środa, 19 września 2012

19 Piąte brzmi: nie zabijaj

       Stanęła na twardym podłożu. Wyciągnęła przed siebie ręce, robiąc kilka kroków do przodu. Dotknęła zimnej i wilgotnej ściany. Poczuła zapach stęchlizny. Jej palce natrafiły na wiszącą skrzynkę. Otworzyła ją i na oślep zaczęła przyciskać różne przełączniki. Poczuła falę frustracji i zaczęła kląć pod nosem.
       Nagle błysnęło światło, oślepiając ją. Zakryła twarz rękami. Przez chwilę stała bez ruchu, czekając, aż oczy przyzwyczają się do bladego światła, które rzucały stare lampy.
       W końcu ruszyła ciasnym korytarzem, odgarniając większe pajęczyny, które znalazły się na jej drodze. Przeszła przez betonowy łuk i zeszła z pojedynczego stopnia. Rozejrzała się dookoła. Stała w niewielkim okrągłym pomieszczeniu. Było tu pusto, nie licząc kilku rozwalonych krzeseł i dwóch biurek. Nad jej głową wisiały dwie większe lampy oraz mnóstwo kabli. Zamknęła oczy, biorąc głęboki oddech.
- Uriel musimy pilnie porozmawiać! To ważne! Czekam – pomyślała i otworzyła oczy.
       Odwróciła się, mając nadzieję, że może się nie pojawi i cały plan Zachariasza nie wypali. Jednak nagle lampy zaczęły migać. Zacisnęła usta i raptownie odwróciła się. Spojrzała w ciemne i spokojne oczy anioła.
- Jestem mile zaskoczony – powiedział głębokim głosem. Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. – Nigdy bym się tego nie spodziewał.
- Czyżby?
- Więc co jest takie ważne, że nie może poczekać? – zapytał, rozglądając się po pomieszczeniu.
       Nicole ledwo pomyślała o zabitych aniołach, kiedy ten zaśmiał się i spojrzał na nią. 
– O to chodzi.
- Jeszcze nic ci nie powiedziałam – odparła nieco zdezorientowana.
- To się wyczuwa. Niestety tak się złożyło, że moi bracia i siostry stoją po złej stronie. Dlatego muszą zginąć.
- Dlaczego to robisz? Jaka jest według ciebie ta słuszna strona?
- Lucyfer jest nadal moim bratem.
- I?
- I ma rację w tym, co robi. Apokalipsa jest potrzebna. W końcu zapanuje jakiś porządek w tym świecie. Ludzie już nie są najważniejsi i jak dla mnie nigdy niebyli. To my powinniśmy tu rządzić. My powinniśmy być na pierwszym miejscu.
- Boli cię to, że twój ojciec umiłował sobie ludzi? Że stworzył ich na swoje podobieństwo?
- Podobieństwo? – zapytał kpiąco Uriel. – Nigdy nie widzieliście Boga.
- Tak, ale ty też go nie widziałeś, prawda? – Podniósł głowę i zmrużył na nią oczy. – A dziesięć przykazań. Jedno z nich brzmi: nie zabijaj.
- Dziesięć przykazań jest dla ludzi.
- A! Czyli was to już nie obowiązuje?!  Gdyby ludzie wiedzieli, jacy jesteście naprawdę – powiedziała, kręcąc głową.
- Nie obchodzi mnie to. Jesteśmy w trakcie wojny!
- Jasne.
- Tak się składa, że i ty w niej tkwisz.
- Nie musisz mi przypominać.
- Przejdziemy do drugiej części.
-Drugiej części?
- Wiem, po co tu przyszłaś. Chcesz mnie powstrzymać. – Powiedział to takim tonem, że pojedynczy dreszcz przebiegł jej po plecach. – Wątpię żeby ci się udało. Strzelasz sobie śmiertelnego samobója.
- Przekonajmy się – wysyczała, a jej ręka powędrowała do tyłu. Uriel uśmiechnął się, a w jego dłoni pojawił się sztylet. Wyciągnęła swój i zrobiła krok do tyłu.
- Zaraz zobaczymy, co potrafisz – odparł i zanim zdążyła się zorientować rzucił się w jej kierunku.
       Instynktownie odchyliła się. Kiedy ostrza sztyletów się spotkały, cicho zajęczały. Podciął ją, a ona runęła na ziemię. Ból rozlał się po kręgosłupie, docierając do głowy. Przez chwilę widziała ciemne plamy przed oczami. Zamrugała kilka razy, a Uriel złapał ją za ubranie i podniósł do pionu. Zacisnęła palce wokół jego nadgarstka. Spojrzał na nią, a w jego oczach widniała wściekłość. Jej oddech przyspieszył, kiedy nadepnęła mu na nogę, a następnie uderzyła łokciem w szczękę. Puścił ją i lekko zatoczył się. Korzystając z okazji, doskoczyła do niego. Zamachnęła się, a on zniknął.
       Sztylet bez dźwięku przeciął powietrze. Przez chwilę nie wiedziała, co się dzieje. Nagle poczuła, jak ktoś puka ją w ramię. Odwróciła głowę. Stał za nią z szerokim uśmiechem. Zanim zdążyła zareagować, kopnął ją, a ona poleciała na krzesła. Trzask drewna rozniósł się echem po pomieszczeniu. Odwróciła się, kiedy usłyszała kroki. Mimo iż czuła ból w każdym skrawku swojego ciała, a także smak krwi w ustach, szybko poderwała się z miejsca. Znów sztylety spotkały się ze sobą.
- Hej! – krzyknęła odwracając jego uwagę. Spojrzał na nią ze zdziwieniem. Nicole nie zastanawiając się długo, uderzyła go pięścią w twarz. Zrobił krok do tyłu, a ona kopnęła go w brzuch. Kolana ugięły się pod nim i anioł runął na ziemię.
       Ciężko dysząc ruszyła w jego stronę. Jej palce mocniej zacisnęły się na broni. Kiedy Uriel się podnosił, uderzyła go w plecy. Upadł na podłogę po raz kolejny. Znów zamachnęła się, a on złapał ją za kostki. Przewróciła się. Widząc, jak anioł wyciąga ręce w jej kierunku, odczołgała się.
       Oboje dźwignęli się z powrotem na nogi i znów doskoczyli do siebie. Zaczęli się ze sobą szarpać, a dźwięk obijających się o siebie sztyletów wypełniał pomieszczenie.
       W pewnym momencie ostrza minęły się ze sobą. Ramię Nicole znalazło się na drodze sztyletu Uriela. Poczuła ostry ból, kiedy jej skóra została rozcięta. Upuściła sztylet. Anioł zaśmiał się i z całej siły odepchnął ją. Uderzyła o ścianę, tracąc równowagę. Będąc w pozycji siedzącej, spojrzała na swoje obolałe ramię. Nicole w swoim życiu doznała wielu różnych obrażeń. Jednak żadne z nich nie było podobne do tego. Po ręce spływała jej krew, a rana emanowała delikatnym jasnym światłem.
       Przeniosła wzrok z powrotem na zbliżającego się w jej stronę anioła. Asekurując się o ścianę, podniosła się. Przycisnęła lewą dłoń do rany, a jej palce zalała ciepła ciecz. Spojrzała szybko na swój sztylet, który leżał kawałek dalej.
       Nagle twarz Uriela wykrzywił grymas złości zmieszany z zaskoczeniem. Zrobiła wielkie oczy widząc, że czyjeś ramię i ręką zaciska się wokół jego szyi i dłoni z bronią. Dostrzegła twarz kolejnego anioła.
- Pospiesz się! –krzyknął, a ona wyciągnęła rękę w stronę sztyletu. Kiedy znalazł się w jej dłoni, zamachnęła się i wbiła go w pierś Uriela. Anioł osunął się na ziemię. Z jego ust i oczu wydobyło się bardzo jasne światło. Dziewczyna odwróciła głowę, kiedy wypełniło całe pomieszczenie. Po chwili ustało. Spojrzała na nieżywego Uriela. Na podłodze, przy jego ciele, widniały wypalone ślady dużych skrzydeł.
      Ciężko oddychając podniosła głowę.
- Baltazar – powiedziała, mijając ciało Uriela. Ostatni raz widziała go trzy lata temu, kiedy razem z Castielem wyciągnęli ją z piekła. Teraz stał przed nią, jak gdyby nigdy nic. Uśmiechnął się do niej, a ona zmierzyła go wzrokiem. Nic się nie zmienił. Jego jasno brązowe włosy nadal były w lekkim nieładzie, a zielone tęczówki bacznie obserwowały każdy jej ruch.
- Watson, jak zwykle pakujesz się w kłopoty – odparł ze śmiechem.
- Znasz mnie – odpowiedziała, wzruszając ramionami. – Jak mnie znalazłeś i co się stało, że się pojawiłeś?
- Podążałem za tym dupkiem Zachariaszem. Słyszałem o twojej umowie. A tak po za tym musiałem w końcu sprawdzić, co u ciebie.
- Bo ci uwierzę – syknęła, przyciskając dłoń do rany. Baltazar przewrócił oczami.
- Powinnaś mi podziękować.
- Dziękuję – powiedziała szybko.
- Tak już lepiej. Uważaj na siebie, dobra? Chociaż proszenie ciebie o to, to tak jakby prosić Castiela o to, by wybrał się do baru ze striptizem. – Zmrużyła na niego oczy. – Mam jednak prośbę. – Dziewczyna wzięła głęboki oddech.
- Jaką?
- Nikomu nie mów, że mnie widziałaś. Mnie tu nie było. Jasne?
- Ale…
- Do zobaczenia Watson. – Kiedy to powiedział, zniknął.
- Cholera – warknęła Nicole. Zacisnęła zęby i ruszyła powoli w stronę wyjścia. W myślach wzywała już Zachariasza.

       Zaczerpnęła świeżego powietrza, kiedy stanęła na zielonej trawie. Niebo nad nią przybrało barwę granatu. Rozejrzała się, a jej wzrok natrafił na Zachariasza, który stał niedaleko niej. Podeszła do niego i rzuciła mu pod nogi sztylet.
- Dług spłacony – powiedziała, a ich oczy spotkały się ze sobą.
- Dobra robota.
- Wypchaj się. – Anioł zacmokał i podniósł sztylet. Uśmiechnął się do niej złośliwie i zniknął.
       Nicole wzięła kilka głębokich oddechów i usiadła na ziemi. Podkurczyła nogi i oparła o nie czoło. Musiała chwilę odczekać, aż jej ciało zacznie się regenerować. Wolała nie wracać w takim stanie do domu. Zresztą i tak będzie musiała wyrzucić zakrwawione ubrania. W dalszym ciągu liczyła na to, że nikt się nie dowie, co tu zaszło.
       Po kilku minutach spojrzała na swoje ramię, które w ogóle się nie goiło. Teraz tylko w tym miejscu czuła ból. Zacisnęła lekko usta. Wiedziała, że nie ma sensu czekać dłużej. Zamknęła oczy i rozpłynęła się w powietrzu.

       Na dworze było już ciemno, kiedy stanęła przed domem Bobby’ego. Nadal przyciskając rękę do rany, podeszła do drzwi. Otworzyła je i weszła do środka. Tu też panowała ciemność. Na oślep ruszyła w kierunku salonu.
       Jednak w połowie drogi usłyszała chrząknięcie, a następnie pstryknięcie. Oślepiło ją światło, które przed chwilą włączył Sam. Mrugając oczami, odwróciła się. Spojrzała na Bobby’ego, który siedział przy stole z kamienną twarzą. Zagryzła lekko wargę. Wiedziała, że ma kłopoty.
       Młodszy Winchester usiadł obok Singera i również wlepił oczy w dziewczynę. Nicole nie wiedziała czy może już iść, czy powinna usiąść obok nich. Jej wątpliwości szybko zostały rozwiane. Bobby wskazał na nią i gestem przywołał do siebie. Panująca wokół nich cisza, stawała się dla Nikki nie do zniesienia. Wolałaby chyba, aby mężczyzna zaczął na nią krzyczeć. Wyraz jego twarzy był gorszy niż największe obelgi, jakie słyszała. Podeszła do stołu.
- Siad – powiedział przez zaciśnięte zęby Bobby, wskazując jednocześnie na krzesło.
       Bez słowa zajęła miejsce obok niego. Sam w dalszym ciągu bacznie obserwował każdy jej ruch.
– Fatalnie wyglądasz – skomentował Singer. Nicole zerknęła w stronę wejścia do salonu. Nie chciała, aby Dean słyszał to przesłuchanie, które zaraz się zacznie.
- Spokojnie Dean śpi – poinformował ją Sam. Dziewczyna zacisnęła lekko usta, a następnie wzięła głęboki oddech.
- Nie chce by o czymkolwiek wiedział – powiedziała cicho. Bobby prychnął pod nosem. Spojrzał na jej ramię, za które w dalszym ciągu się trzymała.
- Co ci się stało?
- Takie tam… - Zaczęła, ale mężczyzna szybko jej przerwał.
- Nicole traktuję cię, jak córkę, więc przestań migać się od prawdy. – Dziewczyna zerknęła to na jednego, to na drugiego i zacisnęła usta.
-  Przekonałam się dzisiaj, że działa na mnie Miecz Lucyfera – powiedziała, odsłaniając ramię.
- Cholera – syknął Sam, wstając z miejsca. Zarówno on, jak i Singer nie widzieli tak dziwnej rany. W miejscu gdzie skóra została przecięta, widniały ślady krwi. Oprócz tego emanowało z niej jasne lekkie światło.
       Winchester podszedł do jednej z szafek i wyciągnął apteczkę.
-To nie będzie potrzebne – rzuciła Nicole, kiedy Sam usiadł obok niej.
- Jak byś nie zauważyła, to ona wcale się nie goi, jak normalne rany – odparł i zabrał się za robienie opatrunku.
- Czy będziesz łaskawa nas oświecić w tym wszystkim? – odezwał się Bobby. Nicole wzięła po raz kolejny głęboki oddech i zaczęła opowiadać o tym, co się stało. Obaj słuchali jej w milczeniu.
       Kiedy skończyła, Bobby pokręcił głową.
- Nie mogłaś nam powiedzieć? – zapytał Sam, a dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Cholera Watson?! – warknął Bobby. Nicole zrobiła przepraszającą minę. – Co ja ci mówiłem o jakichkolwiek umowach z kimkolwiek, kto nie jest człowiekiem? – syknął nieco ciszej, nachylając się w jej stronę.
- Tu chodziło o życie Deana – jęknęła. Odwróciła głowę i spojrzała na opatrunek, który zrobił Sam. – Dzięki.
- I myślisz, że to zmienia postać rzeczy? –ciągnął dalej Singer. – Rany… Poznałaś Winchesterów, zapaleńców do umów z demonami, to teraz sama zaczęłaś się w to bawić. Kiedyś miałaś głowę na karku. Nie wiem, co ci się stało.
- Dzięki Bobby – powiedział z ironią Sam. Mężczyzna zignorował go i dalej wlepiał brązowe oczy w dziewczynę.
- Ja rozumiem, że może cię rajcować taki balans na granicy życia i śmierci, ale…
- Nie rajcuje mnie – rzuciła szybko. – Ja tylko…
- Co?
- Wiedz, że gdybym mogła cofnąć czas, to zrobiłabym to samo. Tu chodziło o życie Bobby. O życie Deana. 
       Mężczyzna westchnął i przekręcił oczami. Wiedział, że Nicole to uparta osoba, więc żadne argumenty do niej nie trafią skoro ona jest święcie przekonana, że ma rację.
- Poddaję się – stwierdził Bobby. – Jednak następnym razem wolałbym wiedzieć o czymś takim. Choć liczę na to, że następnego razu nie będzie.
- Jasne – odpowiedziała. – Nie mówcie Deanowi, ok? - Oboje pokiwali głowami.

       Nicole weszła do łazienki, aby przyszykować się do snu. Reszta dawno już odpłynęła. Ona jedna została na chodzie, aby posprzątać po później kolacji, jaką zjedli. Potem wszyscy postanowili się wyspać, aby z samego rana zabrać się za robotę.
       Rozpięła bluzę, którą miała na sobie i spojrzała w lustro. Zacisnęła usta i zamknęła oczy, kiedy zobaczyła w nim nie tylko swoje odbicie. Odwróciła się i stanęła twarz w twarz z Castielem.
- Witaj Nicole.
- Fajnie cię widzieć, ale jestem padnięta i chcę się wykąpać. – Widząc jego spokojną twarz, szybko dodała – chyba, że to coś ważnego.
- Chciałem sprawdzić, czy wszystko w porządku – odpowiedział.
- Niezły sobie wybrałeś czas.
- Po prostu słyszałem, co nie co.
- Ty też – jęknęła dziewczyna i rozłożyła ręce. – Proszę, ponarzekaj trochę na to, jaka to ja nieodpowiedzialna…
- To twoje decyzje. Nikt nie powinien podejmować ich za ciebie. – Nicole uniosła brwi do góry.
- A te całe pieprzenie o przeznaczeniu?- Kiedy to powiedziała, na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- To całkiem inna sprawa…
- Nie, tylko nie zaczynaj, wiesz jak to na mnie działa. – Anioł kiwnął głową.
- Do zobaczenia Nicole.
- Poczekaj – powiedziała szybko. Zrobiła krok w jego stronę. – Dzisiaj sporo myślałam- zaczęła, starając się składać zdania tak, aby Cass nie zaczął czegoś podejrzewać. – Co się stało z Baltazarem? Czy nic mu nie jest?
- Nie mam pojęcia – odpowiedział Castiel, a na jego twarzy pojawił się smutek. Nicole przygryzła wargę. – Od kiedy Lilith zaczęła łamać pieczęcie, nie miałem z nim jakiegokolwiek kontaktu. Po prostu odszedł.
- Odszedł? Byliście praktycznie przyjaciółmi.
- Myślę, że nie chciał brać udziału w walce, ani wybierać, po której stronie chce stanąć.
- Całkiem możliwe. – Nicole lekko uśmiechnęła się.
- Muszę już iść. Do zobaczenia Nicole.
- Trzymaj się Cass.

       Zakradła się do łóżka. Nie chciała obudzić Deana, dlatego starała się być cicho. Usiadła na łóżku i delikatnie wsunęła się pod pierzynę. Położyła głowę na miękkiej poduszce i spojrzała na śpiącego. Mimo iż otaczała ją ciemność, ona z tak bliskiej odległości, doskonale widziała jego rysy twarzy. Uśmiechnęła się delikatnie.
- Nie gap się tak – powiedział cicho Dean, a Nicole podskoczyła. – Przestraszyłem? – zapytał ze śmiechem.
- Pewnie kretynie – odpowiedziała, pukając go w ramię.  Dean uśmiechnął się i objął ją ramieniem.
- Co ty tu masz? – zapytał, unosząc lekko głowę. Jego oczy zatrzymały się na jej opatrunku.
- To nic takiego.
- Ktoś kto się regeneruje w takim tempie, nie wmówi mi, że opatrunek to nic takiego – ciągnął swoje Dean. Nicole przewróciła oczami.
- Po prostu ja i Sam postanowiliśmy sprawdzić, czy działa na mnie sztylet, który dostałam od Cassa.
- I?
- Jak widać działa.
- Macie popieprzone pomysły – skwitował Dean i objął ją ramieniem.
- Wolę wiedzieć, co może mnie uszkodzić.
- Jasne, jasne.
- Dobranoc połamańcu.
-Dobranoc wariatko. – Nicole uśmiechnęła się po raz kolejny i zamknęła oczy, aby pogrążyć się w błogim śnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz