyprostowała się. Spanie w takiej pozycji nie jest najlepszą opcją. Oprócz tego zrobiło się jej zimno. Zamknęła drzwi mercedesa i powolnym krokiem ruszyła w stronę domu, jednocześnie masując sobie kark. Zanim znalazła się przed drzwiami, chłodne powietrze zdążyło ją nieco obudzić. Mimo tej drzemki, nadal czuła się zmęczona. Marzyła o szybkim prysznicu i wygodnym łóżku.
        Weszła do domu. W kuchni przy stole siedzieli Sam i Bobby. Na twarzy Singera pojawiła się ulga. Winchester lekko się uśmiechnął.
-Jesteś głodna? – zapytał Sam.
- Nie. Jestem tylko zmęczona.
- W porządku? – zwrócił się do niej Singer. 
       Pokiwała tylko głową i wyszła z kuchni. Przeszła przez salon i weszła na górę. Dotarła do ostatniego pokoju i otworzyła drzwi. Na łóżku leżała jej torba. Dziewczyna podeszła do niej i otworzyła ją. Wzięła potrzebne jej rzeczy, a następnie udała się do łazienki.

       Dean wyszedł z piwnicy taszcząc kolejne książki Bobby’ego. Odłożył je na biurko i wszedł do kuchni. Usiadł na swoim miejscu i przysunął do siebie talerz z jedzeniem.
- Znalazłeś je? – zapytał Bobby.
- Zostawiłem je na biurku – opowiedział i zaczął jeść.
- Przejrzymy je jutro – ciągnął dalej Singer. – Jesteśmy już blisko. Została nam tylko Śmierć.
- Mam nadzieję, że teraz znajdziemy ją szybciej niż Zarazę – powiedział Sam.
       Wtedy Dean usłyszał odgłos lecącej z prysznica wody. Ręka z widelcem zastygła w połowie drogi do ust.
- Nicole wróciła? – zapytał. Sam i Bobby wymienili szybko spojrzenia. Udał, że tego nie widział.
- Wróciła – odpowiedział Singer. Dean przez chwilę rozważał rzucenie widelca i pognania na górę. Jednak po chwili zdał sobie sprawę, że nie jest to najlepsze wyjście. Odwrócił się i wrócił do kolacji.

       Wyszła z łazienki i przeszła do pokoju. Odłożyła rzeczy i podeszła do łóżka. Chwyciła za torbę i postawiła ją przy komodzie. Dopiero teraz zauważyła, że obok znajdują się rzeczy Winchestera. Zacisnęła usta. Wtedy drzwi do pokoju otworzyły się. Nie musiała się odwracać. Wyczuła, kto zatrzymał się w progu.
       Po chwili rozległy się jego kroki. Nicole nabrała powietrza w płuca i wyprostowała się. Na jej twarzy zagościła maska obojętności. Odwróciła się i spojrzała na niego.
       Dean wpatrywał się w nią i z każdą sekundą czuł coraz większy chłód. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji.  Spod wachlarza czarnych rzęs, spoglądały na niego jej brązowe oczy. Miał wrażenie, że jej wzrok przeszywa go na wylot, powodując jeszcze większe poczucie beznadziejności. Gdzieś w środku poczuł ból. Ale wiedział, że to on ponosi za to winę.
        Bez słowa odwróciła się od niego i podeszła do łóżka. Nie spiesząc się, zaczęła poprawiać poduszkę. Przez chwilę nie wiedział, co powinien jej powiedzieć. Co gorsze nie miał pojęcia, jak przerwać tę ciszę. Patrząc na jej powolne ruchy wiedział, że nie może zwlekać.
- Nicole – odezwał się i zrobił kilka kroków w jej stronę. Drgnęła na dźwięk swojego imienia, a następnie odwróciła się. – Ja…
- Ty co? Akurat z tobą nie mam ochoty rozmawiać – powiedziała. Jej słowa były zimne, jak lód.
-Ja po porostu chcę…
- Czego chcesz? Może szybkiego numerku żeby jakoś odreagować rozstanie ze swoją Lisą? – warknęła, podchodząc do niego. Dean lekko zacisnął usta. Westchnęła i spojrzała w jego przygaszone zielone oczy. 
– Wiesz, czego ja chcę. Żebyś dał mi święty spokój. Chce po prostu położyć się spać. Chcę żeby ten pieprzony dzień minął. – Ostatnie słowa wypowiedziała o wiele ciszej. Pokręciła głową i odwróciła się od niego. Podeszła do łóżka i złapała za kołdrę. Położyła się.
       Dean przez chwilę stał w miejscu nie wiedząc, co teraz powinien zrobić. Zostać czy wyjść.
- Albo się kładziesz się spać, albo gaś światło i stąd spadaj – prychnęła pod nosem ze złością. Nie miała, bowiem na tyle odwagi by wyrzucić go z pokoju. Kochała go. Mimo wszystko nadal go kochała, choć to uczucie mieszało się z nienawiścią. Nicole zadawała sobie pytanie, czy jedna osoba może czuć, dwa aż tak skrajne uczucia.
        Przycisnęła twarz do poduszki, a palce jej dłoni zacisnęły się mocniej na kołdrze. W pokoju zgasło światło. Usłyszała, jak Dean się rozbiera, a następnie kładzie się obok. Instynktownie odsunęła się na skraj łóżka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz