środa, 19 września 2012

03 Nowa drużyna

       Winchester dobrze pamiętał, co się stało. Nie zdziwił go więc przeszywający ból w głowie, który dawał o sobie znać. Powoli otworzył oczy. W pomieszczeniu było ciemno. Tylko gdzie nie gdzie przez zabite okna przedostawały się pojedyncze promienie słońca. Było tu też chłodniej niż na zewnątrz.
       Dean na leżąco rozejrzał się po pomieszczeniu, którego nie znał. Złapał się za głowę i powoli usiadł. Zrobił wielkie oczy, a w gardle pojawiła się gula, kiedy zobaczył przed sobą znaną osobę.
- Sammy?- wydusił z siebie Dean, spoglądając na swojego brata, który siedział na krześle niedaleko niego. Młodszy Winchester odwrócił się w jego stronę. Zielone oczy spotkały się z oczami jego brata, które były tak bardzo do siebie podobne.
-Nieźle oberwałeś. Nic ci nie jest? – odezwał się Sam. Kiedy tylko wstał, Dean również poderwał się z miejsca.
-Umarłem, tak? Te trzy pokraki mnie załatwiły – powiedział, w dalszym ciągu przyglądając się bratu. Na twarzy Sama pojawił się lekki uśmiech. Pokręcił szybko głową.
- Nie umarłeś. I jak widzę nic ci nie jest. – Dean zrobił krok do przodu. – Spokojnie, nie jestem żadnym potworem. Zaraz ci to udowodnię.
- Ale… - Zaczął Dean. 
       Sam jednak chwycił za nóż leżący na stole. Zanim Dean zdążył zareagować, rozciął skórę na dłoni. Z niewielkiej rany wypłynęła krew.
- Widzisz – odparł Sam, a następnie odwrócił się i podszedł do szafki. Wziął z niej kawałek białego materiału i obwiązał sobie dłoń. Ponownie odwrócił się w stronę brata.
- Sammy to naprawdę ty – powiedział cicho.
- We własnej skromnej osobie. 
       Dean podszedł do brata i uściskał go. Czuł jak jego serce przyspiesza. Nie wiedział co, nie wiedział jak, ale na tę chwilę liczyło się tylko to, że jego brat żyje. Złapał go za ramiona i zaczął mu się przyglądać.
- Boże Sam… Dobrze cię widzieć.
- Ciebie również.
- A co z…
- Nicole? – dokończył za niego. Dean pokiwał głową. Miał wielką nadzieję, że i jej się udało. Tak bardzo chciał ją zobaczyć. 
       W tym momencie drzwi otworzyły się i do środka weszła czarnowłosa kobieta. Odgarnęła z policzków opadające kosmyki włosów i dopiero wtedy Dean zobaczył jej twarz. Jego serce znowu przyspieszyło. To była ona. Cała i zdrowa. Zatrzymała się i spojrzała na braci. Starszy Winchester zobaczył tak bardzo znane czekoladowe oczy dziewczyny. Jej niegdyś jasno brązowe włosy, teraz były intensywnie czarne, niemalże granatowe. Dodawały jej drapieżności, podkreślając jednocześnie jej delikatne rysy twarzy.
- Nicole – powiedział, podchodząc do niej. Nie spuszczała go z oczu. Dean przybliżył się do niej i uściskał ją. Dziewczyna wstrzymała oddech i zastygła bez ruchu. Nie odwzajemniła jego gestu. Powoli odsunęła się od niego, a na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie.
- Co się w ogóle stało?
- Sami nie wiemy – odpowiedział Sam, zerkając na Nicole, która stanęła obok niego. – Wpadamy do klatki. Tkwimy tam nie wiadomo ile, a potem budzimy się na cmentarzu.
- Nie wiecie, jak to się stało?
- Od ponad roku próbujemy się do wiedzieć – powiedział Sam, kręcąc głową.
- Czekaj, czekaj… Od roku? – zapytał z niedowierzaniem i prychnął pod nosem. – Rok! Wydostaliście się z tego piekła prawie od razu i nie daliście znaku życia? 
       Dean czuł, jak żal połączony ze smutkiem krąży po jego ciele. Znów poczuł wewnętrzny ból. Nic im nie było, a on każdego dnia rozpamiętywał to, co się stało i walczył z poczuciem winy i beznadziejności.
- Uznaliśmy, że tak będzie lepiej- odezwał się Sam.
- Lepiej? Dla kogo?
- Przestań Dean – rzucił Sam. – Daliśmy ci życie, o którym marzyłeś…
- Życie! Co to za życie, kiedy myślałem, że straciłem was na zawsze! Wierz mi, że wolałbym gnić tam razem z wami, niż tkwić tutaj! – Nicole zacisnęła usta i zwiesiła głowę. Sam nadal patrzył w rozżalone oczy brata. W końcu Dean woził głęboki oddech i odezwał się ponownie.
- A Cass coś wie?
- Nie mieliśmy z nim żadnego kontaktu – powiedziała Nicole, a starszy Winchester zamknął oczy, wsłuchując się w jej głos, który potrafił go uspokoić. – Wołaliśmy go, modliliśmy się do niego… Ale on ani razu się nie pojawił.
- Podsumujmy – zaczął Dean, pukając się palcem w policzek. – Od roku łazicie sobie po świecie, ale nie wiecie jak do tego doszło…
- Cały czas staramy się znaleźć odpowiedź – wtrącił się Sam. Dean jednak go zignorował.
- Castiel nie odpowiada. Myślicie, że coś się stało?
- Nie mam pojęcia – odpowiedziała dziewczyna. Dean zmierzył ich wzrokiem.
- Polujecie dalej?
-Tak.
- Nie myśleliście o tym by zrezygnować? – Łowcy wymienili spojrzenia.
- To nasze życie Dean – powiedziała powoli Nicole, a on poczuł się, jak intruz, który wchodzi tam gdzie go nie chcą. Jakby to już nie był jego świat. Westchnął.
- A to co zaatakowało mnie w garażu?
- Syreny – odpowiedział Sam.
- Chcą zemsty za to, że kiedyś wybiliśmy im rodzeństwo – ciągnęła Nicole.
- Tropimy tę trójkę od dłuższego czasu. Są dość sprytne – powiedział młodszy.
- Kiedy zatrzymały się w Cicero, postanowiliśmy mieć na ciebie oko. Domyślaliśmy się, że mogą chcieć cię dorwać. I mieliśmy rację- dokończyła Nikki.
- Czekaj… To okno na budowie – zaczął Dean. A Nicole tylko wzruszyła ramionami. – Uratowałaś mi życie.
- Byłam po prostu w odpowiednim miejscu i czasie. 
       Dean ponownie na nią spojrzał. Odkąd pojawiła się w pokoju, ani razu się nie uśmiechnęła. A tak bardzo pragnął znów to zobaczyć.  Wyczuwał też, że Nicole traktuje go z dystansem, jakby ostrożnie dobierała słowa. Była bardzo opanowana, nad wyraz spokojna. Miał też dziwne wrażenie, że bije od niej chłód, jakby dziewczyna wcale nie była zadowolona z tego powodu, że musi z nim rozmawiać.
- Więc syreny chcą zemsty- powtórzył Dean. – A ta zamordowana kobieta?
- Nazywała się Rachel McKeon. Zamordował ją jej narzeczony, który był pod wpływem syreniego śpiewu. Myślimy, że głównie i tak chodziło im o ciebie. To ty miałeś znaleźć ciało, a potem ten palec w pudełku.
- Skąd wiecie o palcu? – zapytał, spoglądając to na nią to na niego. Sam uniósł brwi do góry.
- A kto pojawił się zaraz po tym, jak grzmotnąłeś o ścianę?
- To byliście wy? – Sam kiwnął głową. – Załatwiliście je?
- Zdążyły uciec. Jak na razie masz spokój. Wątpię żeby tak szybko znów chciały cię dorwać w domu. Teraz wiedzą, że nie jesteś sam – odpowiedział Sam.
- Wiec jest ich trzy?
- Raczej tak. Dwie kobiety i jeden mężczyzna. Choć Samuel uważa, że gdzieś mogą krążyć jeszcze trzy syreny…
- Czekaj, czekaj – przerwał mu Dean. – Samuel? – Nicole i Sam ponownie wymienili spojrzenia.
- Chyba musisz kogoś poznać – skwitował młodszy Winchester.

       Dean uważnie przyglądał się Samowi i Nicole, którzy szli ramię w ramię. Choć miał tak wiele pytań, tak wiele słów do wypowiedzenia, to nie chciał przerywać tej ciszy, która gościła odkąd wyszli z pokoju. 
       Przeszli przez ciemny korytarz. Skręcili w prawo. Zatrzymali się przed podwójnymi drzwiami. Sam otworzył je i cała trójka weszła do środka. Starszy Winchester rozejrzał się po kwadratowym pokoju. Nie było tu żadnych okien, a jedynym źródłem światła były trzy żarówki, które zwisały z sufitu. 
       Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że nie są sami. Przy podłużnym stole siedziało dwóch mężczyzn. Jeden o bystrych szarych oczach, a drugi z blond włosami.
- Dean – odezwał się Sam. – To Christian – wskazał na pierwszego – i Mark. Campbellowie. Nasi dalecy kuzyni. – Winchester spojrzał na nich, a ci kiwnęli tylko głowami.
- Coś nowego?- Usłyszał męski głos. Odwrócił się i spojrzał na starszego, łysego mężczyznę, który właśnie wszedł do pokoju. Jego brązowe oczy wpatrywały się z ciekawością w Deana. Tuż zanim podążała niewysoka kobieta o prostych brązowych włosach.
- Widzę, że nic ci nie jest – odezwała się. – Jestem Gwen Campbell.
- Kuzynka? – wydusił z siebie Dean. Kobieta pokiwała głową i uśmiechnęła się. Następnie odwróciła się i podeszła do siedzących przy stole.
- Samuel Campbell…
- Nie możliwe – odparł Dean kręcąc głową.
- Możliwe – powiedział Sam. – To nasz dziadek.
- Ale…
- Uwierz, że i ja nie wiem, jak to się stało, że chodzę po tym świecie żywy – odpowiedział Samuel.
- Prawdopodobnie został wskrzeszony w tym samym czasie, co my – rzucił Sam. 
        Dean wziął głęboki oddech starając  się przeanalizować całą tą sytuację. Było to trochę za dużo rewelacji, jak na jeden dzień, który jeszcze się nie skończył.
- Wprowadziliście go w sprawę? – zwrócił się do Nicole, Samuel.
- Tak – odpowiedziała szybko. Mężczyzna znów spojrzał na swojego starszego wnuka.
- I?
- Polują na mnie syreny, więc jestem cholernie z tego powodu zadowolony –prychnął starszy z braci.
- Charakterek ma po tacie – rzucił ze śmiechem Samuel i podszedł do stołu. – Musisz wiedzieć  Dean, że oni wrócą. Chcą się zemścić. Musimy działać, jak najszybciej…
- Co chcecie zrobić? – zapytał się Dean.
- Dorwać je, zanim one dorwą ciebie – odpowiedział senior Campbell. – Zaczaimy się w pobliżu, a kiedy znów się pojawią, wtedy uderzymy.
- Wchodzę w to- powiedział szybko Dean.
- Po takiej długiej przerwie dasz sobie radę? – Usłyszał kpiący głos Christiana. Gwen zmrużyła na niego oczy, a ten wzruszył ramionami.
- Mogę się założyć, że w tym jestem lepszy od ciebie – odgryzł się Dean. – Ma się ten dar.
- To dlatego bawisz się w pana domu? – ciągnął dalej Christian.  – To praca dla silnych osób.
- Przestańcie oboje! – warknął Samuel. Starszy Winchester przekręcił oczami. - Więc wchodzisz w to?
- Tak – odpowiedział pewnym głosem Dean.
- W takim razie słuchaj. Obstawiamy, że nie zaatakują dzisiaj. Całkiem możliwe, że spróbują dostać się do ciebie za dwa, góra trzy dni. Dlatego będziemy gdzieś w pobliżu. Ty będziesz w środku i będziesz zajmował się tym, co zawsze. Jak gdyby nigdy nic. Nie możemy wzbudzić ich podejrzeń. Będziesz czymś w rodzaju wabika z niespodzianką. Przypominam wszystkim o ich ślinie. Jeśli was zarażą to z pewnością przekabacą na swoją stronę.  – Spojrzał na wszystkich po kolei. – I jeszcze jedno. Zabić je można nożem z ich własnym jadem, lub krwią osoby, która jest zarażona.

       Wyszli na zewnątrz. Dopiero teraz Dean mógł zaczerpnąć świeżego powietrza. W środku miał wrażenie, że zaraz się udusi. Rozejrzał się dookoła. Kryjówka łowców znajdowała się na jakimś pustkowiu. Z tej odległości dostrzegł polną drogę, która prowadzi od bramy i ginie gdzieś przy lesie. Nie było tu słychać żadnych odgłosów miasta. Cisza ciasno otaczała to miejsce.
- Czy możemy pogadać na osobności? – zwrócił się do Nicole i Sama, zerkając jednocześnie na drzwi z tyłu.
- Jasne. Przyprowadzę samochód. Odwieziemy cię do domu – powiedział Winchester i ruszył w stronę rzędu aut.
       Dean przez chwilę spoglądał na oddalającego się Sama. W końcu zerknął na Nicole. Stała z założonymi rękami na piersiach i tak, jak on wcześniej podążała wzrokiem za jego bratem. Miał wielką ochotę do niej podejść i potrząsnąć nią, aby w końcu powiedziała mu skąd ta zmiana w niej. Potem objąłby ją ciasno ramionami i już nigdy nie puścił.
- Nicole, czy coś się stało? – zapytał niepewnie. Powoli odwróciła się w jego stronę. Spojrzał w jej przygaszone czekoladowe oczy.
- Nic się nie stało. Jest po prostu fantastycznie – odpowiedziała z sarkazmem i ruszyła przed siebie.  Dopiero teraz zobaczył Sama w białym mercedesie. Wziął głęboki oddech i poszedł za dziewczyną.

        Nicole siedziała na tylnym siedzeniu tak, jak przed rokiem, kiedy to jeszcze polowali we troje. Zerknęła na braci, którzy milczeli. Skrzyżowała ręce na piersi i wcisnęła się mocniej w siedzenie. Była wściekła. Wściekła na Sama za to, że zabrał starszego Winchestera do Campbellów. Wściekła na siebie, że na czas nie zaprotestowała i nie wybiła mu tego pomysłu z głowy. Wściekła na Deana za to, że w ogóle się pojawił. 
        Nicole już wiedziała, że całe to pieprzenie o tym, że czas leczy rany to zwykły pic na wodę wciskany ludziom przez psychologów. Czas, bowiem nie leczy ran do końca. Zawsze zostają blizny, które nadal są bardzo dobrze wyczuwalne nawet po wielu latach. A jej rany dopiero niedawno zaczęły się zrastać. Teraz przez Deana czuła, że na nowo się otworzyły. Kiedy zdążyła przywyknąć do straty, jaką poniosła na cmentarzu, kiedy zaczęła powoli wracać do normalnego funkcjonowania, jego powrót wszystko zmienił. Z trudem nauczyła się żyć bez niego, a on w tak krótkim czasie zrujnował wszystko to, co zbudowała. Uruchomił wspomnienia i ból, który Nicole starała się przez tak długi czas spychać na dalsze tory. Przypomniało jej się wszystko. Wszystko to, o czym chciała zapomnieć. Nieszczęsna klatka Lucyfera, strata dziecka, powrót do świata żywych i ten obraz… Obraz jego i Lisy, kiedy Nicole za plecami Sama odnalazła Deana zaledwie parę godzin po tym, jak znów stąpała po Ziemi. 
        Zacisnęła zęby i odwróciła głowę w stronę okna. Spojrzała na mijające drzewa. Obiecała sobie, że już nigdy nie będzie rozpamiętywać przeszłości. Od tej chwili znów chce żyć chwilą tak, jak robiła to do tej pory.

        Zatrzymali się na Wilson Street. Nicole wysiadła z samochodu i spojrzała na biały dwupiętrowy dom, którego nienawidziła. Przywoływał tylko te gorsze wspomnienia. Wzięła głęboki oddech. Dean ruszył w kierunku budynku.
- Mam cię tam zaciągnąć siłą?- Usłyszała głos Sama tuż przy uchu. Obrzuciła go wściekłym wzrokiem i poszła w stronę drzwi. – No, już Bazyliszku uśmiechnij się.
- Odwal się Sam – prychnęła pod nosem. Usłyszała jego śmiech za plecami. Raptownie odwróciła się. Jej palec zatrzymał się na klatce piersiowej mężczyzny. 
– Przysięgam, że jeszcze słowo, a przestanę się kontrolować.
- Ja tylko…
- Nie wiem, jak to robisz, ale ostatnio działasz mi na nerwy. 
       Sam przewrócił oczami i minął dziewczynę. Wszedł do środka. Nicole wzięła kolejny głęboki oddech i ruszyła za młodszym Winchesterem. Dean poprowadził ich do salonu. Zasłonił okna i zapalił światło. Spojrzał na nich i zacisnął usta.
- Chciałeś pogadać na osobności – przypomniał mu Sam. – Tu masz pewność, że nikt nas nie podsłucha.
- Ten dzień jest tak popieprzony, że nie wiem, od czego mam zacząć – odparł Dean. Usiadł na fotelu, nie spuszczając z brata swoich zielonych oczu. Nicole tymczasem oglądała pomieszczenie. Przyjrzała się uważnie bibelotom stojącym na kremowej komodzie, a także fotografiom w czarnych ramkach. Byli na nich Dean, Lisa i Ben. Zacisnęła zęby i odwróciła się.
- To zaczynaj – powiedział Sam.
- Samuel? Serio? – wypalił starszy Winchester. – Ufacie mu?
- To nasz dziadek – zaczął Sam. – On i reszta są naszą rodziną.
- I tak po porostu z nim współpracujecie?
- Czasami tak, ale dość często działamy we dwójkę – odpowiedział, wskazując głową na Nicole. 
        Dziewczyna skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i oparła się o komodę. Dean przez chwilę wpatrywał się w nią, ale z jej twarzy nic oprócz obojętności nie dało się wyczytać.
- Ja im jakoś nie ufam – ciągnął swoje Dean, odwracając wzrok ponownie w stronę brata.
- Nie znasz go, ale to naprawdę świetny łowca.
- Nie przekonujesz mnie braciszku.
- Nie przyjechałem tu, aby cię przekonywać. To ty chciałeś pogadać.
- Po prostu czuje, że coś jest nie tak. Coś mi po prostu śmierdzi.
- Może skupimy się na razie na syrenach – zaczął Sam, a Dean machnął na niego ręką. – Nie zamierzam się kłócić.
- Ani ja – odparł Dean. Kątem oka zauważył, jak Nicole przewraca oczami. Zacisnął usta. Tak bardzo chciał wiedzieć, co się stało. Dlaczego wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej.
- Chcesz wiedzieć coś jeszcze czy możemy już iść?- zapytała Nikki. Dean wstrzymał oddech. Miał wrażenie, że dziewczyna czyta mu w myślach.
- Ja… 
       Urwał, gdy usłyszał otwierające się drzwi. On i Sam poderwali się ze swoich miejsc. Przez chwilę zapanowała cisza. W końcu usłyszeli kroki, a następnie do pokoju wszedł Ben.
- Cześć Dean – rzucił chłopiec i spojrzał na pozostałych.
- Cześć – odpowiedział Winchester. – Jak było?
- Ekstra. 
       Chłopak nie spuszczał wzroku z Sama i Nicole. Po chwili obok niego pojawiła się Lisa. Kiedy zobaczyła, że Dean nie jest sam, jej dłonie mocniej zacisnęły się na pasku torebki. Poznała ich od razu. Zrobiła wielkie oczy. Była pewna, że oni nie żyją.
- Ben idź do swojego pokoju – rozkazała, nie patrząc na syna. Chłopiec spuścił głowę i bez słowa ruszył w kierunku schodów.
- Cześć Lisa – rzucił Sam. Kobieta kiwnęła głową. Przeniosła wzrok na Nicole. Ta w dalszym ciągu stała nieruchomo.
- Co się dzieje? Myślałam, że... – Zaczęła Lisa, ale Dean szybko jej przerwał.
- Też tak myślałem. Mamy jednak pewien problem. Musimy porozmawiać.
- Oczywiście. Odniosę tylko rzeczy – odpowiedziała. Odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju.
       W pomieszczeniu ponownie zapanowała cisza, a atmosfera tak zgęstniała, że można by ją było kroić nożem. Nicole zazgrzytała zębami. Lisa działała na nią, jak płachta na byka. Nie wiedziała jednak, że Lisa podobnie myśli o niej.
- Chcesz jej powiedzieć? – zapytał Sam.
- Nie mam wyboru – odpowiedział Dean.
- Powinniśmy już iść – odezwała się Nicole, podchodząc do młodszego Winchestera.
- A co z…
- Samuel i Mark już tu są. Będą obserwować dom – poinformowała go. Sam kiwnął głową. – Czekam w samochodzie. – Odwróciła się i szybko wyszła z salonu.
- Skąd ona to wie? – wydusił z siebie Dean. Na twarzy Sama pojawił się szeroki uśmiech.
- Samuel przekazał jej wiadomość – odpowiedział młodszy. Widząc na twarzy brata zdezorientowanie, dodał – pomodlił się.
- Pomodlił się?
- Nicole jest w końcu po części aniołem. Nie pamiętasz?
- Bardzo dobrze pamiętam – prychnął starszy. – Więc Campbellowie o niej wiedzą?
- Tylko Samuel. Przeważnie przekazuje jej jakieś informacje, kiedy pracujemy nad jedną sprawą, a jesteśmy w dwóch innych miejscach. Duże ułatwienie i oszczędność czasu.
- Więc wystarczy pomyśleć…
- Coś w rodzaju modlitwy. Ona to od razu odbiera.
- Wcześniej tak nie było.
- Wcześniej Nicole była słabsza. Od kiedy wyszła z klatki zaczęła skupiać się na swoich zdolnościach i rozwijać je. Muszę iść, bo Nikki rozerwie mnie na strzępy. Trzymaj się stary.
       Klepnął Deana w plecy, a następnie opuścił pokój. Kiedy wyszedł, Dean poczuł się dziwnie samotny. Jakby jakaś jego część odeszła razem z nimi. Odzyskał ich, ale teraz nie był już jednym z nich. On teraz miał rodzinę i dom, a ci dalej uganiali się za potworami. Winchester zdał sobie sprawę, że sam tęskni za takim życiem.

       Po długiej rozmowie z Lisą, Dean miał dość. Wiedział, że ją przestraszył, ale w dalszym ciągu uważał, że powinna wiedzieć o tym, co się dzieje. Rozmowa była trudna, bo w końcu Lisa nie zna tego drugiego świata. Dean starał się dobierać odpowiednie słowa, aby nieco złagodzić cały obraz tej beznadziejnej sytuacji, w jakiej się znalazł. Oboje postanowili, że nic Benowi nie powiedzą. Chcieli go za wszelką cenę chronić.

       Następnego dnia wszystkich mieszkańców Cicero przywitało gorące słońce. Na dworze panował upał, który był prawie nie do zniesienia. Większość ludzi schroniła się w swoich domach, które dawały miły chłód i ucieczkę od palącego słońca.
- Lepiej będzie, jak nie będziemy wychodzić z domu – powiedział Dean, zerkając w stronę Lisy, która robiła kawę.
- Mamy areszt domowy?
- To tylko tymczasowe, dopóki nie załatwimy tego, co na nas poluje – odpowiedział, wstając z miejsca. Lisa spuściła głowę, a jej dłoń mocniej zacisnęła się na czajniku. Dean podszedł do niej i położył jej rękę na ramieniu. 
– Wszystko będzie dobrze. To tylko taki środek ostrożności.
- Oczywiście – odpowiedziała i nalała wrzątku do kubka. Odłożyła czajnik i otworzyła lodówkę. – Skończyły się soki. Pójdę po nie do piwnicy. 
      Odwróciła się i wyszła z kuchni, zostawiając go samego. Winchester westchnął i również opuścił kuchnię. Przeszedł do salonu. Usiadł na kanapie i przysunął bliżej komputer, który znajdował się na stoliku. Z góry dochodziły do niego odgłosy bawiącego się dziecka. Spojrzał na ekran. Nienawidził bezsensownego siedzenia na tyłku. Teraz, kiedy pojawiła się robota, on musiał kisić się w domu, kiedy to reszta bawiła się w obserwatorów. Chciał działać. Wiedział, że właśnie tego brakowało mu przez ten cały czas. Działania i rozwiązywania trudnych spraw z nie z tego świata. Łowcą jest się przez całe życie. Nawet, jeśli się zrezygnuje, to ta druga natura gdzieś w tobie jest i pali się do tego, by się spakować i ruszyć na kolejne polowanie. 
        Usłyszał kroki. To Lisa wracała z piwnicy. Skierowała się do kuchni i postawiła na blacie coś szklanego. Domyślał się, że soki. Ponownie skupił się na ekranie komputera, gdy nagle zadzwonił telefon. Lisa odebrała. Słyszał, że coś mówi, ale nie wiedział co. Wzruszył ramionami. Przeczytał po raz kolejny to samo zdanie, ale jego sens gdzieś mu uciekał. Jego myśli powędrowały w kierunku jego brata i Nicole. Nagle usłyszał znajomy głos.
- Pracujesz? – Podskoczył lekko i odwrócił się. Do środka weszła Lisa. Na jej twarzy gościł szeroki uśmiech.
- Tak tylko czytam – odpowiedział i wstał z sofy. – Znalazłaś soki?
- Tak i są naprawdę pyszne- rzuciła, podchodząc do niego.
- Jak to soki – odparł i przyjrzał się jej uważnie. – Coś się stało?
- Nie. – Kobieta z każdą sekundą zmniejszała dystans między nimi. – Ben jest na górze?
- Tak- odpowiedział. – Kto dzwonił?
- To była pomyłka – rzuciła i dotknęła jego twarzy.
- Co ty robisz?
- To, co muszę. 
       I nim zdążył się zorientować został popchnięty na ścianę. Lisa doskoczyła do niego i przyłożyła mu nóż do szyi. 
– Kazali mi – powiedziała, w dalszym ciągu uśmiechając się szeroko. – Nie wiem czemu, ale ja chce to zrobić.
- Zarazili cię!
- I co? I tak byś mnie zostawił dla tej szmaty- warknęła.
- Lisa! Opanuj się i odłóż nóż!
- O nie… Chce to zrobić Dean. Nawet nie wiesz, jak bardzo – ciągnęła swoje.
- To może o tym porozmawiamy – zaczął, ale ta przysunęła nóż bliżej jego ciała. Poczuł na szyi zimny metal.
- Jeszcze jedno słowo – wycedziła przez zaciśnięte zęby. 
       Winchester nie chciał robić jej krzywdy. To nie była Lisa. Nie wiedział jak, ale udało im się ją zarazić. Zerknął w stronę schodów. Ben nadal był na górze. Gdyby coś mu się stało, nie darowałby tego sobie. Zamknął oczy i wypowiedział w myślach jej imię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz