środa, 19 września 2012

21 Chodź!

       Usłyszała walenie w drzwi. Na początku pomyślała, że to się jej śni, jednak ktoś za drzwiami wcale nie ustępował. Doszedł do niej cichy jęk, jednego z Winchesterów. Ocknęła się i usiadła na łóżku przecierając pospiesznie oczy. Ktoś pukał do drzwi. Raz mocniej, raz słabiej. Wstała i chwiejnym krokiem dotarła do drzwi. Miała wrażenie, że jej mózg nadal tkwi w krainie snów. Oślepiło ją słońce, kiedy je otworzyła. Pomrugała oczami.
- Nareszcie – syknął mężczyzna.
- Bobby?
- A co spodziewałaś się Świętego Mikołaja – prychnął pod nosem i wszedł do środka. Rozejrzał się po pokoju. – Jak widzę wasza praca idzie pełną parą – rzucił z sarkazmem.
       Na dźwięk jego słów obaj bracia podnieśli się.
- Bobby, która godzina? – zapytała otępiała Nicole.
- Prawie dziewiąta – odpowiedział. Kolejny jęk wydobył się z ust Deana. Singer spojrzał na niego. – Przypominam, że nie jesteście tu na wakacjach. Co macie? – Dziewczyna wskazała na notatnik i papiery doktora, które leżały na stole. – I?
- Zarazy nie ma w szpitalu- powiedział Sam.
       Bobby podszedł do stołu i rozsiadł się na jednym z krzeseł. Przysunął sobie notatnik Nicole pod nos.
- Jak wjeżdżaliście do miasta, zwróciliście może uwagę na magazyn narzędzi ogrodowych? – zapytał Singer, zerkając po kolei na każdego. Cała trójka pokręciła głowami. – Zatrzymałem się tam na chwilę, bo wydało mi się to trochę dziwne. Mamy środek tygodnia, a tam nie widać żywego ducha. Ciężarówki stoją, jakby zapomniane, a kartony rozrzucone są po parkingu.
- Myślisz, że tam coś znajdziemy? – zapytał Dean.
- Jestem tego pewien – odpowiedział Bobby i chwycił za notatnik.
       Po chwili Singer podniósł głowę i spojrzał na Winchesterów i Nicole.
– Nie stójcie, jak kołki tylko ruszcie tyłki. Robota czeka. Chyba, że potrzebujecie oficjalnego zaproszenia.

       Bobby miał rację. Magazyn narzędzi ogrodowych wyglądał na opustoszały, jakby nikt od kilku dni tutaj nie zaglądał. Gdzieniegdzie walały się gotowe do transportu towary. Puste ciężarówki stały na parkingu. W zasięgu wzroku nie było ani jednego człowieka.
       Dean zgasił silnik swojej ukochanej Impali. Bez słowa cała trójka wysiadła z samochodu. Tuż za nimi zatrzymał się van Bobby’ego. Wokół panowała cisza. Podeszli do bagażnika. Wyciągnęli potrzebną broń i zaczekali na Singera, który miał do nich dołączyć.
- Czujesz coś?- zapytał Dean, zerkając w stronę Nicole. Dziewczyna zacisnęła usta.
- Śmierć – odparła z powagą.
- Serio?
- No, coś ty, co ja medium jestem – prychnęła rozbawiona pod nosem i ruszyła pewnym krokiem w stronę bramy. Zaraz obok niej zjawiła się reszta. Sam zajął się bramą. Po chwili otworzyła się z cichym jękiem.
- Miejcie oczy dookoła głowy – wyszeptał Singer.
       Zaczęli powoli okrążać budynek. Jednak oprócz pustki i ciszy, nic nie znaleźli. Podnieśli głowy i spojrzeli na magazyn.
       Dean podszedł do drzwi i załapał za klamkę. Były otwarte. Weszli do oświetlonego pomieszczenia. Przed nimi znajdowały się rzędy wysokich półek z różnymi zapakowanymi towarami. Zatrzymali się i przez chwilę stali bez ruchu nasłuchując. Jednak także i tu panowała cisza.
- To zaczyna się robić, co raz dziwniejsze – odezwał się cicho Dean.
- To co rozdzielamy się? –zapytał Sam, zerkając na swoich towarzyszy.
- Lepiej nie. Nie wiemy, co możemy tu znaleźć – odpowiedział Bobby.
       Nicole wzięła głęboki oddech, wyminęła mężczyzn i ruszyła powolnym krokiem w stronę jednej alejki. Szybko ją dogonili i bez słowa przemierzali magazyn.
       Nagle usłyszeli czyjeś kroki i ciężkie sapanie. Dziewczyna przycisnęła palec do ust, a następnie wskazała na alejkę obok. Ktoś tam był i tak jak oni, zatrzymał się. Singer kiwnął głową na Sama, a następnie obaj najciszej jak mogli ruszyli na początek. Dean i Nicole spojrzeli po sobie i zaczęli skradać się w kierunku końca.
       Dziewczyna przycisnęła się do regału i wychyliła się. Zrobiła wielkie oczy i zanim zdążyła zareagować, została powalona na ziemię przez tęgiego mężczyznę. Warcząc niczym wściekły pies, chciał dostać się do jej gardła i rozszarpać je na strzępy. Usłyszała jakieś krzyki. Naprężyła mięśnie i zwaliła z siebie nieznajomego. Zza paska wyciągnęła pistolet i strzeliła mu w głowę. Odwróciła się i zobaczyła Deana otoczonego przez kolejną trójkę mężczyzn. Niewiele myśląc wystrzeliła ze swojej broni, ani razu nie pudłując.
- Nic ci nie jest? – zapytała, podbiegając do Winchestera.
- Nie. A tobie?
- W porządku.
       Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na ścianę. Ktoś wyrył na niej dość spore słowo: croatoan.
– Nie zarazili cie? – zwróciła się ponownie do Deana, starając się obejrzeć go dokładnie.
- Nie.
       Nagle w magazynie znów dało się słyszeć krzyki i strzały. Dean i Nicole wymienili spojrzenia i pędem ruszyli w stronę pozostałych.
       Dobiegając do początku zobaczyli Sama i Bobby’ego. Byli otoczeni. Przeciwnikami ich z pewnością byli zainfekowani pracownicy magazynu i kierowcy ciężarówek. Było ich około dziesięciu. Oboje przyjęli odpowiednie pozycje i wymierzyli w tłum. Dźwięk ich strzałów rozniósł się po pomieszczeniu, sprawiając jednocześnie, że zostali zauważeni przez zarażonych.
- Na trzy! – zawołał Bobby, kiedy część ludzi ruszyła w stronę Deana i Nicole. – Raz! Dwa! Trzy! – Jednocześnie Winchesterowie, Singer i Watson otworzyli ogień. To była chwila, kiedy magazyn pokrył się trupami i ich krwią na podłodze.
- To wszyscy? – zapytała Nicole, omijając ciepłe nieżywe ciała.
- Myślę, że tak – odpowiedział Singer, rozglądając się dookoła. – Sprawdźmy na wszelki wypadek pozostałą część magazynu. Ja i Sam pójdziemy na lewo. Wy idźcie na prawo. – Kiwnęli głowami i rozbiegli się we wskazane strony.
       Po około dziesięciu minutach znów spotkali się przy wejściu.
- Macie coś?- zapytał Dean.
- Nic – westchnął Sam.
- Czyli znów utknęliśmy w jednym punkcie – odparła Nicole i ruszyła w stronę drzwi. Otworzyła je i wyszła na świeże powietrze.
- Co proponujesz, bo jak mniemam masz jakiś plan B – zwrócił się do niej Bobby.
- Myślę, że powinniśmy skontaktować się z rodzinami chorych osób. Może znajdziemy jakiś wspólny punkt.
- Dobry pomysł – powiedział Sam.
- Mój notes leży na stole. Zrobiłam tam niewielkie notatki. Są tam też adresy i numery telefonów, które udało mi się znaleźć w papierach doktora.
- A ciebie gdzie niesie? – zapytał Bobby, zezując na nią. Dziewczyna odwróciła się w stronę Deana.
-Potrzebuję adresu Lisy.
- Pojadę z tobą.
- Jak chcesz- odpowiedziała Nicole, wzruszając ramionami. – Spotkamy się w motelu. W razie czego…
- Tak, zadzwonimy. Powodzenia – powiedział Sam.
- I nawzajem.

       Zatrzymali się na Wilson Street przed dwupiętrowym, białym domem. Trawa była tu równiutko przycięta, a zadbane grządki z kwiatami pozbawione były jakichkolwiek chwastów.
       Wysiedli z samochodu i skierowali się w stronę czerwonych drzwi. Dean zapukał. Stali przez chwilę w milczeniu. W końcu usłyszeli szybkie kroki i drzwi otworzyły się. Stanęła w nich Lisa.
- Dean – rzuciła z lekkim uśmiechem. - I o ile dobrze pamiętam, Nicole – powiedziała, spoglądając na dziewczynę. Ta tylko kiwnęła głową.
- Możemy porozmawiać? – zapytał Winchester.
- Oczywiście. –Przepuściła ich w drzwiach i zaprowadziła do dużego, słonecznego salonu. Usiedli na skórzanej kremowej sofie. – Napijecie się czegoś?
- Nie dzięki, trochę nam się spieszy. – Kobieta kiwnęła głową i usiadła naprzeciwko nich. Nicole spostrzegła, że Lisa wpatruje się w Deana, jak w obrazek. Uśmiechnęła się lekko. Do tej pory nie mogła zrozumieć, jak on to robi, że większość kobiet wzdychała do niego, a jedyne o czym marzyły to przelotny seks z tym fascynującym, nieznajomym mężczyzną.
- O czym chcieliście porozmawiać? – zapytała Lisa, przerywając jednocześnie ciszę. Wychyliła się bardziej w stronę Winchestera.
- Chodzi o twojego syna – odezwała się Nicole. Od razu na twarzy Braeden zagościła powaga i smutek. – Możesz nam powiedzieć, gdzie przed chorobą przebywał? – Lisa podniosła wzrok i spojrzała z zaskoczeniem na Nicole, a potem na Deana.
- Możesz pomóc swojemu dziecku – dodał Winchester. Lisa zacisnęła usta i ponownie przyjrzała się swoim gościom.
- Po co mechanikowi takie informacje?
- Mechanikowi? – zapytała Nicole, zanim zdążyła się powstrzymać. Zerknęła na zmieszanego Deana. Teraz była pewna, że popełniła gafę. Nie powiedział Lisie prawdy. Nie wiedziała, czym tak naprawdę zajmuje się Dean.
- Powoli przestaje cokolwiek rozumieć – odezwała się ponownie Lisa. – Możesz mi to wyjaśnić?
- Później, bo teraz naprawdę nie ma na to czasu – rzucił szybko Dean. – Powiedz nam, co wiesz.
       Dziewczyna wzięła głęboki oddech i poprawiła pozycję, w której siedziała.
- Przed chorobą, jak normalne dziecko chodził do Szkoły Publicznej w Cicero. Tam obok jest też boisko. Często tam przebywał ze swoimi kolegami, grając w piłkę. A potem wracał do domu.
- Jesteś pewna, że niczego nie przeoczyłaś? – dopytywała się Nicole. Lisa ściągnęła usta i spojrzała na nią.
- Wiem, co się dzieje z moim dzieckiem – odparła szorstko. – Wiem gdzie bywa. – Nicole uniosła brwi do góry i kiwnęła tylko głową.
- Musimy już iść – powiedział Dean i wstał z miejsca.
       Po chwili obie dziewczyny zrobiły to samo. Przez chwilę spoglądał to na jedną, to na drugą.
– Mam nadzieję, że Ben szybko wyzdrowieje. Do zobaczenia. – Ruszył w kierunku drzwi.
- Do zobaczenia – rzuciła szybko Nicole i poszła za Winchesterem.
       Dogoniła go, kiedy ten dochodził do samochodu. Złapała go za rękę i pociągnęła.
- Co jest? – zapytał, spoglądając na nią.
- Dostałeś jakiegoś turbodoładowania czy co?
- Po prostu czas przepływa nam przez ręce.
- Chodzi o Bena? – Dean zrobił wielkie oczy. – Chcesz uratować tego małego za wszelką cenę.
- A ty nie chcesz?
- Jasne, że chce. Zastanawia mnie jednak fakt, czy spieszyłbyś się tak, gdyby to chodziło o innego dzieciaka. – Dean przekręcił oczami i uśmiechnął się do niej łobuzersko. – Co się szczerzysz?
- Nie jesteś przypadkiem zazdrosna?
- Och, proszę cię nie pochlebiaj sobie- rzuciła rozbawiona i uderzyła go lekko w ramię. Ten podszedł do niej, skradł jej szybkiego całusa i przeszedł na drugą stronę samochodu, aby zasiąść na miejscu kierowcy. Nicole pokręciła głową i podeszła do drzwi. Otworzyła je i spojrzała raz jeszcze na dom Lisy. Zauważyła, że firanka w jej oknie, delikatnie się poruszała.

       Kiedy weszli do pokoju, Sam i Bobby podnieśli głowy i spojrzeli w ich kierunku. Młodszy Winchester, jak zwykle pochylony był nad swoim laptopem. Bobby natomiast szperał w notatkach Nicole.
- Macie coś? – zapytała dziewczyna, podchodząc do stołu.
- Większość pacjentów szpitala to pracownicy hotelu Harrison – odpowiedział Bobby. – I dzieciaki.
- Sprawdzałeś gdzie jest ten hotel? – zawrócił się do Sama, Dean.
- Tak, prawie w centrum miasta.
- Czy gdzieś w pobliżu jest Szkoła Publiczna z boiskiem?
- Jest naprzeciwko, po drugiej stronie ulicy – odpowiedział Sam. Dean i Nicole wymienili spojrzenia. – Co jest?
- Tam mógł zachorować Ben – wytłumaczyła Nicole.
- Myślę, że znaleźliśmy w końcu źródło chorób – powiedział z pewnością w głosie Bobby. – Ruszajmy.

       Harrison Hotel mieścił się w olbrzymim, wielopiętrowym budynku z czerwonej cegły. Wejście było duże i przeszklone. Dwa samochody zatrzymały się po drugiej stronie ulicy, która była pusta. W zasięgu wzroku nie było ani jednej żywej duszy. Dało się wyczuć coś dziwnego w powietrzu.
       Nicole wysiadła pewnie z samochodu. Nie miała doświadczenia w walce z Jeźdźcami, jak bracia. Jeszcze żadnego z nich nie widziała. Mimo wszystko nie obawiała się tego spotkania. Zerknęła niepewnie na Bobby’ego i Winchesterów. To o nich się martwiła. Byli tylko ludźmi, a mieli stanąć twarzą w twarz z Zarazą.
- Wejdziemy od tyłu – usłyszała głos Bobby’ego. Odwróciła się. – Jesteśmy przygotowani na wszystko.
- Jak go rozpoznamy? – zapytała dziewczyna.
- Od razu się zorientujesz, z czym masz do czynienia – odpowiedział Sam. – Będzie wyglądał, jak człowiek, ale nim nie będzie. Na palcu będzie miał pierścień.
- Mamy jedną szansę żeby tam wejść i rozwalić tego cwaniaka – odezwał się Dean.
- Więc tego nie spieprz – rzucił w jego stronę Bobby. Winchester przekręcił oczami.
       Cała czwórka ruszyła w stronę hotelu. Okrążyli budynek, znajdując wejście od kuchni. Dean nacisnął na klamkę. Drzwi były zamknięte. Dean westchnął i już miał zamiar kucnąć i zacząć grzebać w zamku, kiedy tuż obok niego znalazła się Nicole.
- Ja to zrobię – powiedziała z pewnością w głosie i stanęła naprzeciwko drzwi.
- Mam tylko prośbę. Nie wysadzaj ich. Mają nie wiedzieć, że tu jesteśmy – odparł Singer.
- Wyluzuj Bobby. Oni i tak już to wiedzą – rzuciła Nicole i wyciągnęła rękę w stronę klamki. Delikatnie poruszyła nią i drzwi cicho otworzyły się.
- Wiedzą? – zapytał szeptem Sam, kiedy znaleźli się w przestronnej hotelowej kuchni.
- Myślę, że Jeźdźcy są bardziej spostrzegawczy niż demony. Myślę, że wiedzieli o nas, jak tylko przyjechaliśmy do Cicero. Ale to tylko takie moje spekulacje – stwierdziła, wzruszając ramionami. Sam zacisnął usta i ruszył za nią.
       Przemieszczali się powoli i w miarę cicho, tak aby nic nie umknęło im czujnym oczom. Wyszli z kuchni do wielkiej restauracji, a następnie na korytarz. Ich kroki zagłuszał czerwony puchowy dywan. Singer wskazał na schody. Pokiwali głowami i ustawieni, niczym w bojowym szyku, ruszyli ku górze.
       Sam lekko pchnął drzwi i zerknął na długi korytarz. Zmarszczył brwi i kiwnął na pozostałych. Weszli do beżowego holu. Po obu stronach majaczyły jasno brązowe drzwi. Młodszy Winchester wskazał na drobną postać pokojówki kulącej się w rogu. Popatrzeli po sobie, a następnie dość niepewnie podeszli do kobiety.
- Hej? Co się stało? – zapytał cicho Sam i nachylił się w jej stronę. Pokojówka drgnęła. Nicole uniosła pistolet.
       Kobieta powoli odwróciła się. Rozbieganymi oczami zerknęła na nich, a następnie rzuciła się na najbliższą osobę. Sam nie utrzymał równowagi i przewrócił się na plecy. Z ust kobiety wyrwał się dziki charkot. Za wszelką cenę starała się dostać do jego krtani.
- Sam! – krzyknął Dean i uniósł broń. Młodszy odsunął się na tyle ile mógł. Rozległ się strzał. Kobieta przestała się ruszać. Sam odrzucił jej ciało na bok.
- Nie zaraziła cię? – zapytał Bobby, podchodząc bliżej. Pokręcił głową i spojrzał w głąb korytarza.
- Mamy towarzystwo – powiedział, wskazując na zbliżające się w ich kierunku osoby zarażone demonicznym wirusem. Byli coraz bliżej.
       Bracia, Bobby i Nicole instynktownie ustawili się w rządku i wymierzyli. Echo strzałów rozchodziło się po pomieszczeniu. Do ich nozdrzy doszedł zapach spalenizny i prochu. Po chwili wszystko ucichło. Beżowy hol zabarwił się na intensywną czerwień. Krew była wszędzie.
       Przez chwilę czwórka łowców stała w miejscu i nasłuchiwała.
- Idziemy – rzuciła przez ramię dziewczyna i ominęła leżące na ziemi ciała. Zerknęła na Deana. Stróżka potu spłynęła po jego bladej twarzy. 
– Dobrze się czujesz? – zapytała, raptownie zatrzymując się.
-Chyba mnie zemdliło – odpowiedział zdezorientowany. Nie wiedział, co się z nim dzieje. Nie ruszały go takie widoki. W swoim życiu widział już morze różnorakich trupów. Tym razem jednak czuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła, a na plecach pojawia się dreszcz.
- Dean? – zapytała Nicole. Spojrzał na nią, ale zaraz szybko się odwrócił. Oparł dłonie o ścianę i zwymiotował. – Nie, nie, nie… - zajęczała Nicole zerkając na niego. Szybko przeniosła wzrok na pozostałych. Zauważyła u Bobby’ego dreszcze. Sam zakołysał się, a ona podbiegła do niego by go złapać. Oparła go o przeciwległą ścianę i miała ochotę wrzeszczeć.
- Chyba nas dopadło – wysapał Bobby, wycierając pospiesznie spoconą twarz.
- Doprawdy – zakpiła Nicole. – Kurwa! Nie teraz! 
       Nagle usłyszała czyjś śmiech. W tym momencie Dean zwinął się z bólu. Rozglądając się dookoła, znalazła się tuż obok niego. Miała wrażenie, że uszy płatają jej figla, bo nikogo oprócz nich na korytarzu nie było.
- Cholera – syknął Dean, kiedy posadziła go na podłodze. Odgonił ją ręką i ponownie zwymiotował. Wyprostowała się. Wiedziała, że ma mało czasu. Jedynym rozwiązaniem było odnalezienie Zarazy i pozbycie się tej gnidy raz na zawsze. Zacisnęła usta i przejechała wzrokiem po pozostałych. Widziała, że z każdym z nich jest coraz gorzej.
       Nagle ciszę rozerwała kolejna salwa śmiechu. Podniosła głowę i spojrzała na trzy postacie stojące na końcu korytarza. Z daleka zamajaczyły jej czarne, jak węgiel oczy. Demony.
       Przez chwilę wpatrywali się w dziewczynę, a następnie pewni siebie ruszyli w jej kierunku. Nicole doskoczyła do Deana i zza jego paska wyciągnęła sztylet. To właśnie nim posługiwali się bracia w Jefferson City. Już miała zamiar odejść, kiedy Dean chwycił ją za rękę.
- Załatwi ich złotko – powiedział ciężko. Nicole kiwnęła głową i podniosła się. Demony były coraz bliżej.
- Trzech na jedną? Nie gracie uczciwie – rzuciła ze złośliwym uśmiechem.
- Jesteśmy demonami. My nie wiemy, co znaczy uczciwość – odpowiedział jeden z nich.
       Watson wyszła na środek. Jej celem była ochrona pozostałych łowców. Nie mogła dopuścić, aby któryś z tych popaprańców dostał się do Sama, Deana czy Bobby’ego. Demony szybko wymieniły spojrzenia, a następnie rzucili się w jej kierunku.
       Wyszkolona przez Johna Winchestera była doskonale przygotowana do walki. Miała też niezły refleks, co pozwoliło jej skutecznie odbierać ataki demonów. W końcu odrzuciła jednego na sam koniec korytarza, a następnie wbiła ostrze w najbliższego z nich. Z jego ust wydobył się krzyk, a następne ciało opętanego mężczyzny opadło bezwiednie na ziemię. Spojrzała na drugiego i machnięciem ręki przygwoździła go do ściany.
- Przyszedł czas na egzorcyzm? – zapytał kpiąco. – I tak tu wrócę.
- Nie wrócisz – powiedziała przez zaciśnięte zęby i zatopiła ostrze w jego piersi.
       Na końcu korytarza pozostał tylko jeden demon. Nicole odwróciła się w jego stronę i spojrzała na niego z wyższością. Miała wrażenie, że ma on ochotę uciec stąd gdzie pieprz rośnie, ale wyraźne rozkazy mu to uniemożliwiały. Niewiele myśląc wyprostowała się i złapała sztylet za jego ostrze. Wykonała mocny zamach i sztylet wyleciał z jej rąk. Przeleciał prosto przez korytarz. Metą okazało się gardło demona. Upadł ciężko na podłogę, zalewając kremowy dywan czerwoną cieczą. Dziewczyna wyciągnęła dłoń do przodu i po chwili ściskała sztylet z powrotem w swojej ręce.
       Wycierając krew o ubranie, znalazła się przy Winchesterach i Bobby’im.
- Wiem, co planujesz – zaczął Singer, ciężko dysząc. – To samobójstwo.
- To jedyne wyjście – powiedziała.
       Wyprostowała się, słysząc czyjś głos. Przez chwilę był cichy, jednak w końcu dotarły do niej poszczególne słowa.
- I widziałem, jak Baranek zdjął pierwszą z siedmiu pieczęci i usłyszałem głos jednej z czterech postaci, donośny jak grzmot, mówiący: Chodź! I widziałem, a oto biały koń, ten zaś, który siedział na nim, miał łuk, a dano mu koronę, i wyruszył jako zwycięzca, aby dalej zwyciężać. – Nicole zmarszczyła brwi. Była teraz pewna, że właściciel owego głosu znajduje się na tym samym piętrze, co oni.
       Zrobiła kilka kroków do przodu, kiedy ponownie spokojny głos rozszedł się po pomieszczeniu.
A gdy zdjął drugą pieczęć, usłyszałem, jak druga postać mówiła: Chodź! I wyszedł drugi koń, barwy ognistej, a temu, który siedział na nim, dano moc zakłócić pokój na ziemi, tak by mieszkańcy jej zabijali się nawzajem; i dano mu wielki miecz.
       Dziewczyna ruszyła powoli korytarzem, starając się zlokalizować źródło głosu. Palce mocniej zaciskały się na rączce sztyletu, kiedy ostrożnie zaglądała do pokoi.
- A gdy zdjął trzecią pieczęć, usłyszałem, jak trzecia postać mówiła: Chodź! I widziałem, a oto koń kary, ten zaś, który siedział na nim, miał wagę w ręce swojej. I usłyszałem jakby głos pośród czterech postaci mówił: Miarka pszenicy za denara i trzy miarki jęczmienia za denara; a oliwy i wina nie tykaj.
        Zatrzymała się przy ostatnim pokoju. Lekko pchnęła drzwi do przodu. Przed nią stał mężczyzna w średnim wieku, ubrany w czarny garnitur. W rękach trzymał Biblię, a na jego palcu lśnił pierścień. Nie odrywał wzroku od książki. Czytał dalej.
- A gdy zdjął czwartą pieczęć, usłyszałem głos czwartej postaci, która mówiła: Chodź! I widziałem, a oto siwy koń, a temu, który na nim siedział, było na imię Śmierć, a piekło szło za nim; i dano im władzę nad czwartą częścią ziemi, by zabijali mieczem i głodem, i morem, i przez dzikie zwierzęta ziemi. – Oderwał wzrok od Biblii i niedbale odrzucił ją w kąt pokoju. Spojrzał na Nicole i uśmiechnął się szeroko.
- Witam w moich skromnych progach – powiedział ze śmiechem, rozkładając ręce. – Cieszę się, że mamy okazję się poznać. - Dziewczyna zmierzyła go wzrokiem. – Dużo o tobie słyszałem.
- W to nie wątpię – odparła nie ruszając się.
- Myślałem, że będzie was czworo. Ach – zaśmiał się i klasnął w ręce. – Zapomniałem, że twoi przyjaciele są teraz na granicy śmierci. Sławni Winchesterowie, plus Singer… Trafił mi się dobry pakiet. I wszyscy zginą z mojej ręki.
- Nie uda ci się to – wysyczała przez zęby.
- Uda, uda – odparł, jakby się z nią drażnił. – Oczywiście do pakietu dołączysz i ty Watson.
       Przez chwilę spoglądał na nią, a następnie roześmiał się perliście.
– Oczywiście! Anioł! Zapomniałem o twoim szlachetnym pochodzeniu. Moje choroby na ciebie nie działają. Ale mam dla ciebie coś innego, coś wyjątkowego – powiedział i nim zdążyła się zorientować, jednym kiwnięciem palca sprawił, że przeleciała przez cały pokój. Uderzyła o ścianę. Syknęła, kiedy poczuła, jak ból rozchodzi się równomiernie po jej ciele.
- Wal się – powiedziała, kiedy do niej podszedł. Zaraza uśmiechnął się do niej i jednym gestem podciągnął ją na równe nogi.
- Pewnie już to słyszałaś, ale jesteś bardzo interesująca.
- Tak, obiło mi się to o uszy – odpowiedziała.
       Odwrócił się od niej, a ona zaatakowała. Ostrze sztyletu zalśniło w powietrzu. Złapał ją za rękę i ścisnął z całej siły łamiąc jej kości w lewym nadgarstku. Wrzasnęła, upuściła broń, jednocześnie odskakując od niego. Zachwiała się i oparła o biurko. Zaraza po raz kolejny wybuchł śmiechem, a następnie rzucił się w jej kierunku. Niewiele myśląc dziewczyna rozpłynęła się w powietrzu.
- Nie baw się ze mną w kotka i myszkę Nicole. Twoi przyjaciele mają, co raz mniej czasu. Potem wpadną w objęcia śmierci – za świergotał, zadowolony z siebie. Zaczął stukać palcami w mebel, rozglądając się dookoła.
- Dzisiaj to ja jestem zwycięskim kotem – usłyszał głos Watson przy swoim prawym uchu.
       Nie zdążył się odwrócić, gdy Nicole zamachnęła się i z całej siły uderzyła sztyletem w jego palce. Trysnęła krew. Zaraza wrzasnął przeraźliwie, spoglądając na swoją okaleczoną dłoń. Cztery palce leżały w kałuży czerwonej cieczy.
- Nie! – krzyknął i zniknął. Dziewczyna pospiesznie wytarła krew ze swoich dłoni, a następnie złapała za mały przedmiot znajdujący się na biurku. Podniosła go i spojrzała na pierścień należący do Zarazy. Jej przyspieszony oddech wypełniał pokój. Było już po wszystkim.
- Nicole! – Usłyszała głos Deana, który dochodził z holu. Odwróciła się i pobiegła w ich stronę. Zarówno Winchesterowie, jak i Bobby wyglądali na zdrowych.
- Masz go? – zapytał z nadzieją Singer. Dziewczyna podała mu pierścień. – Kolejny Jeździec z głowy. – Uśmiechnął się do niej, a ona odwzajemniła uśmiech.
- Zawsze ratujesz nas z opresji – odparł Sam.
- Taka moja rola, waszego prywatnego superbohatera – rzuciła, a Dean objął ją ramieniem. – Fuj. – Odepchnęła chłopaka. – Musisz się umyć. Strasznie cuchniesz. – Starszy Winchester pokręcił głową, a następnie wybuchł śmiechem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz