wtorek, 18 września 2012

04 Odebrane wspomnienia

       Dean od dłuższego czasu opierał się o framugę. Ręce skrzyżowane miał na klatce piersiowej. Powoli czuł lekkie mrowienie w palcach.  Ani razu nie zmienił pozycji. Wpatrywał się w śpiącą na łóżku dziewczynę. Przechylił głowę i cicho westchnął. Nie mógł uwierzyć w to, co powiedział mu Bobby. Jak ktoś tak niewinny, kruchy, delikatny mógł polować na te same kreatury co on. Czemu nic o tym nie wiedział? 
       Wtedy w Jefferson City, kiedy znaleźli ją w zaułku nic nie wskazywało na to, że jest łowcą. Wydawała się być przestraszona i zdezorientowana. Czy naprawdę nie pamięta większej połowy swojego życia? Może ukrywa coś jeszcze? Może specjalnie odepchnęła od siebie wspomnienia, bo chciała żyć normalnie, jak każdy człowiek. 
       Dean zacisnął usta. Sam pragnął mieć normalne życie. Jednak nie zapowiada się na to, aby jego ciche marzenie się spełniło. Zawsze będzie coś, z czym trzeba będzie walczyć. Chciał poznać prawdę. Całą prawdę. Nie wystarczyło, to co powiedział im Bobby. 
       Oderwał wzrok od spokojnej twarzy Nicole. Odwrócił się, a następnie cicho zamknął za sobą drzwi. Ruszył wolnym krokiem w stronę schodów. Nie wiedział jednak, że kiedy wyszedł, dziewczyna otworzyła oczy. Utkwiła wzrok w miejscu, w którym przed chwilą stał. Kąciki jej ust podniosły się do góry, sprawiając, że na twarzy zagościł lekki uśmiech.  

       Od dawna nie czuła się tak wypoczęta. Nigdy nie mogła wyspać się do oporu. Tutaj jej się udało. Z uśmiechem na twarzy krzątała się po kuchni. Nadal odczuwała niepokój, jednak ten dom sprawiał, że mogła od czasu do czasu o nim zapomnieć. Była przekonana, że coś jej umyka. Nie wiedziała tylko co. Znane imiona i nazwiska, twarze, miejsce. Próbowała to sobie wszystko poukładać, jakoś ze sobą powiązać. Niestety z jej prób zrozumienia czegokolwiek, nic nie wyszło. 
       Odwróciła się do stołu. Pozbierała puste butelki, a następnie wyrzuciła je do kosza. Brudne naczynia włożyła do zlewu. Papiery zebrała na kupkę i odłożyła je na sam koniec stołu. Podeszła do blatu i zalała wrzątkiem kubek z kawą. Przewróciła naleśnika, który smażył się na małym ogniu. 
       Nagle zastygła bez ruchu. Usłyszała bowiem czyjeś kroki w salonie. Powoli zbliżały się w jej kierunku. Odwróciła się i spojrzała na Bobby’ego, który wszedł do kuchni. Zrobił zdziwioną minę, a jego brązowe oczy lekko się powiększyły. 
- Przepraszam. Nie powinnam urzędować w cudzej kuchni – powiedziała nieco zmieszana. 
- Masz się czuć, jak u siebie. Nie pamiętasz? - Dziewczyna kiwnęła głową. – Od kiedy gotujesz? 
- Od zawsze – rzuciła z uśmiechem. – Kawy? Śniadanie zaraz będzie gotowe. 
       Kiedy to powiedziała, mężczyzna wciągnął powietrze przez nos. Dopiero teraz poczuł, że ten apetyczny zapach dochodził właśnie z kuchni. 
- Poproszę – odpowiedział. Nicole odwróciła się do niego plecami. Bobby utkwił w niej zaciekawione spojrzenie. Uśmiechnął się i pokręcił głową. Widok Nikki przygotowującej śniadanie było dla niego czymś nowym. Wcześniej prędzej udałoby się ją zaciągnąć do sklepu z częściami samochodowymi, niż do gotowania. Po chwili przed nim pojawił się niebieski kubek. 
– Dzięki. – Dziewczyna uśmiechnęła się i wróciła do naleśników. 
- Długo będą jeszcze spać? – zapytała, wskazując brodą salon. 
- Pewnie nie – odpowiedział. – Zawsze się budzą, kiedy schodzę na dół. 
       Nicole wychyliła się nieco, aby spojrzeć na śpiących. Sam zajmował miejsce na kanapie. Przykryty był kocem po sam czubek głowy. Natomiast Dean musiał zadowolić się materacem. Leżał na brzuchu, z rękami pod białą poduszką. 
– Więc jesteś kelnerką? – Dziewczyna oderwała wzrok od braci.  
- Byłam. Wczoraj musiałam się zwolnić. Teraz mam status bezrobotnej – odpowiedziała i postawiła przed nim talerz z gorącymi naleśnikami, a także truskawkowy dżem. 
- Wszystko przez… 
- Tych z czarnymi oczami. 
- Demony. 
- Tak właśnie. Wciąż ciężko mi w to uwierzyć, że istnieją. 
- Długo tam pracowałaś? 
- Prawie trzy lata. Nie był to najszczęśliwszy okres w moim życiu, ale też nie było źle. 
- Widzisz siebie gdzieś indziej? – Nicole wyłączyła gaz. Wzięła talerz i usiadła obok niego. Podniosła głowę i utkwiła w nim swoje czekoladowe oczy. 
- Zawsze czułam, że bycie kelnerką to nie jest to. Czegoś mi brakowało. 
- Czego?
- Spontaniczności. Tam wszystko jest ustalone z góry. Brakowało mi zaskoczenia. Było to strasznie monotonne. – Bobby kiwnął głową i wrócił do jedzenia. Nie dziwiło go to, że Nicole czuje się dziwnie w normalnej pracy. Była i jest nadal łowcą. Tego nie da się zmienić. Jakaś cząstka niej to wiedziała. 
       Przez chwilę w kuchni zapanowała cisza. W końcu z pokoju obok zaczęły dochodzić odgłosy budzących się braci. 
- Co tu tak pachnie? – zapytał Sam zaspanym głosem. Mężczyzna wzruszył ramionami, a Nicole uśmiechnęła się. 
- Śniadanie. Chodźcie, bo będzie zimne! – zawołała w kierunku wejścia. 
- Jestem głodny – powiedział Dean. 
       Po chwili w kuchni zjawił się Sam. Dziewczyna podniosła się z miejsca, aby nalać im kawy. Postawiła kubki przy wolnych krzesłach. Sam zajął jedno z nich. Starszy z braci wszedł do kuchni powolnym krokiem. Spojrzał na Nicole, która stawiała na stole talerze z naleśnikami. Musiała poczuć, że się jej przygląda. Podniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko. Odwzajemnił uśmiech. Była dla niego tajemnicą, którą za wszelką cenę chciał odkryć. Kawałek po kawałku. Oprócz tego miała w sobie coś takiego, coś w rodzaju magnetyzmu, że przyciągała go do siebie ze zdwojoną siłą. Nigdy się z czymś takim nie spotkał. Biła od niej pozytywna energia. Usiadł obok brata. 
- Jak się spało?- zapytał Sam. 
- Świetnie. Dawno tak się nie wyspałam. 
       Nagle zadzwonił telefon. Jej telefon. Nicole poderwała się z krzesła i podeszła do szafki, na której zostawiła swoją komórkę. Spojrzała na wyświetlacz. Dzwoniła Jodie. Zacisnęła lekko usta i chwyciła za telefon. Odebrała. 
– Tak?
- Boże Nicole, co się stało?
- Spokojnie. Nic mi nie jest. 
- Właśnie się dowiedziałam, że zwolniłaś się z pracy. Musiało coś się stać. 
- Musiałam pilnie wyjechać. – Przez chwilę analizowała w swoim mózgu różne opcje. Wolała nie zdradzać szczegółów Jodie, aby nie narazić ją na niebezpieczeństwo, które mogło jej grozić, choć ona sama nie była pewna o co dokładnie chodzi. Zresztą gdyby powiedziała, że wyjechała z obcymi mężczyznami, przyjaciółka wzięłaby ją za wariatkę. Wolała to przemilczeć. 
- Moja ciotka zachorowała. Potrzebuje mojej pomocy. Nie mogłam zostawić ją samą. 
- Mogłaś mnie uprzedzić. Odchodziłam od zmysłów, kiedy szef nas poinformował. 
- Przepraszam. Nie pomyślałam o tym. 
- Muszę wracać do roboty. Mam nadzieję, że twoja ciocia niedługo wyzdrowieje, a ty wrócisz tu do nas. Trzymaj się. 
- Ty też. – Odłączyła się. Nicole spojrzała na telefon. Odłożyła go z powrotem na szafkę. Wzięła głęboki oddech i wróciła do stołu, przy którym panowała cisza. 

       Sam pomógł jej posprzątać po śniadaniu. Następnie ulotnił się razem z Bobby’im. Mówili, że muszą coś naprawić w jakimś samochodzie. Nicole wiedziała , że idą się po prostu naradzić. Dean natomiast dotrzymywał jej towarzystwa.  Czuła się przy nim bardzo swobodnie. Nie wiedziała skąd to się bierze, ale miała wrażenie, że znają się od lat. Było to jednak niemożliwe. Jedyne czego była pewna to tego, że z pewnością znała jego ojca. 
       Dean grzebał w papierach, a ona przeglądała jedną z książek Bobby’ego. Rozmawiali o błahostkach, a co jakiś czas zapadała między nimi cisza. Po jakimś czasie Dean wstał. 
- Sprawdzę, jak sobie radzą – rzucił z uśmiechem. – Mają tu dobrego mechanika, a wolą sami się głowić nad problemem. 
- Ty? Mechanik? 
- Nie widziałaś mnie w akcji maleńka. – Nicole pokręciła głową i parsknęła śmiechem. – Zaraz wracam. 
- Jasne – odpowiedziała i wróciła do książki. Poprawiła pozycję, w której siedziała. Usłyszała otwieranie, a następnie zamykanie drzwi wejściowych. 
       Przewróciła pożółkłą kartkę papieru i nagle poczuła, że ktoś jej się przygląda. Niepewnie podniosła głowę do góry. Na jej twarzy wymalowało się przerażenie. Przed nią stał szczupły mężczyzna w jasnym prochowcu z lekko rozwianymi brązowymi włosami. Jego niebieskie oczy utkwione były w dziewczynie. Upuściła książkę i odskoczyła, aby być jak najdalej od przybysza. 
- Witaj Nicole – powiedział. 
- DEAN! – krzyknęła i zerwała się z miejsca. Odsunęła się na sam koniec pokoju. – DEAN! – Mężczyzna w dalszym ciągu ze spokojem spoglądał na nią. Zaczęło ją to trochę irytować. 
- Co się dzieje?! – Do środka wpadła pozostała trójka. Spojrzeli na nią, a następnie na niego. 
- D…Demon – powiedziała, wskazując na niego palcem. 
- Spokojnie. To nie demon – odezwał się Dean, podchodząc do niej. Słyszał jej szybszy oddech. Chwycił ją za ręce i lekko potrząsnął. Nicole oderwała wzrok od mężczyzny w prochowcu i spojrzała w jego zielone oczy. 
– To anioł. 
- Anioł? 
- Castiel – dodał starszy Winchester. Dziewczyna wzięła głęboki oddech. Zamknęła, a następnie otworzyła oczy. 
- Przepraszam – rzuciła zakłopotana. 
- Nic się nie stało. Nie wiedziałaś – powiedział Bobby. 
- Cass dobrze, że jesteś – zwrócił się do niego Sam. Nicole zmrużyła oczy. Cass… To też brzmiało znajomo. Pokręciła głową, aby skupić się na tym co się dzieje w pokoju. 
– Chyba powinieneś nam coś wyjaśnić. 
- Wiem, ale najpierw muszę zająć się Nicole.  – Dziewczyna przełknęła ślinę i mocniej ścisnęła dłoń Deana. 
- On nie zrobi ci krzywdy – powiedział cicho starszy z braci. – Jest po naszej stronie. 
- Czyżby twój anielski kodeks ci tego zabraniał? – zadrwił Bobby. Castiel spojrzał na niego. 
- Muszę oddać jej coś, co kiedyś jej odebrałem. Potem będziemy rozmawiać.
- Ale… - Zaczął Sam. 
- Teraz. Muszę się spieszyć – powiedział anioł. 
- No, to oddaj jej to i po sprawie – rzucił nieco rozdrażniony Dean. 
- Musi iść ze mną. 
       Nicole zrobiła duże oczy. Nie uśmiechało jej się opuszczać tego domu. Castiel spojrzał na niepewną twarz dziewczyny. Dean odwrócił się do Nicole. 
- Musisz z nim iść. Potem do nas wrócisz. Nic ci nie będzie. Cass nie pozwoli, aby choć włos spadł ci z głowy. To on kazał nam cię odnaleźć. – Nicole spoglądała na niego zdezorientowana. Wzięła głęboki oddech. 
- Dobra – wydusiła z siebie. – Co mam zrobić? 
- Podejdź do mnie – powiedział anioł. 
       Nicole puściła dłonie Deana, które sprawiały, że czuła się bezpiecznie. Minęła starszego z braci i zatrzymała się przy Castielu. 
- Cass – zaczął Sam. Anioł spojrzał w jego stronę. – Wracajcie szybko. 
       Castiel kiwnął głową, a następnie położył dłoń na ramieniu dziewczyny. Nicole zamknęła oczy. Wolała nie widzieć tego co się zaraz stanie. 

       Otworzyła niepewnie oczy. Zerknęła na Castiela. Jego twarz była spokojna, nie zdradzała niczego. Rozejrzała się. Znajdowali się w jakimś starym magazynie bez okien. Nad nimi wisiała lampa, która była jedynym źródłem światła. 
- Dobrze cię znów widzieć Nicole – powiedział, a ona kiwnęła głową. – Pewnie nie wiesz kim jestem. – Pokręciła głową. – Niedługo się dowiesz. – Odwrócił się i podszedł do metalowej ściany. 
- Co my tu robimy? – zapytała. 
- Odebrałem ci coś dla twojego bezpieczeństwa. Teraz muszę ci to zwrócić. Jesteś potrzebna chłopakom. To twoje przeznaczenie. – Uniosła brwi do góry. Wzięła głęboki oddech. 
- Co mi zabrałeś? 
- Podejdź tu- powiedział, ignorując jej pytanie. 
       Nicole zacisnęła zęby. Miała po wyżej uszu tych wszystkich tajemnic. Jednak zrobiła to, o co ją poprosił. Podeszła do niego i stanęła obok.
– Daj rękę. – Przekręciła oczami i wyciągnęła w jego kierunku dłoń. Nagle poczuła ostry, piekący ból, który przeszedł przez rękę. Dotarł aż do palców. 
- Cholera! Mogłeś mnie uprzedzić! – warknęła, spoglądając na ranę, a następnie przenosząc wzrok na mały nóż w jego dłoni. - Popieprzyło cię?! 
- Teraz mówisz, jak dawna Nicole – odparł Castiel i uśmiechnął się lekko. Dziewczyna pokręciła z niedowierzaniem głową. 
- Jak dawna Nicole? O co tu chodzi? 
- Zaraz się dowiesz. Przyłóż tu dłoń. Dokładnie w tym miejscu, tak aby dotknęła ją krew. – Wskazał środek brudnej ściany. 
       Dziewczyna skrzywiła się, a następnie dość niepewnie wyciągnęła rękę. Poczuła pod palcami chłodny metal. Nacisnęła delikatnie, aby przyłożyć ją całą. Poczuła dziwne mrowienie. Spojrzała na Castiela. Wypowiadał jakieś słowa w nieznanym jej języku. Nicole przełknęła ślinę, kiedy ściana lekko zadrgała. 
       Odskoczyła na bok, kiedy pękła dokładnie w tym miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się jej ręka. Zmrużyła oczy, aby zobaczyć dziwne coś, które delikatnie połyskiwało w ciemności. Anioł podszedł bliżej i nachylił się nad pęknięciem. Przez chwilę obserwował to dziwne zjawisko, a następnie ujął je w palce. Nicole zobaczyła małą, cienką, jasną nitkę. 
- Co to jest? 
- Twoje wspomnienia. 
- Moje co? – zapytała z niedowierzaniem. 
- Wspomnienia. Pamięć. Nazwij to, jak chcesz. Teraz przyszedł czas, aby ci je oddać. – Dziewczyna oderwała wzrok od jego dłoni i spojrzała w jego niebieskie oczy. 
- Ale… 
- Pytania potem – powiedział stanowczo. – Mogę? – Zacisnęła usta, a następnie kiwnęła głową. To wszystko wcale jej się nie podobało. Odebrano jej wspomnienia, ale po co i dlaczego? Bała się odkryć to, czego nie wiedziała. Strach przed nieznanym. Z drugiej strony była ciekawa, tego czego ją pozbawiono. W końcu miała nadzieję, że dziwne przeczucia związane z Bobby’im, jego domem, czy Johnem Winchesterem się wyjaśnią. Że teraz będzie umiała wszystko ułożyć w jedną pasującą do siebie całość. 
       Utkwiła wzrok w spokojnych oczach Castiela. Anioł podszedł do niej. Jego wolna ręka spoczęła na jej ramieniu. Zamknęła oczy, kiedy jego druga dłoń, z jej wspomnieniami, znalazła się blisko jej czoła. Poczuła jego dotyk, a następnie ogromny ból, który przeszedł całe jej ciało. Jej krzyk rozniósł się echem. Chwyciła się za głowę. Czuła jakby, ktoś rozsadzał ją od środka. Castiel podtrzymywał ją za ramiona. Jej nogi zrobiły się, jak z waty. Powoli razem z nim, uklęknęła na ziemi. Puścił ją. Nadal czuła jego obecność. W głowie zaczęło jej huczeć. Zrobiło jej się niedobrze. Chciała, aby wreszcie wszystko się skończyło. Spróbowała wybłagać od Castiela jakąkolwiek pomoc, jednak głos ugrzęznął jej w gardle. Poczuła, że dłużej tego nie wytrzyma. Zawroty głowy były coraz silniejsze, coraz częstsze.
       Przed oczami zobaczyła ciemność, która zaczęła przeobrażać się w kolorowe obrazy. Nie widziała nic prócz nich. Przesuwały się coraz szybciej i szybciej, a ona nie mogąc nic zrobić, pozwoliła, aby się w nie zatopić. 

       Dziesięcioletnia dziewczynka wybiegła przed dom. Na twarzy poczuła ciepłe promienie słońca. Uśmiechnęła się szeroko, a następnie rzuciła się w ramiona mężczyzny. 
- Tatusiu – powiedziała radosnym głosem. – Długo cię nie było. Dobrze, że wróciłeś! – Mężczyzna uśmiechnął się i mocniej przytulił córkę. 
- Teraz będę miał czas tylko dla ciebie. 
- Masz wolne? – Odsunął ją od siebie i pokiwał z uśmiechem głową. Dziewczynka rozpromieniła się i wzięła go za rękę. 
- Musimy powiedzieć mamie. Może jutro pójdziemy do zoo! – Podniosła głowę i spojrzała na swojego ojca ubranego w mundur policyjny. 
- Pójdziemy, pójdziemy, ale najpierw musisz kogoś poznać. To mój stary znajomy. 
- Też był na szkoleniu dla policjantów? – zapytała i zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu nieznajomego dla siebie mężczyzny. W końcu natrafiła na obcego, który stał kawałeczek dalej. Spoglądał na nią zaciekawionym wzrokiem. Na jego zmęczonej twarzy widniał lekki uśmiech. Podszedł do niej. 
- To właśnie o niej ci opowiadałem – powiedział ojciec dziewczynki. – Jest naprawdę niezwykła. 
- W to nie wątpię – odezwał się nieznajomy. 
- Nicole, to jest John Winchester. 

       Stali na niewielkiej polanie. Ze wszystkich stron otaczał ich las. Słońce przedzierało się przez gęste, zielone liście. Szesnastolatka podniosła wzrok i spojrzała na mężczyznę, który kawałek dalej ustawiał puste, szklane butelki. Westchnęła cicho pod nosem. Prawa dłoń mocniej zacisnęła się na srebrnym pistolecie. Była nieco rozdrażniona. Dziś strzelanie nie wychodziło jej najlepiej. Czuła, że znów zaczyna się rozpraszać, a powinna się skupić na tym co robi teraz. Bo to jest ważne. To jest jej przeznaczenie. Musi w końcu to opanować do perfekcji. 
       Mężczyzna odwrócił się i podszedł do niej. Spojrzał na nią zielonymi oczami. 
- Gotowa? – zapytał. Kiwnęła głową. Ustawiła się w odpowiedniej pozycji. Wyciągnęła ręce przed siebie. Srebrny pistolet błysnął w słońcu. Dla stabilności podtrzymała go drugą dłonią. Wycelowała i nacisnęła spust. Huknęło. Jedna z butelek zakołysała się.
– Pudło. Znowu. – Zacisnęła zęby. – Skup się Nikki. Wiem, że potrafisz. 
- Tak jest – odpowiedziała pewnym siebie głosem. W środku była zła na siebie, że nie potrafi wykonać tak prostej rzeczy. 
       Przyjęła pozycję. Wycelowała i strzeliła. Ponowny huk. Tym razem jedna z butelek roztrzaskała się na małe kawałeczki. 
- Widzisz – odparł z satysfakcją. – Nie możesz się rozpraszać. Podczas naszych spotkań  masz być skoncentrowana tylko na tym, co robimy. To twoje drugie życie, jesteś…
- Wiem John. Jestem żołnierzem – powiedziała przerywając mu. 

       -Nikki! Za tobą! – Odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z bladym wampirem. Otworzył usta ukazując przy tym szereg ostrych, jak brzytwa zębów. Odskoczyła, kiedy chciał ją złapać. Jej dłonie mocniej zacisnęły się na maczecie, którą trzymała w ręku. Wampir warknął, a ona uśmiechnęła się złośliwie. Wzięła głęboki oddech i z całej siły naparła na niego. Lekko się zakołysał, ale zdołał utrzymać równowagę. Chwycił ją za rękę. 
- Puszczaj skurwielu – powiedziała przez zaciśnięte zęby. 
- Tak słodko pachniesz. Musisz pewnie smakować wyśmienicie – odpowiedział jadowitym tonem. 
       Nicole niewiele myśląc nadepnęła mu na stopę, a następnie uderzyła łokciem w szczękę. Zamachnęła się. Trysnęła krew. Maczeta z łatwością przecięła jego szyję. Głowa opadła na ziemię. Korpus ciała, jeszcze przez chwilę stał w pozycji pionowej. Potem i on zwalił się ciężko na zimną trawę.  
       Odwróciła się raptownie. Z daleka dostrzegła walczącego Bobby’ego i Johna. Ten pierwszy mierzył się z dwoma krwiopijcami. Podbiegła do niego. Spostrzegła, że żaden z wampirów nie zorientował się, że stoi tuż za nimi. Niewiele myśląc skoczyła jednemu na plecy, powalając go na ziemię. Usłyszała dziki charkot wydobywający się z jego ust.  Zacisnęła zęby, a następnie z dziecięcą  łatwością odcięła mu głowę. Wstała wycierając ręką twarz, na której widniały ślady wampirzej krwi. Jej usta lekko wykrzywiły się w uśmiech. Jej towarzysze właśnie wykańczali ostatnie bestie. 
- Dobra robota – powiedział John, odwracając się do Bobby’ego i Nicole. 
- Teraz wiedzą, że nie można z nami zadzierać – powiedziała dziewczyna. 

       Krążyła po pokoju. Czuła na sobie wzrok dwóch innych osób znajdujących się w środku. Podniosła głowę i rozejrzała się po pokoju motelowym, w którym była. Następnie skupiła wzrok na przybyszach. 
- Teraz mi o tym mówicie? – warknęła rozdrażniona.
- Nie denerwuj się kochana – odezwał się pierwszy. Spojrzała w jego zielone oczy. – Musieliśmy cię jakoś do tego przygotować. 
- Piękne mi przygotowanie – odparła, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Westchnęła ciężko. To co usłyszała było tak niesamowite, że ledwo w to wierzyła, a nie jedno w swoim życiu widziała.
- Musisz nam uwierzyć – powiedział drugi. Zerknęła na blondyna. 
- Cass, więc czym ja jestem? – zapytała, nie spuszczając z niego swoich czekoladowych oczu. 
- Nikki, Nikki, Nikki… Jesteś pół człowiekiem, pół aniołem – poinformował ją Baltazar. - Nie ma na to nazwy. Jesteś jedynym takim przypadkiem. 
- Pocieszyłeś mnie – odparła z sarkazmem. 
- Wiedz, że nam nie w głowie swatanie się z ludźmi. To nie leży w naszej naturze – powiedział Baltazar i zaśmiał się. Nicole przekręciła oczami. Castiel zrobił kilka kroków do przodu. 
- Lepiej będzie, jak zachowasz to dla siebie. Nie rozpowiadaj o tym wszystkim, tylko tym, którym ufasz w stu procentach – odparł Cass. 
- Najlepiej jakbyś siedziała cicho- rzucił Baltazar. Dziewczyna westchnęła. 
- Bomba jestem wybrykiem natury… 

       Pot spływał jej po twarzy. Każdy skrawek ciała przeszywał ból, który z każdą sekundą stawał się coraz mocniejszy. Wiedziała gdzie się znajduje. Wiedziała, że to nigdy się nie skończy. Poczuła jego oddech w okolicy ucha. 
- Nicole… Wiesz, że mam propozycję – powiedział ze śmiechem. – Choć nie powiem, że torturowanie cię sprawia mi niesamowitą przyjemność. 
       Jej oddech był przyspieszony. Zacisnęła usta i spojrzała się na mężczyznę, który stał obok. Na jego twarzy widniał złośliwy uśmiech. Szybko zmierzyła go wzrokiem, od szarej koszuli, po brązową lekko siwawą brodę, wąsy, brązowe oczy i krótkie włosy. Przez chwilę wpatrywali się w siebie. Jego oczy zrobiły się czarne, jak węgiel. Zaśmiał się po raz kolejny i srebrnym nożem rozciął skórę na jej brzuchu. Krzyknęła. 
– Więc jak będzie? Przyłączysz się?
- Pieprz się! – Demon zacmokał. 
- Chyba chcesz więcej. 
       Kiedy to powiedział, wbił nóż w jej nogę. Krzyk ponownie wydarł się z jej ust.
– A byłoby tak prosto. Wystarczy, że wyręczyłabyś mnie przy innych. Wystarczy, że sama zaczęłabyś torturować ludzi. Myślę, że nawet by ci się to spodobało. 
- Jesteś pieprzonym skurwielem Alastair – wyszeptała, ciężko dysząc. Demon uśmiechnął się raz jeszcze. W jego ręku błysnął kolejny nóż, który po chwili zatopił się w jej brzuchu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz