środa, 19 września 2012

20 Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości...

       W domu panowała cisza. Męska część domowników nadal spała. Nicole krążyła wokół stołu w kuchni, na którym znajdowały się papiery i książki. Co jakiś czas zerkała w ich kierunku i przekładała luźne kartki lub strony. Była niewyspana. Jednak, kiedy obudziła się po piątej, nie mogła dalej zasnąć. W jej myślach wciąż pojawiał się Baltazar, a słowa Castiela krążyły po jej głowie. Chciała wiedzieć, co też takiego się stało, że anioł odłączył się od swojego przyjaciela i obrał zupełnie inną drogę niż reszta skrzydlatych. Oprócz tego czas uciekał przez ich palce, a oni nadal nie zlokalizowali jeźdźców.
       Dziewczyna westchnęła. Potarła palcami skronie. Miała wrażenie, że mózg od natłoku tych wszystkich myśli, zaraz jej eksploduje. Chwyciła za niebieski kubek, który stał na brzegu szafki i wypiła z niego kilka małych łyków mocnej kawy. Odstawiła go i pochyliła się nad mapą Stanów Zjednoczonych. Zgryzła lekko wargę i zerknęła w stronę salonu, nasłuchując.
       Kiedy miała pewność, że reszta nadal śpi, wepchnęła mapę pod pachę. Szybko i niedbale pozbierała papiery i książki, a następnie odłożyła je na blat. Przez chwilę stała nieruchomo analizując to, co chce zrobić. Bobby stanowczo zakazał jej szukania Jeźdźców w ten sposób. Z góry przewidywał, że mogło to by się źle skończyć. W końcu są oni o wiele potężniejsi niż demony. Jednak Nicole uznała, że czego Singer nie widzi, to go nie zaboli.
- Raz się żyje – pomyślała i rozłożyła mapę na stole. Była ona tak zniszczona, że gładko przyległa do obdrapanego blatu. Ustawiła świeczki po każdej z jej stron. Pstryknęła palcami, a one zapłonęły. Odwróciła się w stronę szafki i wyjęła z niej niewielki nóż. Ponownie stanęła twarzą do mapy. Zaczęła rytmicznie uderzać nim o dłoń, wybierając tego, kogo chce wyśledzić.
       Po szybkim namyśle wybrała Śmierć. Wstrzymała oddech, upewniając się po raz kolejny czy reszta śpi. Następnie zamknęła oczy.
- Sicut qui a Summocum summo imperio et alas Angelo, dico omnes sancti spiritus – wyszeptała, wyciągając obie dłonie przed siebie. Zacisnęła mocniej palce na rączce noża.
       Przybliżyła go do dłoni i rozcięła skórę. Krople krwi zaczęły kapać na mapę.
– Sanguinem ex sanguine, secundum viam. – Mając dalej zamknięte oczy, odłożyła nóż. – Lorem me locus mortis. In signum, communis pater misericordiarum eius quae ambit totum mundum.
       Poczuła, jak znikąd pojawił się lekki wiatr.
– Lorem destruxit in loco mortis. I nomine patris et filii et spiritus sancti. Amen. – Wiatr zrobił się, co raz mocniejszy. Otworzyła oczy. Zobaczyła, jak stróżka jej krwi wędruje po mapie nie zostawiając po sobie żadnego śladu. Nagle zapaliła się, a Nicole została odrzucona od stołu.
- Sed cum Lucifer nuntius! – Zabrzmiało w jej głowie. Uderzyła z hukiem o szafki, a mapa zapłonęła.
       W dalszym ciągu słyszała przerażający głos, który sprawił, że poczuła w skroniach ból. Jego słowa zlewały się ze sobą. Zaczęła krzyczeć. Instynktownie zasłoniła twarz rękami.
       Nagle zdała sobie sprawę, ze dochodzą do niej jeszcze inne dźwięki. Odgłosy szybkich kroków, szuranie, uderzanie i czyjeś podniesione głosy. Jeden z nich był blisko niej. Nie umiała rozpoznać, kim jest jego właściciel. Poczuła, jak ktoś ją obejmuje.
       Po chwili, wszystko ustało. Dopiero teraz zorientowała się, że jej oddech jest przyspieszony, a coś ciepłego spływa po jej głowie. Otworzyła oczy. Pierwsze, co zobaczyła, to kapiąca ze stołu woda i leżące na ziemi świeczki. Zaraz po tym ujrzała przerażoną twarz Sama i zdenerwowanego Bobby’ego. Odwróciła się i spojrzała w zielone tęczówki Deana.
- Nic ci nie jest? – zapytał niepewnie.
- Nie – odpowiedziała zachrypniętym głosem. Jej drżąca ręka powędrowała na tył głowy. Poczuła pod palcami krew i strupy. Jej ciało już zaczęło się regenerować. Chciała się podnieść, ale zachwiała się. Dean szybko ją złapał i pomógł stanąć prosto.
- Watson nic do ciebie nie dociera – warknął w jej kierunku Singer. Spojrzała na niego przepraszająco. – Mogło ci się coś stać! Mogłaś spalić mi chałupę!
- Przepraszam Bobby – jęknęła. – Ja tylko…
- Ty, co? Rozmawialiśmy o tym, że nie będziesz szukać w taki sposób Jeźdźców, ale ty nie… Ty, jak zawsze wiesz lepiej!
- Chciałam tylko zobaczyć, czy się uda – rzuciła poirytowana. Kochała Bobby’ego, jak ojca, ale czasami naprawdę doprowadzał ją do szału. Singer prychnął pod nosem. Winchesterowie nadal stali bez słowa i przysłuchiwali się ich wymianie zdań.
– Bobby przepraszam – powiedziała przeciągając sylaby. Mężczyzna pokręcił głową, poprawił czapkę i wskazał na uszkodzony mebel.
- Wisisz mi stół. – Dziewczyna spojrzała na niego i uśmiechnęła się. – I ma się to już więcej nie powtórzyć. Jasne? – Kiwnęła głową. – Jasne?!
- Tak jest! – Odpowiedziała.
- Banda dzieciaków – mruknął Singer i poszedł do salonu. W tym momencie Sam zaczął otwierać okna. W powietrzu, bowiem unosił się zapach spalenizny.
- Mogę wiedzieć coś ty u licha zrobiła? – zapytał Dean, odwracając ją w swoją stronę.
- Chciałam zlokalizować Śmierć – odpowiedziała szybko. – Ale nie wyszło. Uh… Nadal szumi mi w głowie.
- Chcesz wody? – zwrócił się do niej Sam.
- Tak.
-A te krzyki? – drążył dalej starszy Winchester.
- Krzyczałam? – zapytała ze zdziwieniem.
- Jak by cię ze skóry obdzierali – stwierdził Sam, podając jej szklankę z wodą. – Więc?
- Sama nie wiem – odpowiedziała, przykładając naczynie do ust. – To działo się tak szybko.
       Sam i Dean wymienili spojrzenia. Nicole udała, że tego nie widzi. Wolała nie wspominać o tym przerażającym głosie, który sprawił, że przechodziły ją ciarki po całym ciele. Opróżniła szklankę i odstawiła ją do zlewu.
- I tyle? – dopytywał się Dean.
- Tyle – skwitowała i podeszła do żółtej książki telefonicznej. Machnięciem jednego palca otworzyła ją na wybranej stronie. – Wybaczcie chłopcy, ale teraz muszę skombinować nowy stół, bo Bobby nie da mi żyć.

       Wertował notatki po raz kolejny z rzędu. Wciąż wpatrywał się w pochyłe pismo Singera. Przejechał dłonią po głowie. Czuł, że jego irytacja wzrasta. Mieli, co raz mniej czasu, a wciąż tkwili w martwym punkcie. Żadnej podpowiedzi. Żadnego punktu zaczepienia.  Jego ręka zadrżała, a palce mocniej zacisnęły się na zapisanym papierze. Wziął głęboki oddech i podniósł głowę do góry. Zerknął w stronę kuchni i uśmiechnął się.
- Zauważyłeś, że obojętnie co jej się przytrafi, ona wstaje, otrzepuje pióra i jak gdyby nigdy nic funkcjonuje dalej? – zapytał ze śmiechem Sam. On również zaczął przyglądać się dziewczynie. Dean kiwnął głową, w dalszym ciągu uśmiechając się szeroko.
       Obrazek w kuchni bawił ich obu. Nicole starając się udobruchać Bobby’ego, postanowiła w jeden dzień załatwić mu nowy stół. Teraz, przetrzymując telefon brodą, kontynuowała rozmowę z firmą, jednocześnie wolnymi rękami mierząc spalony mebel. Widać było, że stara się podać jak najwięcej potrzebnych informacji, aby finalizacja zakupu była, jak najszybsza.
- Jest niesamowita – odezwał się młodszy Winchester ze śmiechem. Dean lekko kiwnął głową. Jego brat nie musiał go w tym uświadamiać. Wiedział to odkąd ją poznał. Miała w sobie coś takiego, że nawet rygorystyczny w swych zasadach Bobby traktował ją pobłażliwie, kiedy zrobiła coś, co jemu nie odpowiadało. Dean wolał nie myśleć, co by zrobił z nim Singer, gdyby to on spalił jego mebel.
       Nagle usłyszeli odgłos podjeżdżającego samochodu. Bracia wymienili szybko spojrzenia. Bobby przeszedł obok nich zmierzając do kuchni. Doszedł do nich trzask zamykanych drzwi, a następnie szybkie kroki. Nicole nie przerywając rozmowy, dalej tańczyła wokół stołu. Jednak kątem oka obserwowała to, co dzieje się przy drzwiach.
       Po chwili rozległo się pukanie. Mężczyzna szybko otworzył drzwi.
- Dobrze cię widzieć Bobby – powiedział przybysz.
- Ciebie również. – Przepuścił go w drzwiach.
– Czy to… - Zaczął niepewnie.
       Nicole odwróciła się raptownie. Rozpoznała ten głos od razu. Natychmiast zakończyła rozmowę. Odłożyła telefon i ruszyła w stronę czarnoskórego mężczyzny.
- Rufus Turner – zaczęła z szerokim uśmiechem. – Nasz marudzący emerytowany łowca. – Mężczyzna przewrócił oczami.
- Jak zwykle miła Nicole Watson – odparł, wlepiając w nią swoje ciemno brązowe oczy.
- Dobrze cię widzieć – ciągnęła dalej dziewczyna. Podeszła do niego i uściskała dawno niewidzianego przyjaciela.
- Ciebie również. Kiedy Bobby mi powiedział, nie mogłem uwierzyć, że wróciłaś.
- Jak widać nawet tam na dole mnie nie chcą – powiedziała ze śmiechem.
       Odsunęła się kawałek, aby móc przyjrzeć się mu uważniej. Twarz Rufusa, jak często poważna, teraz przez lekki uśmiech wyglądała na mniej srogą niż zawsze. Przy nosie i oczach, widniały zmarszczki. Dwa zakola na czole pokazywały upływ czasu. Szorstkie i spracowane ręce zaciskały się na szarej tekturowej teczce.
- Paliło się tu coś? – zapytał, rozglądając się po pomieszczeniu. Nicole zacisnęła usta. – Co znowu zrobiła?
- Nie no, nie zaczynaj znowu – jęknęła w stronę Bobby’ego. Ten machnął tylko ręką.
- Zresztą nie ważne – ciągnął Rufus. - Mam dla was bardzo ważne i na pewno przydatne informacje – zaczął.
       Kiedy te słowa doszyły do braci, poderwali się ze swoich miejsc i weszli do kuchni. 
– Jak widzę macie niezłą brygadę. Cześć chłopcy – rzucił w stronę Sama i Deana. Obaj skinęli głowami. – Ale do rzeczy. Jechałem tu z sąsiadującego stanu. Trafiłem chyba na jakiegoś bożka. Chciałem żeby Bobby pomógł mi rozszyfrować symbole. – Zamachał teczką. – Właśnie skręcałem w waszą ulicę, kiedy dostałem telefon od Teddy’ego Bowela. Powiedział, że coś dziwnego dzieje się w Cicero w Indianie. Jakieś choroby, dziwne zachowania. Połączyłem jedno z drugim i myślę, że tam jest…
- Zaraza – wyszeptała Nicole. Rufus pokiwał głową.
- W przeciągu trzech dni dziesięć osób zmarło na różne choroby. Teddy mówił, że lekarze nigdy nie widzieli, aby pacjenci mieli takie objawy. Nie trzymają się kupy. To tak, jak by ktoś połączył kilka przeróżnych chorób na raz.
- Gdzie to się dzieje?- zapytał Dean. Nicole zerknęła na niego. Wydawał się być podenerwowany.
- Cicero w Indianie – odpowiedział Rufus. Winchester jakby przez chwilę coś kalkulował, a następnie odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę salonu.
- Jedziemy! – warknął, nie odwracając się. Wszedł po schodach, a jego kroki zmierzały w stronę sypialni. Nicole i Sam wymienili spojrzenia.
- I tak go nie zatrzymacie. Nakręcił się – skwitował Bobby. – Jedźcie, a ja jak tylko będę mógł, dołączę do was. – Oboje pokiwali głowami i wyszli z kuchni. – Pokaż mi te symbole – usłyszeli za plecami głos Singera.
       Sam zaczął krążyć po pokoju, zbierając swoje rzeczy. Niedbale wrzucał je do torby. Nicole natomiast wbiegła na górę i wleciała do pokoju, jak burza. Dean nawet na nią nie spojrzał. Zerknęła na niego. Widziała, jak co i rusz na jego twarz pojawia się ból, gdyż jego organizm nadal odczuwał skutki bliskiego kontaktu z Alastairem.  Dziewczyna przez chwilę obserwowała każdy jego ruch. Doskonale wiedziała, że coś jest nie tak.
       Wzięła głęboki oddech i zrobiła kilka kroków do przodu.
- Jesteś pewny, że powinieneś jechać? – zapytała, podnosząc z podłogi swoją torbę.
- Tak, jestem pewien – odpowiedział szorstko. Nie odrywając od niego swoich czekoladowych oczu, zaczęła się pakować.
- Nie chodzi tylko o Zarazę, prawda?
       Kiedy to powiedziała, Dean odwrócił się w jej stronę. Zacisnął usta. 
– Co jest takiego w Cicero, że musisz tam być? – Przez dłuższą chwilę stał przed nią i milczał. Na jego twarzy pojawiła się nutka tęsknoty oraz smutku. Nicole uniosła brwi do góry.
- Ktoś, kto kiedyś był mi bliski… Przyjaciółka – powiedział, a ostatnie słowo wypowiedział o wiele ciszej.
- Nie wiedziałam, że miałeś bliską przyjaciółkę – pociągnęła temat dalej i zebrała swoje rzeczy. Wepchnęła je torby i zapięła zamek. – Co się z nią stało?
- Nic. Ona… Chyba nadal tam mieszka – odpowiedział niepewnie. Nicole kiwnęła głową i odwróciła się do niego plecami.
       Zarzuciła torbę na plecy. Słowa Deana wcale jej nie przekonały. Miała wrażenie, że nie za bardzo chciał, by o niej wiedziała. Była wręcz stu procentowo pewna, że już niedługo stanie oko w oko z byłą Winchestera. Nie obawiała się tego spotkania. Ufała mu.

       Siedziała na tylnym siedzeniu, skrobiąc zawzięcie w niewielkim notatniku. Starała się zapisać wszystko to, co mówił Rufus. Mimo to jazda strasznie jej się dłużyła. Wolała transportować się po swojemu. Jednak, kiedy napomknęła o tym przy Deanie, ten ostro zabronił jej tego robić. Miała tam dojechać z nimi i z nimi wrócić. Do tej pory miała przed oczami twarz Sammy’ego, który spoglądał na brata z politowaniem.
- Znalazłeś coś konkretnego? – zapytała Nicole, wychylając się do przodu. Bowiem młodszy Winchester przeglądał gazety sprzed dwóch dni.
- Jest tylko w jednej niewielki artykuł o tym, co się dzieje w Cicero – odpowiedział. Dziewczyna instynktownie zerknęła na Deana. Wydawał się być skupiony na drodze, jednak ona wyłapała ten moment, kiedy lekko się skrzywił słysząc nazwę miejsca, do którego właśnie zmierzali.
       Sam odchrząknął i przeleciał wzrokiem tekst.
– Lekarze załamują ręce, bo liczba zachorowań drastycznie wzrosła. Mają tam tylko jeden szpital i już brakuje w nim miejsc, a pacjentów przybywa. Objawy są różne. Niektóre łagodne, a inne tak, jak wspominał Rufus nie przypominają żadnej normalne choroby. Wydają się też być połączone. Dodatkowo niektórzy donoszą, że ludzie zaczęli zachowywać się agresywnie. Nie wiem, jak tobie Dean, ale mi to zalatuje croatoanem.
- Całkiem możliwe – odpowiedział starszy.
- Czym? – zapytała Nicole, bo ostatniego zdania w ogóle nie zrozumiała.
- Croatoanem – powtórzył Sam, odrywając swoje zielone oczy od gazety. – Spotkaliśmy tego wirusa w Rivergrove. Pod jego wpływem ludzie stają się bardzo agresywni. Zdolni są pozabijać nawet swoich najbliższych.
- Jak można się zarazić tym badziewiem?
- Przez bezpośredni kontakt z krwią zarażonego – odpowiedział Sam.
- Na początku myślisz, że wszystko jest w porządku, aż tu nagle rzucasz się na mnie by wyrwać mi wnętrzności – odezwał się Dean i zerknął w lusterko, aby zobaczyć reakcję Nicole. Dziewczyna jednak siedziała niewzruszona. – Nie rusza cię to?
- Co? Croatoan? – Winchester kiwnął głową. – Nie. Widziałam już o wiele gorsze rzeczy niż pieprzony demoniczny wirus – skwitowała, wzruszając ramionami.
       Dean uśmiechnął się lekko i pokręcił głową. Z każdym dniem, z każdą godziną Nicole zaskakiwała go coraz bardziej. Nie był jednak pewien czy nie udaje. Może w środku ogarnia ją przerażenie, ale jest zbyt dumna, aby to pokazać?
- Powstrzymaliście to coś? – odezwała się po chwili ciszy, jaka nastała.
- Samo minęło, ale ludzi nie udało się odratować – odpowiedział Sam, zwijając gazetę.
- Rozumiem, że jedyną obroną przed zarażonym jest pozbawienie przeciwnika życia – odparła Nicole, pukając palcami w kolano. Powiedziała to tak lekkim tonem, jakby opowiadała swój ulubiony serial, gdzie Antonio zjadł kolacje z Victorią, a potem się ze sobą przespali – co było oczywistością. Bracia unieśli brwi do góry i spojrzeli na nią.
– No, co?
- Odnoszę wrażenie, że mało cię obchodzi ludzkie życie – rzucił starszy Winchester.
- I tu się mylisz. Gdyby nie obchodziło mnie ludzkie życie, zostawiłabym tę robotę w cholerę i siedziała na kasie w Wal- Mart – warknęła rozdrażniona. – Nie jestem jakąś sadystką. Ale skoro nie można się z tego wyleczyć, to ci ludzie już nie są ludźmi, a zagrażają ludziom, a co za tym idzie są kimś do eliminacji – pociągnęła dalej. Następnie pewna siebie oparła się o siedzenie i skrzyżowała ręce na piersiach.
- Interesujący tok myślenia – wydusił z siebie Sam.

       Zatrzymali się na niewielkim parkingu. Nicole wysiadła z samochodu i spojrzała na podłużny budynek. Gdzieniegdzie wielkie płaty białej farby odchodziły od powierzchni. Okna były lekko zabrudzone przez piach, który wydobywał się spod kół przejeżdżających samochodów.
       Przez większość swojego życia zatrzymywała się w podobnych miejscach. Nikt nie płacił łowcą za ich robotę. Choć miała zebraną dość sporą sumę na koncie, wolała ograniczać koszty, a te pieniądze oszczędzać na wszelki wypadek.
       Dopiero teraz zorientowała się, że stoi przy samochodzie i wpatruje się tępo w budynek. Sam właśnie wrócił z kluczami od ich pokoju. Bez słowa ruszyli w stronę drzwi z numerem sześć. Młodszy z braci otworzył drzwi i weszli do dusznego pomieszczenia. W środku unosił się zapach kurzu. Nicole skrzywiła się i podeszła do pierwszego łóżka. Rzuciła torbę i odwróciła się.
- Zacznijmy od razu – powiedział Dean, odkładając torbę na sąsiednie łóżko.
- Więc najpierw miejscowy szpital – zaczął Sam, grzebiąc w torbie.
- Na pewno jesteście pewni, że Zaraza może mieć swoją siedzibę w szpitalu? – wydusiła z siebie Nicole.
- Tam jest najwięcej chorych. Pewnie sukinsyn czerpie niezłą satysfakcje z cierpienia innych osób – odpowiedział Dean. 
       Dziewczyna kiwnęła głową, a następnie spojrzała z niesmakiem na torbę. Znów będzie musiała paradować w tych oficjalnych łachach, podając się za jakiegoś speca. Wolała już uganiać się za duchami w skrzypiącym starym domu, ale za to w wygodnych ubraniach.

       Trzy osoby ubrane na czarno weszły do szpitala. Na przedzie szła kobieta, a stukot jej obcasów zagłuszał pozostałych dwóch mężczyzn w garniturach. Ze spokojem i pewnością podeszła do lady, za którą siedziała pielęgniarka.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytała się czarnowłosa kobieta, a na jej twarzy wymalowane było zmęczenie.
- Meggie O’Donnell, Tom Belton i Peter Cloode. Jesteśmy z centrum chorób zakaźnych. Mamy się spotkać z doktorem Fisherem – wyrecytowała Nicole, spoglądając z wyższością na kobietę. Ten wzrok zawsze działał. Pielęgniarka nawet nie poprosiła o przedstawienie odpowiednich dokumentów, tylko szybko chwyciła za słuchawkę i wykręciła numer wewnętrzny.  - Panie doktorze, pani O’Donnell z centrum chorób zakaźnych już tu jest…. Oczywiście. – Odłożyła słuchawkę i spojrzała na kobietę przed sobą. – Doktor jest na drugim piętrze. Czeka tam na państwa. – Nicole kiwnęła głową i skinęła na braci.
       Bez słowa ruszyli w stronę schodów.
- Nie traktuj nas, jak popychadła – syknął Dean i pociągnął ją za rękę. Dziewczyna zaśmiała się i odwróciła do niego. Nachyliła się w jego stronę.
- Nie lubisz dominujących kobiet? – zapytała, a Sam zdusił w sobie śmiech. Dean uniósł brwi do góry, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. – No, właśnie. Zresztą to zawsze działa. Jeśli wyczujesz, że możesz wyraźnie pokazać, że jesteś wyżej, to zawsze spełnią twoje życzenia.
- Mówisz teraz o nas czy o niej? – dopytywał się Sam.
- O niej. Wyczuła, że ja tu rządzę – odpowiedziała i pchnęła szklane drzwi.
       Rozejrzała się po białych ścianach, a także twarzach pacjentów. Zdążyli zrobić krok do przodu, kiedy obok nich pojawił się lekarz.
- Państwo z centrum chorób zakaźnych? – zapytał.
- Jak sądzę doktor Fisher? – odpowiedziała pytaniem, Nicole. Mężczyzna w białym kitlu pokiwał głową. - Mamy do pana kilka pytań- zaczęła Nicole i cała czwórka ruszyła przez korytarz pogrążając się w rozmowie.

       -Jak by nie patrzeć, to jest beznadziejne – wyszeptał Dean, nachylając się w stronę pozostałej dwójki. - Nasza teoria była mylna. Tu nie ma źródła choroby, bo w końcu według Fishera nikt się tu nie zaraził.
- Zaraza musi przesiadywać gdzieś indziej – pociągnęła temat Nicole. – Ale na pewno jest w Cicero. Gdyby jej nie było, nie było by też takiego natężenia chorób.
- Co robimy? – zapytał Sam, zerkając na zegarek. – Jutro zjawi się Bobby.
- Wyrywkowo może sprawdźmy pacjentów – zaproponował Dean.
- To bez sensu. Są oddzieleni od reszty. Z resztą pewnie żadne z nich nic nam nie powie. Z tego, co mówił Fisher cały czas są nieprzytomni – odparła Nicole. – Ale…
- Ale co?
- Może udałoby się nam zdobyć kontakt do ich rodziny lub znajomych. Może powiedzieliby nam coś więcej o miejscach, w jakich bywali – powiedziała dziewczyna.
- Jak? – dopytywał się Dean.
- Nie, jak ale gdzie – pociągnęła tajemniczo Nicole, a następnie odwróciła się w stronę braci. – Trzeba znaleźć gabinet doktorka i na trochę przejąć jego papiery.
- Chcesz je ukraść?  - syknął Sam.
- Myślę, że w tym wypadku on nic już nie może zrobić, za to my bardzo dużo. Oczywiście zrobimy szybko ksero i oddamy je z powrotem. Nawet się nie zorientuje.
- Nie wiem, jak tobie Sammy, ale mnie się ten pomysł podoba – odparł Dean i ruszył przed siebie. – Znajdźmy ten gabinet i spadajmy stąd. – Sam wzruszył ramionami i oboje poszli za starszym Winchesterem.
       Przeszli przez długi korytarz i skręcili na oddział zakaźny. Mijali szyby, za którymi znajdowali się najciężej chorzy pacjenci. Lekarze w maskach nachylali się nad nimi, kontrolując ich stan.
       Nagle Dean raptownie się zatrzymał. Nicole zerknęła na niego, a następnie powiodła wzrokiem w miejsce, na które spoglądał. Przy jednej z szyb stała niewysoka, szczupła kobieta. Mogła być w jego wieku. Jej długie czarne włosy opadały delikatnie na ramiona. Brązowe wilgotne oczy wpatrywały się w coś za szybą.
       Dopiero, kiedy podeszli bliżej, zobaczyli dziesięcioletniego chłopca pogrążonego we śnie.
- Lisa? – odezwał się Dean i zrobił krok do przodu. Na dźwięk jego głosu odwróciła się, a jej oczy powiększyły się.
- Dean – powiedziała i delikatnie objęła Winchestera.
       Nicole wychyliła się, aby lepiej się jej przyjrzeć. Teraz była pewna, że tajemnicza bliska przyjaciółka Deana, to owa Lisa.
– Co ty tu robisz? –zapytała i zmierzyła go wzrokiem.
- Zatrzymaliśmy się tu na chwilę i nasz znajomy się rozchorował – wyjaśnił szybko.
- Tak, jak mój Ben – powiedziała załamanym głosem i ponownie spojrzała w stronę syna. – Nie wiem, co się dzieje. Ta choroba pojawiła się tak nagle.
       Dean wziął głęboki oddech i nieco zmieszany zerknął w stronę chłopca. Teraz za wszelką cenę chciał dorwać Zarazę, aby uchronić tego małego przed najgorszym.
- Na pewno jest w dobrych rękach – odparł Winchester. – A właśnie to Sam, mój brat i Nicole – dodał, wskazując na dwójkę stojących obok osób. Lisa spojrzała po kolei na każdego i lekko się uśmiechnęła. Sammy odkaszlnął. 
– Musimy już wracać. Miło było znów cię zobaczyć.
- Ciebie również Dean – odpowiedziała. – Jeśli będziesz mieć czas wpadnij. Nadal mieszkam w tym samym miejscu.
       Winchester tylko kiwnął głową i ruszył przed siebie. Sam od razu poszedł za nim. Nicole jeszcze raz rzuciła okiem na Lisę, która również jej się przyglądała. Dziewczyna lekko się uśmiechnęła i bez słowa poszła za braćmi.

       Odkąd wrócili z powrotem do motelu, Nicole zauważyła, że Deana coś gryzie. Był markotny, wkurzał się o byle co, a czasami przebywał tylko w swoim świecie. Sam skwitował, że jego brat przedwcześnie przechodzi kryzys wieku średniego i popijając piwo, pogrążył się w pracy przy swoim komputerze.
       Dziewczyna siedząc na łóżku szperała w papierach, które znaleźli w gabinecie doktora. Co i rusz zapisywała potrzebne informacje w swoim notesie. W końcu przestała zwracać uwagę na czas. Dopiero, kiedy za oknem zapadła ciemność, Sam głośno westchnął i odwrócił się w stronę pozostałych.
- Mam dość – powiedział młodszy Winchester i wstał od stołu. Nicole oderwała wzrok od papierów i spojrzała na niego. Przeciągając się, mężczyzna podszedł do krzesła, narzucił na siebie kurtkę i ruszył w stronę wyjścia.
– Robimy przerwę. Skoczę po coś do jedzenia. – Odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju.
       W środku zapanowała cisza. Nicole odgarnęła z policzków jasno brązowe kosmyki włosów, które opadły jej na twarz. Spojrzała w stronę Deana, który również się jej przyglądał.
- Co się stało? – zapytała, odkładając papiery na bok. Wstała, podeszła do niego i usiadła obok. Odnalazła jego dłoń i wplotła w nią swoje palce.
- Jestem tylko zmęczony – opowiedział, przyglądając się jej delikatnej ręce.
- Tak, ja też – powiedziała i głęboko westchnęła. Dean dotknął jej policzka, a ona ponownie spojrzała na niego. 
– A jak się czujesz fizycznie? – Winchester uniósł brwi do góry i przybliżył się do niej. Po chwili poczuła jego ciepłe wargi na swoich.
- Całkiem dobrze – wyszeptał do jej ucha, a następnie złożył pocałunek na jej szyi. Po plecach przebiegł jej dreszcz. Zrobiło jej się gorąco.
- Pytałam, bo się o ciebie martwię, a nie po to by dowiedzieć się, czy nie masz ochoty na szybki numerek – powiedziała, odpychając go lekko, kiedy poczuła jego ręce pod swoją bluzką. Dean zwiesił głowę, a następnie wyprostował się z uśmiechem.
- Nic mi nie jest – odpowiedział i objął ją ramieniem. – Umiesz leczyć ludzi? – zapytał, spoglądając na nią.
       Dziewczyna wyswobodziła się z jego objęcia i podeszła do stołu. Chwyciła za dwie butelki piwa. Podała mu jedną, jednocześnie otwierając je machnięciem palca.
-Innych nie. Tylko siebie. Gdybym to umiała na pewno nie leżałbyś w szpitalu – powiedziała cicho. Wypiła kilka dużych łyków zimnego złocistego płynu.
- Tak bywa. Nie można mieć wszystkiego. – Dean wpatrywał się w nią, ale ona była myślami gdzieś indziej. – Pięć dolców za twoje myśli – rzucił, wskazując na nią palcem. Nicole uśmiechnęła się delikatnie.
- Więc… Dochodzę do wniosku, że chyba zostałam stworzona, aby zadawać ból, a nie leczyć – powiedziała jednym tchem i wzięła kolejne kilka łyków piwa.
- Nie gadaj głupstw.
- Tak tylko pomyślałam.
- To lepiej będzie, jak przestaniesz myśleć. – Dziewczyna wzruszyła ramionami i oparła się o stół. Dean w dalszym ciągu bacznie ją obserwował.
       W końcu Nicole wzięła głęboki oddech i utkwiła w nim swoje czekoladowe oczy.
- Opowiedz mi coś o tej Lisie. – Winchester zrobił wielkie oczy, a następnie zajął się swoim piwem.
- A co chcesz wiedzieć?
- Nie wiem, cokolwiek. W końcu to twoja przyjaciółka, a patrząc z perspektywy naszej roboty, wątpię żeby takich ludzi było więcej.
- Co masz na myśli? – zapytał nieco zdenerwowany Dean. Nicole przekręciła oczami.
- Po pierwsze łowcy mają marne szanse na to by zakumplować się z kimś, kto nie jest łowcą. Po drugie przestań udawać, że ciebie i Lisę nic oprócz przyjaźni nie łączyło. – Winchester spojrzał na nią zmieszany. – Widzę, jak starasz się ukryć tą prawdę, choć sama nie wiem po co. To normalne, że każdy z nas miał kiedyś kogoś, na kim mu zależało.
- Ty też miałaś?
- A co myślisz, że jesteś tym pierwszym? Więc muszę cię rozczarować.
- On wiedział o tobie?
- Że jestem chodzącym dziwadłem? – zapytała ze śmiechem i pokręciła głową. – Nie. Nie wiedział, bo ja sama o tym nie wiedziałam. To było, jak nieświadoma niczego wiodłam swoją sielankę w Jefferson City.
- To było niedawno – zauważył Dean.
- Może tak, może nie. Co nie zmienia faktu, że jest to już prehistoria – powiedziała i spojrzała w stronę drzwi. Nie mogła doczekać się powrotu Sama. Była po prostu strasznie głodna.
- Nie powiesz mi nic więcej? – dopytywał się Winchester. Spojrzała na niego i pokręciła głową.
- Teraz jest twoja kolej. – Wskazała na niego palcem i uśmiechnęła się.
       Mężczyzna wziął głęboki oddech.
- Poznaliśmy się z jakieś dziesięć lat temu, kiedy z ojcem mieliśmy tu robotę. Potem od czasu do czasu zaglądałem do Cicero. W końcu, jakoś nasz kontakt się urwał. Dziś właśnie dowiedziałem się, że ma syna.
- Nie wiedziałeś o tym?
- Nie. Podczas naszych spotkań nic na to nie wskazywało, że Lisa jest już matką.
- Czym ona się zajmuje?
- Chyba nadal jest instruktorką jogi. Tak myślę. 
       Nicole pokiwała głową i ponownie zajęła się opróżnianiem butelki z piwem. Dean wstał i podszedł do niej. Odstawił swoją butelkę na bok i objął dziewczynę w pasie.
- Co chcesz? – zapytała, spoglądając w jego zielone tęczówki. Winchester wzruszył ramionami i pocałował ją. Oddała pocałunek, jednocześnie rozkoszując się jego zapachem. Stali tak przez chwilę, zajęci sobą.
       Kiedy Nicole ciężko westchnęła, Dean odsunął się od niej. Przez kilka sekund wpatrywali się w siebie w milczeniu. W końcu drzwi wejściowe otworzyły się i stanął w nich Sam. Zapach ciepłego jedzenia szybko rozniósł się po niewielkim pomieszczeniu.
- Stary w końcu – rzucił Dean, podchodząc do brata i przejmując od niego siatki. – Mam nadzieje, że czeka tam na mnie olbrzymi hamburger.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz