Czarny Chevrolet Impala z 1967 roku zatrzymał się na parkingu przed
niewielkim barem zjedzeniem na wynos. Dean zacisnął palce na kierownicy,
klnąc pod nosem na zakorkowane centrum Greybull. Zastanawiał się czy ta
mgła tak paraliżuje kierowców, że boją się mocniej wcisnąć pedał gazu. W
końcu burczenie w brzuchu sprowadziło go na ziemię. Po to się zatrzymał,
aby w końcu coś zjeść.
Pospiesznie wysiadł z samochodu i ruszył w stronę białych drzwi. W
środku oprócz sprzedawcy w czerwonym fartuchu, nie było nikogo. Podszedł
do lady i zamówił dużego hamburgera i colę. Zapłacił i usiadł na wolnym
krześle. Utkwił wzrok w menu, czekając na swoje zamówienie.
Po chwili wyszedł z baru, trzymając w dłoni zapakowane jedzenie.
Podszedł do samochodu i otworzył drzwi od strony kierowcy.Już miał
zamiar wsiąść, kiedy dostrzegł znajomą postać w kawiarni. Zmrużył
oczy, wychylając się do przodu. Szybko rozpoznał profil Nicole. Zacisnął
usta dostrzegając, że siedzi nie z jego bratem, a z jakimś lalusiowatym
blondynem. Cisnął jedzenie na siedzenie obok i wsiadł do środka, walcząc z
chęcią wtargnięcia do lokalu i przerwania im zapewne miłego spotkania.
Nie chciał się do tego przyznać, ale w środku poczuł ukłucie zazdrości.
Włożył kluczyk do stacyjki i odpalił samochód. Chciał odjechać, jak
najszybciej. Wolał nie robić jej scen, by znowu nie wywiązała się
kłótnia. Zresztą tylko siedzą przy kawie. Nie ma się, czym przejmować.
Wzruszył ramionami, jakby potwierdzając swoje przemyślenia. Wycofał i
znów wjechał na główną ulicę Greybull.
Wyszli z kawiarni. Nicole zapięła kurtkę, kiedy poczuła, że na dworze
robi się coraz zimniej. Po chwili tuż obok niej pojawił się Justin.
Spojrzał na nią i uśmiechnął się szeroko. Odwzajemniła uśmiech.
- Miło było cię znów zobaczyć – powiedział i objął ją.
- Ciebie też– odpowiedziała, kiedy się od niej odsunął.
Rozejrzała się dookoła i nagle coś przykuło jej uwagę. Wychyliła się zza
Justina i spojrzała na drugą stronę ulicy. Przełknęła ślinę, a po jej
plecach przebiegł dreszcz. Rozpoznała osobę stojącą na środku wąskiego chodnika. Lucyfer.
- Coś się stało?- zapytał Justin. Odwróciła się do niego.
-
Nie, nic–odpowiedziała, kręcąc głową. – Musze już iść. – Postanowiła,
jak najszybciej pozbyć się swojego byłego chłopaka. Tylko tyle mogła dla
niego zrobić. Nie chciała go mieszać w jej świat. Świat, o którym nie
miał pojęcia.
- Tak, ja też muszę uciekać – rzucił. – Trzymaj się. – Delikatnie dotknął jej dłoni, a ona uścisnęła ją.
- Ty też się trzymaj.
Justin uśmiechnął się do niej, odwrócił się i odszedł. Dziewczyna wzięła
głęboki oddech i ponownie spojrzała na drugą stronę ulicy. Jednak
nikogo tam nie było. Przez chwilę pomyślała, że naprawdę wariuje.
Zamknęła oczy starając się uspokoić. Może Lucyfer był jakimś wytworem jej
zmęczonego umysłu.
Wyciągnęła telefon i wybrała numer Sama. Przyłożyła
go do ucha i odwróciła się. Zrobiła wielkie oczy, a ręka mocniej
zacisnęła się na komórce.
- Dobrze znowu cię widzieć Nicole – powiedział Lucyfer, uśmiechając się szeroko.
- Tak?-Usłyszała głos Sama. Przez chwilę nie wiedziała, co powinna zrobić. – Nicole?
- Gdzie jesteś?
- Niedaleko kawiarni. Dowiedziałaś się czegoś?
- Tak.
-
Poczekajna mnie. Zaraz będę – odpowiedział i odłączył się. Nicole
schowała komórkę dokieszeni i spojrzała w błękitne oczy Władcy Piekła.
-
Czego znowu ode mnie chcesz? – warknęła w jego stronę. Ten wziął ją za
rękę i przez chwilę bawił się jej palcami. Dziewczyna zrobiła zdziwioną
minę.
-
Ludzie są dziwni – odezwał się. – Tęsknota… Miłość… Zazdrość… Zemsta. –
Na jego ostatnie słowo, Nicole wyprostowała się i wyrwała dłoń z jego
ręki.
- Czego chcesz? – powtórzyła.
-
Sprawdzam tylko czy nie zmieniłaś zadania i nie skorzystasz z mojej
propozycji. Jak widzę dalej ślepo wierzysz w misję zakończenia
Apokalipsy.
- Nic ci do tego, w co wierze – warknęła i skrzyżowała ręce na piersiach. Lucyfer zacmokał, nieprzestając się uśmiechać.
- Mam nadzieję, że niedługo zmienisz zdanie. Wiedz, że z powitam cię, jak bliskiego członka rodziny. Mam cię na oku Nicole.
-
Oh, spie…-Nie zdążyła dokończyć, gdyż Lucyfer zniknął. Zacisnęła zęby i
raptownie odwróciła się. Spojrzała na zbliżającego się w jej kierunku
Sama.
- W porządku?- zapytał, podchodząc do niej. – Wyglądasz, jak byś zobaczyła ducha.
-
Nic mi nie jest – odpowiedziała szybko. – Powinniśmy wrócić po sprzęt, a
następnie sprawdzić salę sportową – dodała, spoglądając na niego.
Zatrzymał się na skrzyżowaniu. Zapaliło się, ledwo widoczne przez mgłę,
czerwone światło. Jedna ręka trzymała kierownicę, druga zaciskała się na
hamburgerze. Brał kolejne kęsy, starając się nie myśleć o Nicole i tym
pięknisiu z kawiarni.
-
Smacznego.
Podskoczył i o mało co, a zakrztusiłby się bułką. Przełknął
jedzenie i odwrócił się. Z przodu na miejscu pasażera siedział Crowley.
- Co znowu?– zapytał, odrywając od niego swoje zielone oczy i przenosząc je z powrotem na światła.
- Chciałem tylko sprawdzić, jak wam idzie.
- Idzie –odpowiedział Dean.
- Jakoś niewidzę – ciągnął swoje demon. Dean prychnął pod nosem i pokręcił głową. – Na szczęście mam głowę na karku.
- Czyżby?
- Wiem, gdzie dokładnie jest Śmierć. I…
- I?
-Czeka
naciebie. – Kiedy to powiedział, Dean odwrócił się w jego stronę.
Crowley spoglądał na niego z powagą. – Nie żartuje. Przejedź przez
skrzyżowanie i skręćw kolejną ulicę w prawo. Zatrzymaj się przed barem Pegaz. Tylko się pospiesz. Nie ma całego dnia.
Kiedy tylko światła zmieniły swój kolor na zielony, Dean ruszył za
sznurkiem samochodów. Przejechał przez skrzyżowanie i zgodnie z
instrukcjami Crowley’a, skręcił w prawo. Zwolnił starając się nie ominąć
baru. W końcu dostrzegł błękitno biały lokal. Zatrzymał się na niewielkim
parkingu. Wysiadł zsamochodu.
- Nie idziesz? – zapytał Dean, zerkając na Crowley’a, który w dalszym ciągu tkwił wśrodku auta.
-
On czekana ciebie, nie na mnie. Masz, może ci się przydać– powiedział
demon, podając mu dziwny, srebrny sierp z licznymi symbolami. – Tym
załatwisz drania. Powodzenia. Obyś tego nie spieprzył.
Winchester prychnął pod nosem i wyprostował się. Bar Pegaz
wyglądał, jakby był zamknięty. Rozejrzał się, schował broń za pasek w
spodniach i przeszedł przez ulicę. Zatrzymał się przed drzwiami i
niepewnie pchnął je. Wszedł do środka.
Otoczyłago cisza i lekki półmrok, który panował w pomieszczeniu. Minął
puste stoły i spojrzał na mężczyznę w garniturze, który siedział plecami
do niego. Wyciągnął sierp zza paska i zaczął skradać się w kierunku
Śmierci. Kiedy był tuż przyjego plecach, mężczyzna wyprostował się i
odezwał.
- Pan Winchester…Czekałem na pana. – Jego spokojny głos rozniósł się po barze. – Darujmy sobie przepychanki. Siadaj.
Dean
zauważył jego bladą dłoń, która wskazała miejsce przy stoliku. Bez słowa
obszedł go, przyglądając się Śmierci. Mężczyzna był chudy, z licznymi
zmarszczkami na zapadłej i bladej twarzy. Jego skóra przypominała cienki
papier. Ciemne oczy bacznie go obserwowały. Czarne włosy nienagannie
przylegały do głowy. Śmierć poprawił krawat i wskazał ręką na dużą pizzę,
którą jadł.
- Uwielbiam wasze ziemskie jedzenie. Proszę częstuj się – powiedział.
- Przed chwilą jadłem – wytłumaczył Dean.
-
Przejdźmyod razu do sedna sprawy – zaczął i odkroił kolejny kawałek
pizzy. – Musisz wiedzieć, że Lucyfer wywołując Apokalipsę, chciał przejąć
nad nami kontrolę. Niestety nie jestem z tego zadowolony i na pewno nie
będę mu służył. Jestem najstarszą istotą na świecie. Starszą nawet od
Boga. I nie jestem niczyim sługą. Staram się po prostu wypełniać swoje
obowiązki. – Jego głos w dalszym ciągu był wolny i spokojny. – Inni
Jeźdźcy, którzy pojawili się na twojej drodze byli zaślepieni przez moc
Lucyfera. Nie zadowala mnie to, co się z nimi stało. Jednakże nie mieli
aż tak silnej woli, by wyzwolić się z łańcucha. Ja tą wolę mam. Dlatego
nie chcę walki, a pokojowego rozwiązania.
- Mam ci uwierzyć?
-
Nie masz wyboru. Jestem w posiadaniu ostatniego elementu, który jest wam
potrzebny. –Zerknął na pierścień, który znajdował się na jego palcu. –
Nie wtrącam się w wasze walki i nie obchodzi mnie, kto wygra.
- Więc, po co to spotkanie?
-
Wolę rozstrzygnąć to w taki sposób, niż poprzez rozlew krwi. Zależy ci
napierścieniu, a mi zależy na tym, by nikt nie przeszkadzał mi w pracy.
- Co mam zrobić? – Śmierć delikatnie uśmiechnął się.
-
Pożyczę ci go – powiedział, odkładając sztućce. Ściągnął pierścień i
uniósł go do góry tak, że znalazł się na równi z oczami Deana. – Kiedy
wszystko się skończy, wróci do mnie.
- I tyle?
- Jest jeszcze coś – odparł mężczyzna. – Oddasz mi sierp. – Zerknął na broń w dłoni Deana. - Czy satysfakcjonuje cię taka umowa?
- Po prostu oddasz mi pierścień i po sprawie?
- Przecież mówiłem.
- I sierp?
- I sierp.
- Zgoda –powiedział bez większego namysłu Dean. Położył broń na stole i przesunął ją w jego kierunku.
- Będę wiedzieć, kiedy pierścień nie będzie wam potrzebny. Upomnę się o niego, a ty mi go oddasz bez zbędnych problemów.
-Oczywiście.
– Mężczyzna wyciągnął w jego stronę rękę i położył pierścień
przed Deanem. – Życzę powodzenia panie Winchester. – Widząc lekkie
zamieszanie natwarzy Deana, szybko dodał. – Możesz już odejść.
Starszy z braci wziął pierścień i włożył go do kieszeni kurtki. Następnie podniósł się i ruszył wkierunku wyjścia.
Nicole i Sam weszli do pokoju Bobby’ego. Zrobili wielkie oczy widząc, że
nie jest sam. Czarnoskóry mężczyzna odwrócił się w ich stronę. Na jego
srogiej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Dobrze znów was widzieć – powiedział, spoglądając na nich.
- Rufus –zaczęła Nicole. – Co ty tu robisz?
-
Przejeżdżałem przez Greybull. Zadzwoniłem do Bobby’ego żeby poinformować
go o tej dziwnej mgle. Powiedział, że tu jesteście. Pomyślałem, że mogę
się przydać.
- Zawsze to kolejna para rąk do pracy – odparł Sam.
- Dean jeszcze nie wrócił? – zapytała Nicole. Obaj mężczyźni pokręcili głowami. Wzięła głęboki oddech.
- Macie coś?- zwrócił się do nich Singer.
- Możliwe, że coś się dzieje przy sali sportowej w centrum – odpowiedziała dziewczyna. Bobby wstał z miejsca.
- Jedziemy –rzucił przez ramię.
- A co z Deanem? – zapytał Sam.
- Spotkamysię z nim na miejscu – odpowiedział i jako pierwszy wyszedł z pokoju.
- Co za głupek – syknął pod nosem Bobby, kiedy wysiedli przed salą
sportową. – Teraz akurat nie może z łaski swojej odebrać telefonu.
- Zostawiłem mu wiadomość – rzucił Sam.
-
Zobaczcie–odezwała się Nicole i wskazała palcem na budynek. Czarne
kruki obsiadły jego dach, a także wcisnęły się na kraty w oknach. Wiele
ptaków latało jeszcze nad gmachem.
- To rzeczywiście dziwne – powiedział Rufus, mrużąc oczy. – Co się tu do licha dzieje?
-
Śmierć –powiedział Singer. – To jedyne wytłumaczenie. W wielu
książkach, które przejrzałem to właśnie kruki były i są symbolem śmierci.
Czarnoskóry łowca wciągnął głośno powietrze. Nicole wychyliła się i
zerknęła na ulicę obok. Zrobiła wielkie oczy i otworzyła usta.
-
Co jest? –zapytał Sam, ale ona minęła go bez słowa i przeszła kilka
kroków w bok. Zatrzymała się spoglądając na ulicę, z której można było
wjechać na parking sali sportowej. Po jej ciele przeszedł dreszcz. Nigdy w
życiu nie widziała tak dziwnego, a jednocześnie przerażającego widoku.
- Nikki? –Singer dotknął jej ramienia. – Co widzisz?
- Kosiarze –powiedziała cicho.
- Ilu?
- Nie wiem…Gdzieś koło setki – odpowiedziała i spojrzała na pozostałych łowców. Sam i Rufus zrobili wielkie oczy.
- Co robią?– ciągnął dalej Bobby. Dziewczyna wzięła głęboki oddech.
-
Po prostu stoją. Stoją, jakby na coś czekali – odpowiedziała, wpatrując
się w szare i pomarszczone twarze kosiarzy. Prawie wszyscy wyglądali tak
samo. Ciemne włosy nie reagowały na lekki wiatr, który się pojawił.
Wszyscy ubrani byli na czarno. Ich puste, ciemne oczy patrzyły na kruki.
Stali nieruchomo, jakby zatrzymalisię w czasie. Wśród nich panowała
cisza, a powietrze wydawało się być nasiąknięte śmiercią. Zrobiła krok do
przodu, ale Bobby złapał ją za ramię i pociągnął do siebie.
- Nie waż się wchodzić między nich – syknął, przybliżając twarz do jej ucha.
Nagle usłyszeli odgłos znanego silnika. Samochód Deana zatrzymał
się. Winchester wysiadł. Dopiero po chwili dostrzegli, że nie jest sam.
Tuż obok niego pojawił się zadowolony z życia Crowley.
-
Witam –rzucił. Wszyscy spojrzeli na niego, jak na jakieś odrażające
stworzenie. Jemu jednak to nie przeszkadzało. Odwrócił się i spojrzał na
kosiarzy. Zacmokał z uśmiechem. – Pięknie.
- Co ty robisz z tym dupkiem? – rzuciła Nicole w stronę Deana.
- Wrzuć na luz Watson – odpowiedział demon. – On nie jest twoim szczeniaczkiem, który ma się ciebie słuchać.
- Radzę ci zamknąć dziób –odparła, zaciskając dłonie w pięści.
- Też niezmiernie się cieszę, że cię widzę – odpowiedział Crowley i podszedł do niej.– Kosiarze.
- Wiesz, co tu robią? – zapytał Singer.
- Czekają na dalsze rozkazy. Śmierć jest w mieście, a sądząc po załączonym obrazku, zostawiłich tu, aby na niego zaczekali.
- I tyle? –odezwał się Rufus.
- I tyle. Po prostu czekają na kolejny znak od swojego szefa. Nie stanowią zagrożenia –powiedział Crowley.
- Więc Śmierć jest w budynku? – kontynuował Singer. Demon pokręcił głową i uśmiechnął się.
- To macie już załatwione i oto postarał się Dean. – Wszystkie oczy skierowały się na starszego Winchestera.
-
Możesz nam to wyjaśnić?- zapytał Sam.
Dean wyprostował się i zagryzł
wargę. Wyglądał, jakby myślał nad doborem odpowiednich słów.
- Dean?!–warknął Bobby.
- Spotkałem się ze Śmiercią. Sam oddał pierścień. Po wszystkim, mam mu go zwrócić.
- Ale z ciebie idiota – prychnął Singer. – I tak po prostu do niego poszedłeś.
-
Widzę, że zapowiada się dłuższa rodzinna pogadanka – wtrącił się
Crowley. – Niestety nie mam aż tyle czasu. Mam nadzieję, że uporacie się z
Apokalipsą w miarę szybko. Do zobaczenia – powiedział i zniknął. Nicole
zacisnęła usta.
- Chciał się ze mną spotkać – ciągnął Dean.
- Jesteś idiotą – skwitował Bobby, a Rufus prychnął pod nosem i pokiwał głową, zgadzając się z Singerem.
- Mogę się założyć, że ten demoniczny dupek maczał w tym palce? – zapytała Nicole. Winchester przewrócił oczami.
-
Możecie odpuścić. Mamy przecież ten pieprzony pierścień. – Cała czwórka
wymieniła spojrzenia, a następnie bez słowa odeszła w stronę samochodów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz